Niemieccy żeglarze porwani przez somalijskich piratów

2008-07-25 13:43 Dariusz Urbanowicz
_
Autor: archiwum Żagli

23 czerwca doszło do porwania niemieckiej załogi przez piratów w Somalii - informuje Der Spiegel. Żeglarze zostali uprowadzeni podczas próby przejścia z Morza Czerwonego do Tajlandii. Porwani to Juergen Kantiner i Sabine Merck. Według ich raportu, przetrzymywani są przez grupę 40-50 Somalijczyków. W swoim przekazie apelowali do ambasady niemieckiej o zwiększenie wysiłków mających wyciągnięcie porwanych z niewoli.

Niemcy skarżą się na głód. Przyznają, iż boją się o własne życie. - Nie mieliśmy przy sobie pokaźnych pieniędzy, więc piraci wiele nie znaleźli - opowiadała Sabine Merck. - Jednak piraci nie uwierzyli nam. Obwiązali żagiel na szyi Juergena i chcieli go powiesić. Stanęłam wtedy między nimi i powiedziałam, żeby zastrzelili nas oboje.

Juergen jest diabetykiem. Od wielu dni nie wstrzykuje sobie insuliny z powodu braku strzykawek jednorazowych. Sabine waży 40 kg. Straciła 20 kg.

Kontakt umożliwił mediator Andrew Mwangura - dyrektor Programu Pomocy Osobom Podróżującym Morzem, który stał się głównym negocjatorem w tej kuriozalnej sytuacji. Pan Mwangura jest specjalistów ds. piractwa w tamtym rejonie. Jego organizacja jest zaangażowana w 90 proc. akcji związanych z uprowadzeniem ludzi i jachtów, szczególnie w Somalii. - Idziemy do porywaczy i słuchamy ich żądań - tłumaczy. Działa w małym biurze w Mombasie. Pomaga mu dziewięciu wolontariuszy. Na wyposażeniu nie mają nowoczesnych radarów, czy systemu lokalizacji satelitarnej. Telefony komórkowe i radiostacja - to wszystko czym się posługują. - Nie stać nas na taki sprzęt, jaki mają agencje rządowe. Jednak to nam ludzie ufają i do nas pierwszych dzwonią. Po prostu jesteśmy skuteczniejsi - twiedzi negocjator.

Początki piractwa w Somalii związane były z organizacją miejscowych rybaków, którzy działali w obronie łowisk i swoich praw. Ich celem były tylko i wyłącznie obce łodzie i statki rybackie. Jednak szybko proceder ów przerodził się w przedsięwzięcie "komercyjne". Stało się tak w momencie, kiedy jeden z armatorów zapłacił dwa miliony dolarów za uwolnienie swojej łodzi. - Jak tylko dostali pierwsze pieniądze, zaczęli porywać inne niż rybackie jachty - tłumaczy Andrew Mwangura. To właśnie nielegalne połowy leżą o podstaw somalijskiego piractwa. Mwangura dodaje, że piraci są świetnie uzbrojeni, wyszkoleni i... dotowani. - Ci co trzymają jachty na muszce, to nie piraci. To zwerbowani chłopcy. Prawdziwi piraci pławią się w luksusach w Kanadzie, USA i tutaj w Mombasie. To doskonale zorganizowany syndykat zbrodni. To właśnie poplecznicy otrzymują lwią część okupów. Porywacze dostają po kilkaset dolarów. Próbujemy uświadomić ludzi, że nie powinno się im płacić. Płacąc im po prostu z nimi współpracujesz, deprawujesz ich. Piraci przekonali się, że porywanie jachtów to lukratywny interes. To ich dodatkowo determinuje. Ich akcje stają się coraz bardziej zdecydowane, żeby nie powiedziec bezczelne.

Andrew Mwangura negocjował uwolnienie załogi francuskiego żaglowca Le Ponent w kwietniu. Armator przyznał, że zapłacił wtedy dwa miliony dolarów okupu. Zaraz po uwolnieniu komandosi aresztowali sześciu piratów i odzyskali część okupu. Po wprowadzeniu rezolucji ONZ nakazującej ściganie piractwa nic się nie zmieniło. W ciągu dwóch tygodni od jej wprowadzenia, piraci porwali trzy statki. Dali tym samym znak, że rezolucja ich nie dotyczy.

Somalijskie wojsko prowadzi poszukiwania porwanych Niemców. Źródła internetowe spekulują na temat przygotowań zbrojnych do rozwiązania sytuacji na "sposób Francuzów"...

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.