Muzeum Wisły w Tczewie – śródlądowe z morską nutą
Przed laty odwiedziłem Muzeum Wisły w Tczewie. Stary, przykurzony budynek z czerwonej cegły, wewnątrz znudzone panie dziergające szaliki i sweterki. Żadnych zwiedzających... Ekspozycja oparta była na staropolskim (z roku 1594) ilustrowanym poemacie „Flis” Sebastiana Fabiana Klonowica, który w końcu XVI w. odbył flis (czyli rejs) tratwą wiślaną do Gdańska. Dziś zmieniła się nie tylko ekspozycja, ale i zawartość muzealnych sal...
Przy powtórnych odwiedzinach, jesienią 2016 roku, zobaczyłem wyremontowany budynek z pięknie oczyszczoną elewacją i zmienionym wnętrzem. Fragmenty z poematu „Flis” pozostały, a obok oryginału „tłumaczenie” na język współczesny, aby ułatwić zrozumienie staropolszczyzny. Do tego precyzyjnie wykonane modele płaskodennych wiślanych łodzi: galarów, dubasów, komięg i innych typów. Wciąż wzrastająca popularność Wisły na pewno wpłynie na rozwój i ekspozycji, i zainteresowania ciekawą placówką.
Wiatr od morza
Za budynkiem głównym pojawił się nowy obiekt o współczesnej konstrukcji i architekturze mieszczący Centrum Konserwacji Wraków Statków, a w nim wspaniała dla żeglarza niespodzianka: przy wielkiej sali, gdzie rzemieślnicy przywracają elementy wydobytych z morza wraków do trwałej na powietrzu kondycji, znalazło się trochę miejsca dla ciasno ustawionych XX-wiecznych jachtów („Opty”, „Dal” i „Kumka IV”) oraz kilku kajaków, kanadyjek, a nawet hamburek.
Zapewne z braku miejsca małe łodzie zawieszono w kilku poziomach przy ścianie budynku. Nie sposób przez to obejrzeć ich dokładnie z bliska, a niektórych prawie wcale nie widać. Eksponaty zostały starannie odnowione, niektóre wyglądają jak nowe. „Dal” ma dno pokryte nowiutką blachą miedzianą (podobno tak było w oryginale), „Opty” również lśni wspaniale.
Stalowy kadłub „Kumki IV” pozostawiono zaś z widocznymi licznymi drobnymi wojennymi wgnieceniami. Stał bowiem w gdyńskim Basenie Żeglarskim, gdy Niemcy przy końcu wojny metodycznie wysadzali żelbetowe kesony jego falochronów: okruchy betonu jak grad bębniły po cienkiej blasze poszycia, powodując miejscowe wgniecenia podobne do śladów po pociskach. Do tego doszły liczne wżery korozyjne.
O jachcie „Opty”, i jego właścicielu Leonidzie Telidze, wszyscy żeglarze wiedzą i czytelnikom „Żagli” nie trzeba jego historii przypominać.
Natomiast „Dal” jest mniej znana. Ten zatokowy szpicgat zbudowany w 1926 – 27 roku został kupiony w 1933 r. w Gdańsku przez kawalerzystę i hallerczyka Andrzeja Bohomolca w celu odbycia wymarzonej podróży przez Atlantyk. Dokonał tego wraz z Jerzym Witkowskim i Janem Świechowskim. Jacht dotarł do Chicago na Wystawę Światową 1934 r., gdzie był atrakcją w Dniu Polskim. Przebywał w Chicago do 1980 r. w Muzeum Nauki i Przemysłu, kiedy to Ireneusz Gieblewicz sprowadził go do Polski przez Atlantyk na pokładzie polskiego statku handlowego. Ostatni etap przez Morze Północne i Bałtyk jacht pokonał już o własnych siłach. Gieblewicz przekazał go Centralnemu Muzeum Morskiemu, które przez kilka lat eksponowało go przy gdańskim Żurawiu. „Dal” była drugim jachtem polskim, który odbył rejs przez Atlantyk, po Władysławie Wagnerze. Wymiary kadłuba to: długość 8,5 m, szerokość 2,15 m i zanurzenie 1,3 m. Ożaglowana była jako slup gaflowy guari (gafel bardzo wysoko podniesiony, prawie do pionu) o powierzchni 45 m2, a jej wyporność sięgała 4,5 t.
„Kumka” morsko-śródlądowa
„Kumka IV” zbudowana została w roku 1937 dla 28-letniego wtedy Tadeusza Sołtyka przez warszawskie zakłady Zglińskiego i Glazury (podobno wspólnikiem był też Juliusz Sieradzki). Był to jeden z pierwszych jachtów stalowych i bodaj pierwszy w świecie o konstrukcji całkowicie spawanej. Przed wojną zdążył odbyć kilka rejsów morskich, m.in. do Kopenhagi i na Bornholm. W czasie wojny zagarnięty i użytkowany przez Niemców pod nazwą „Elektra”. Uszkodzony przez betonowe okruchy wysadzanych w końcu wojny falochronów stał się w 1948 r. własnością 21-letniego studenta Zbigniewa Milewskiego, późniejszego konstruktora jachtów. Gdy władze komunistyczne praktycznie zlikwidowały żeglarstwo morskie, a gdyński basen jachtowy zamknęły w roku 1950 wielkim łańcuchem, jacht sprzedano do Giżycka i był widywany na Mazurach do około roku 1960. W 2000 r. pracownik Muzeum Morskiego znalazł go niszczejącego w szopie koło Białegostoku i pozyskał dla muzeum.
Jego największa wartość to wyprzedzająca swój czas spawana konstrukcja. Spawane gazowo było nie tylko cienkie 2-milimetrowe poszycie, lecz i cały szkielet z kątowników przyspawanych do poszycia tylko półką, przez co do każdego zakamarka był łatwy dostęp w celu konserwacji i malowania. Jacht miał zabudowę pokładu typu backdeck, tj. bez bocznych półpokładów. Dach nadbudówki był mocno wypukły. Z jednej strony dawało to dużą wysokość wnętrza, z drugiej – dość ryzykowne było przechodzenie na dziób po nachylonym dachu. Sztormrelingu wtedy nie stosowano. Ożaglowanie typu slup bermudzki miało powierzchnię 30 m2. Olinowanie zawierało ówczesnym zwyczajem oprócz want również baksztagi.
Gdańska dygresja
Przy okazji tczewskiej wizyty uzyskałem informację, że w Gdańsku tuż obok Żurawia w Ośrodku Kultury Morskiej – to też oddział Narodowego Muzeum Morskiego! – można zobaczyć prawdziwą indiańską canoe z kory brzozowej, skórzany kajak grenlandzki i różne wyspiarskie łodzie z przeciwwagami, oryginalne dłubanki itp., a nawet współczesną wenecką gondolę. Pojechałem, obejrzałem i polecam! Przy oglądaniu indiańskiej kanadyjki (4,6 x 0,86 m) przekonałem się, że nie jest to wcale wiotka i nietrwała łódź, ale całkiem solidna konstrukcja: zewnętrzne poszycie i dno z gładkiej brzozowej kory jest wzmocnione cienkimi cedrowymi deszczułkami i płaskimi, szerokimi, gęstymi żebrami. Do zszywania i uszczelnienia całości użyto cienkich elastycznych korzeni i naturalnej żywicy.
Morski kajak grenlandzkich rybaków i myśliwych natomiast jest zszywany ze skór foczych, a kadłub usztywnia lekki szkielet z drewna, kości i ścięgien zwierzęcych. Kadłub jest prawie całkowicie zapokładowany i ma tylko niewielki właz z wysokim mankietem, który umożliwia wsunięcie się do wnętrza. Rzemieniem wszytym na obwodzie u góry mankietu można obwiązać się w talii i dość szczelnie złączyć z kajakiem. Na pokładzie umocowano utensylia rybackie. Łódka jest jednoosobowa i ma wymiary 5,4 x 0,56 x 0,33 m. Wyjątkowo smukłe i szybkie kajaki grenlandzkich Inuitów stały się wzorem dla wszystkich kajaków współczesnych.
Z Tczewa do Gdyni?
Jeśli eksponaty Ośrodka Kultury Morskiej nie są związane z polskim żeglarstwem, to jachty morskie z początków ubiegłego wieku stłoczone w tczewskim Centrum Konserwacji Wraków z pewnością mogą być uważane za zalążek Muzeum Polskiego Żeglarstwa. Nadal żeglujące przedwojenne jachty „Korsarz”, „Szkwał” czy ostatni bodaj Konik Morski „Tauri” i znana „Miranda” Puchalskiego już czekają. A za nimi jeszcze spora grupka innych oldtimerów...
Jest nadzieja, że w dającej się przewidzieć przyszłości oczekiwane muzeum powstanie przy Basenie Prezydenta w gdyńskim porcie na terenie po rybackim Dalmorze. Ma to być także oddział Narodowego Muzeum Morskiego. Już w 2017 r. ma ruszyć na akwenie Basenu Prezydenta nowa marina. Tam od lat eksponowane są niszczyciel „Błyskawica” i „Dar Pomorza”, a obecnie także katamaran „Gemini 3”. Inwestorem mariny jest Polski Holding Nieruchomości władający aktualnie terenem Dalmoru. On też ma zbudować obiekt żeglarskiego muzeum przy współpracy władz Gdyni i Narodowego Muzeum Morskiego. Kiedy to nastąpi? Mówić o terminach jeszcze za wcześnie. Poczekajmy, zobaczymy...