Nawigacja awaryjna, część I
Rozwój elektroniki i systemów satelitarnych spowodował, że szlachetna sztuka nawigacji odchodzi powoli do lamusa historii. Staje się zbędna, jak umiejętność operowania logarytmami czy znajomość tabliczki mnożenia w epoce kalkulatorów i komputerów. Jest jednak pewne minimum wiedzy z tego zakresu niezbędne w sytuacji awaryjnej, które musimy znać!
Od czasu do czasu ktoś z grupy szkolących się w obsłudze systemu nawigacyjnego i plotera map elektronicznych rzuca pytanie: co zrobimy, jak odbiornik GPS ulegnie awarii? I wówczas, po chwili milczenia, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: uruchamiamy zapasowy odbiornik...
Rzeczywiście, w dzisiejszych czasach, gdy urządzenia nawigacji elektronicznej nie są już tak bardzo drogie, na ogół dysponujemy na jachcie ich zdublowanymi egzemplarzami. Rozważmy jednak mało prawdopodobną awaryjną sytuację, jaka może się zdarzyć, choć nie powinna, w której cała jachtowa
elektronika przestała działać. Mniejsza o przyczynę takiego stanu rzeczy, ale by nie być gołosłownym, podpowiem, że znane są przypadki uderzenia pioruna, który nawet nie uszkodził jachtu, ale indukując duże prądy w jego metalowym wyposażeniu, zniszczył wszystkie urządzenia elektroniczne. Dlatego celem tego artykułu jest przypomnienie podstawowych kanonów nawigacji klasycznej żeglarzom wychowanym w epoce nawigacji satelitarnej, by pozbawieni możliwości korzystania z niej - nie byli bezradni.
Zakładamy, że załoga jachtu, chociaż był on wyposażony we wszystkie najnowocześniejsze urządzenia nawigacyjne, pozwalające na nawigowanie bez użycia papierowych map, spisów świateł, a nawet kompasu, dysponuje jednak tym spisem świateł, kompasem, przynajmniej generalną mapą i chociaż jednym trójkątem nawigacyjnym, nie wspominając już o zdrowym rozsądku i wiedzy przynajmniej na poziomie szkoły podstawowej. Pół biedy, gdy tego rodzaju sytuacja zdarzy się na oceanie. Tu niebezpieczeństwo wynikające z nieznajomości pozycji czy kursu jest na ogół mniejsze, bo do lądu i do dna daleko. Ponadto żeglarze wyruszający w tak dalekie rejsy raczej mają na ogół duże doświadczenie, nie obce są im tajniki astronawigacji, a podejmując tak daleką wyprawę nie wyruszają bez sekstantu, chronometru czy dokładnego zegarka, almanachu astronomicznego i tablic albo kalkulatora umożliwiającego wyznaczenie astronomicznej linii pozycyjnej. Jak więc już spotka kogoś owo nieszczęście - innej rady nie ma - musi sięgnąć po metody astronawigacyjne.
Na małych morzach i w żegludze przybrzeżnej niebezpieczeństwo wynikające z nieznajomości pozycji jest ogromne i pojawia się natychmiast. Tu warunkiem sinequa non wybrnięcia z awaryjnej sytuacji jest dysponowanie papierową mapą, która powinna być używana w nawigacji niezależnie od mapy elektronicznej, równolegle z nią. Na tej mapie papierowej trzeba koniecznie nanosić pozycję wskazywaną przez GPS. Powinno się to robić nie rzadziej niż co godzinę, a w szczególnych wypadkach, np. żeglugi wśród mielizn, przy częstych zmianach kursu itp. - odpowiednio częściej. Wówczas, w razie awarii elektroniki, dysponujemy pozycją maksimum sprzed godziny, znamy przecież nasz kurs i prędkość, więc bez trudu skalkulujemy aktualną pozycję. Do prowadzenia dalszej nawigacji będziemy wykorzystywali jej klasyczne metody, które zostaną przedstawione w dalszej części artykułu. Zakładamy przy tym, że oprócz papierowej mapy jest na jachcie kompas magnetyczny i adekwatny do rejonu żeglugi spis świateł nawigacyjnych (polski „Spis świateł i sygnałów nawigacyjnych" lub brytyjski „Admiralty List of Lights and Fog Signals").
Jak wyznaczyć pozycję bez GPS?
Jak wiadomo, pierwszym, podstawowym, zadaniem nawigacji jest wyznaczenie prawdziwej pozycji jachtu. Pozycją prawdziwą jest tzw. pozycja...
Artykuł w całości zamieszczony został w październikowym wydaniu miesięcznika "Żagle" 10/2011. Prenumeratę, egzemplarze aktualne oraz archiwalne "Żagli" można zakupić dzwoniąc pod numer (0-22) 590 5555 lub w sklepie internetowym sklep.murator.pl