Nefrytem - na Bornholm i do marzeń

2008-06-23 14:30 Rafał Chmielewski
_
Autor: archiwum Żagli

Nasz zeszłoroczny lipcowy rejs był dla mnie niezwykły - choćby dlatego, że po raz pierwszy prowadziłem jacht za granicę. Jacht był mały, a rejs - krótki, ale i tak spełniły się moje sny.

CWM-owski nefryt, to jacht mały, stary i wysłużony, ale dzielny i wierny jak żaden inny. Na stole tylko mapa i dwa trójkąty nawigacyjne, w bakistach - prowiant na 10 dni, w załodze pięć osób i tylko kapitan z doświadczeniem morskim.

Jacht już na nas czeka
Wszystko zaczęło się dokładnie rok temu od telefonu do Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni, który spowodował, że trzy dni później trzymałem w rękach umowę czarteru jachtu. Podpisałem ją i natychmiast odesłałem powrotną pocztą. Nasz termin wypłynięcia zbliżał się szybko, więc czyniliśmy ostatnie przygotowania teoretyczne i praktyczne: powtórki z nawigacji, meteorologii, lektura podręczników dotyczących trudnych warunków na morzu i ćwiczenia manewrowe dla załogi na...
Jeziorze Zegrzyńskim. Prowiant wieźliśmy ze sobą, ale równie dobrze można zaopatrzyć się dopiero w Gdyni. Kiedy dotarliśmy do portu, jacht już na nas czekał. Nasz nefryt, w sąsiedztwie opali i jotek, wyglądał jak mazurski orion! Wszystkie formalności związane z czarterem łódki załatwiliśmy w CWM szybko i sprawnie. Pomoce nawigacyjne były co prawda trochę wysłużone, ale - mówi się trudno! Zresztą ołówek, mapa, trójkąty i kompas są bardziej trwałe niż GPS, a tego, zgodnie z naszymi założeniami rejsu, miało nie być.

Na morzu wita nas słońce
Wyruszamy raniutko. Pierwsze doznania wielkiej wody i... pierwsza choroba morska. Za Helem kurs na NW i wiatr w rufę, a wieczorem przyjmuje nas gościnne Władysławowo - kutry i zapach świeżych ryb. Nie stoimy jednak zbyt długo, bo tam, za horyzontem, czeka na naszą piątkę przecież kolejny port. O świcie, nie płosząc zaspanych łodzi rybackich, wymykamy się cichutko. Teraz płyniemy do Ustki.
Na morzu wita nas słońce. Wiatr nie zmienił kierunku, tylko przybrał lekko na sile. Morze jakby zbudziło się ze snu, ale i tak dla części załogi fale na Discovery Channel były niczym w porównaniu do dzisiejszych. Nikt z nas nie podejrzewał nawet, że te z którymi dopiero przyjdzie nam się zmierzyć, będą naprawdę wysokie.
Wieczorem jesteśmy w Ustce. Do kapitanatu mamy niezły kawałek. Podobno nie lubią tu żeglarzy, ale to chyba tylko plotki, skoro bosman oraz Straż Graniczna potraktowali nas w sposób godny Europy.
W mieście było już gorzej, bo przez cały dzień szukaliśmy polskiej bandery. Do tej pory powiewała nam na rufie harcerska, ale z tą nie chcemy ruszać za granicę, bo ciągle różnie na nią tam patrzą. Po kilku godzinach eksploracji Ustki stwierdzamy, że nie tylko nie kupimy bandery PZŻ, ale nie znajdziemy także i tej zwykłej, biało-czerwonej. W tej sytuacji kupujemy od rybaków czerwoną chorągiewkę i... biały spray. Po chwili nasze dzieło dumnie powiewa na flagsztoku.

Cudowne uczucie wolności
Wieczorna odprawa graniczna i celna w Ustce to tylko jedna chwilka. Ruszamy dalej. Kierunek - Nexo na Bornholmie. Mijamy główki i przed nami otwiera się bezmiar naszego "oceanu". Za nami dwie latarnie - przyjaciółki, które zostaną z nami przez całą niemal noc, by wskazywać nam naszą pozycję, a my tymczasem płyniemy do marzeń. Serca, dusze i usta śpiewają z radości, ale jak ma czuć się człowiek, kiedy po całym dniu w gorącym i przeludnionym mieście wyrusza w dal ze świadomością, że tylko od niego zależy, dokąd podąży. Tego uczucia wolności, którego razem doświadczyliśmy, nie zapomnimy chyba już nigdy!
Wschodzące słońce przypomniało nam, że Ziemia jednak dalej się obraca. Teraz widać to niezwykle wyraźnie: przed nami bezmiar wód, a za rufą ląd już dawno schował się za widnokręgiem.
W południe "śródziemnomorski" upał daje się we znaki całej załodze. Niestety, nie bardzo mamy się gdzie schować przed palącym słońcem. A mówią, że Bałtyk to strasznie zimne morze...
Wieczorem dostrzegamy latarnie Bornholmu i Christianso. Z pozycji zliczonej wynikało, że wyspa powinna pojawić się dopiero jutro rano, ale i tak cieszyliśmy się jak dzieci. Dla mnie to okazja do skonfrontowania umiejętności nawigacyjnych z rzeczywistością. Sprawdzam prędkość i obliczam na nowo drogę i kurs.
Kiedy cumujemy do wysokiego kamiennego nabrzeża portu w Nexo, miasto jeszcze śpi. Od razu robimy zdjęcia, dumni z siebie, że odnaleźliśmy właściwą drogę. Teraz czeka nas spotkanie z Bornholmem. Wycieczka rowerowa, kąpiel w zimnej wodzie, spotkanie z rodakami, ciekawskie spojrzenia obcych oglądających naszą łupinę wśród innych bardziej luksusowych jachtów.
Nazajutrz wyruszamy do Allinge - portu położonego na północy wyspy. Tam trafiamy na rozpoczynający się właśnie coroczny festiwal "Allinge Jazzfestival". Scena w porcie, muzyka, piwo... Szkoda, że musimy wracać...

Czy to już sztorm?
Wieczorem rozpadało się, co oznaczało zmianę pogody. Rankiem uroczy kapitan portu, który jednocześnie pełni tuzin innych funkcji, na pytanie o weather forecast daje mi... stos folderów o wyspie i mieście.
Ja nie znam niemieckiego, szwedzkiego, francuskiego ani duńskiego, a on - angielskiego. Domyślam się jedynie, że życzy nam spokojnej drogi do domu.
Ruszamy - jest zimno i pada deszcz. Wiatr zmienił kierunek na zachodni i znowu mamy go z rufy. Powoli oddalamy się od brzegu i wychodzimy zza osłony wyspy. Wiatr się wzmaga, ale nie ma rady, musimy płynąć. Przychodzi noc, a wraz z nią burza. Czy to możliwe, by to nasze ukochane
morze tak się piekliło? Już nie śpiewamy, zresztą nie chcemy konkurować z muzyką, która płynie z olinowania. Fale tym razem na pewno przewyższają te z Discovery, a na pokładzie pozostali tylko ci, którzy są w stanie utrzymać kurs. Kamizelki i koła ratunkowe przygotowane. Pion, a i to nie zawsze, utrzymują już jedynie kompas i jednopalnikowa kuchenka. Burzliwa noc: raz ciemno - raz błyskawice. Płynąc tylko pod sztormowym fokiem, lekko ścinamy zamknięty wojskowy poligon pod Ustką.
Powoli przyzwyczajaliśmy się do panujących warunków. Nie było jeszcze tak źle, a to zasługa naszego dzielnego nefryta. Jacht tak łagodnie wspinał się na kolejne fale, że żadna nie zechciała nas odwiedzić. Zaczynamy dostrzegać polski brzeg, co daje nam względne poczucie bezpieczeństwa. W tych warunkach, niestety, nie wpłyniemy jednak do żadnego portu. Najbliższe bezpieczne miejsce to dopiero Władysławowo. Oczywiście nie jemy, część załogi choruje, a zrobienie choćby herbaty graniczy z cyrkową sztuczką.
Wreszcie chowamy się za Rozewie i wpływamy do "Władziowa". Po 32 godzinach w ciężkich - jak na tak mały jacht i na tak niedoświadczoną załogę - warunkach, cumujemy zmęczeni i głodni, ale i bardzo zadowoleni. Dopiero tu dowiadujemy się o rzeczywistej sile wiatru (7B, w porywach do 9B), w którym żeglowaliśmy. Niestety, nasza radość trwała krótko. Oto pan ze Straży Granicznej usiłował wlepić nam mandat, bo nie podeszliśmy do odprawy bezpośrednio po wejściu do portu. Według niego mogliśmy przecież przemycić na pokładzie obywateli np. Rumunii! To po prostu żałosne, biorąc pod uwagę fakt, że w Danii nikt nas nie legitymował, nie krzyczał, a jedynym kontaktem ze służbą publiczną był mo-ment uiszczenia opłaty portowej u życzliwego i uśmiechniętego bosmana. Ale co tam - i tak nikt nam nie odbierze tych wszystkich przeżytych chwil!

Te wspomnienia chciałbym zadedykować mojej wspaniałej załodze: Jarkowi, Arturowi, Piotrowi i Jackowi, a przed wypłynięciem na Bornholm gorąco polecam odwiedziny strony www.bornholm.dk

Przybliżony koszt rejsu na jedną osobę
Czarter jachtu (bez silnika) ok. 300 PLN (1 tydzień)
Wyżywienie ok. 100 PLN (1 tydzień)
Transport ok. 100 PLN
Łącznie  ok. 500 PLN

 

 


Rafał Chmielewski, kapitan nefryta po rejsie na Bornholm, jest z jachtu bardzo zadowolony


Polskiej flagi nie dało się kupić. Trzeba było sobie poradzić inaczej. Pomocny okazał się biały spray


Kto powiedział, że Bałtyk to zimne morze? Były takie chwile, że czuliśmy się jak na Śródziemnym, nie było się gdzie schować przed słońcem

Nefryt
Projekt powstał w nie istniejącej już stoczni jachtowej im. Conrada w Gdańsku-Stogach. Konstruktorzy Wacław Liskiewicz i Edward Rejewski pragnęli stworzyć niewielki dzielny jacht morski z najnowocześniejszego wówczas, dopiero zaczynającego dominować w produkcji seryjnej materiału, laminatu poliestrowo-szklanego. Jacht powstał w 1971 roku, a więc w zamierzchłych czasach. Wówczas jednak prezentował się bardzo nowocześnie z zamocowaną do kadłuba płetwą balastową ze stali, wyposażoną w ołowiany bulb na jej końcu. Dzięki ciężkiemu balastowi i niewielkiej powierzchni ożaglowania stawianego
na topowo olinowanym maszcie powstał jacht dzielny, odporny na ciężkie warunki, ale niezbyt szybki. Zaprojektowane przez konstruktorów oryginalne wnętrze trudno uznać za obszerne, mieściło jednak 4 koje, kambuz, szafę stół i liczne schowki.
Jacht wykorzystywano w szkoleniu na stopnie podstawowe i niższe stopnie morskie. Na nefrytach ścigano się też po Zatoce Gdańskiej. W swoim czasie była to jedna z liczniejszych klas na naszym wybrzeżu.

Dane techniczne:
Długość  7,25 m
Długość KLW 5,5 m
Szerokość 2,5 m
Wyporność 1500 kg
Zanurzenie 1,25 m
Masa balastu 600 kg
Pow. ożagl. 23,5 m2
Liczba koi  4
Wys. w kabinie 1,35 m
Silnik przyczepny min. 6 KM
Załoga maks.  6 osób

 

 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.