Mieć cel przed oczyma - NAGRODA „ŻAGLI”
Naszym celem w rejsie z Górek przez Kattegat i Limfjord, Morze Północne i Kanał Kiloński z powrotem był „bojowy”chrzest jachtu z siatkobetonu. To była wielka ulga, kiedy skończyliśmy sztauowanie i całe to przygotowanie, które trzeba wykonać. Teraz już tylko – w drogę!
Dnia 17 czerwca 2006 r. oddajemy cumy w macierzystym Klubie JKM "Neptun". Płyniemy we trzech - Wiesław Chrzanowski, Gustaw Czerski i ja, czyli skiper i budowniczy „Humbaka”. Rejs zaplanowaliśmy na 30 dni, ale już gdy wychodziliśmy z Górek czuliśmy, że to może być za mało. Było za to wiele planów awaryjnych łącznie z tym, że na Morze Północne nie wystawimy nawet nosa.
Po około dwóch dobach osiągamy Nexo. Jednak już następnego dnia pogoda weryfikuje nasze plany i płyniemy po północnej stronie Bornholmu. Wieje 6 - 7B z kierunków zachodnich, ale pod wieczór słabnie. Idziemy dalej, ale na wysokości Ystad, pogoda znów zaczyna się psuć. Znów 7B z SW-W, fala do 3 m. Decydujemy się na wejście do portu.
Gdy trochę zelżało wychodzimy w morze, ale nadal wieje z kierunków SW-W więc weryfikujemy plany i idziemy w kierunku Kanału Falsterbo. Prognozy są optymistyczne, z pierwotnego pomysłu zawinięcia do Helsingoru rezygnujemy i wychodzimy na Kattegat.
Kattegat - Limfjord
Pogoda piękna, potwierdzona przez DW i nagrana na radio Sangean ATS 818ACS. Navtex milczy, ale taki brak wiadomości to też... dobra wiadomość, jak zwykł mawiać Jurek Kuliński. Tak się nam ta jazda spodobała, że nawet wyspa Anholt nie skusiła nas do zawinięcia. I to była chyba intuicja!
Gdy tak płyniemy dalej i planujemy podejście do Limfjordu wiatr zmienia kierunek na NE-N z siłą 6 do 7B. Jest ciemno. dochodzimy do toru podejściowego Limfjord - Hals. Staramy się iść tak szybko jak się da. Widoczność coraz gorsza, zimno. Pada deszcz. Włączam radar. Teraz widać cały tor podejściowy i coś przed nami. Statek. Odpalam silnik. I tak na żaglach, ostro do wiatru halsując mijamy statek i zmęczeni wchodzimy do Limfjordu. Ale to nie koniec. Na podejściu do Halsu jest tylko jedna lampa, która świeci. Potem okazuje się, że drugą zasłania... statek cumujący przy zewnętrznej kei. Ufff!!! Jest 02:00. Idziemy spać, ale... Nie na długo...
Rano ktoś wpada na pokład, już jest w kokpicie. Jakiś nieproszony gość? Co za zwyczaje tu panują? Nie spotkaliśmy się wcześniej z takimi praktykami. Jak się domyślacie, był to poborca opłat za postój...
Jako że pogoda paskudna - cały czas sztorm na Kattegacie, Skagerraku i na Północnym, pada i zimno postanowiliśmy odpocząć. A tu nagle, ok. 13:00 znowu wpada ten sam facet i znowu chce forsę za postój. Znów tańcuje po pokładzie, znów jest w kokpicie.
Wytłumaczyłem, że jeszcze nie wychodzimy, a płaciliśmy przed pięcioma godzinami. Okazuje się jednak, że tamto to było za przespaną noc w porcie, a teraz należy zapłacić za postój następnego dnia. Koniec kropka, bez dyskusji. Komentarz - zbyteczny...
Dnia 27 czerwca rano pod osłoną lądu, na silniku, przy silnym wietrze idziemy tak daleko jak się uda. Dzięki Jurkowi Kulińskiemu mamy kontakt z kpt. Mietkiem Leśniakiem, który w tym rejonie właśnie „grasował” na słynnej „Lady B”. Umawiamy się na spotkanie w Aalborgu. Potem już praktycznie przez cały czas byliśmy w kontakcie. Podczas przejścia, w Limfjordzie spotkaliśmy morświny. Piękne i niezapomniane widoki...
Zdarzały się również awarie. To było coś okrutnego. Kilkanaście razy włączał się nam alarm temperatury silnika z powodu zatkania układu chłodzenia silnika trawą. Było jej wszędzie pełno, nawet jak jej nie było widać to... i tak była!
Jesteśmy już dosyć zmęczeni i w nocy 29 czerwca decydujemy się stanąć na kotwicy. Gustaw na wachcie, a my na trzy godziny do koi. Thyboron, u wylotu na Morze Północne, osiągamy nad ranem. I znowu na podejściu od strony Limfjordu radar oddaje nam swoje usługi. Stajemy do burty s/y "Lady B". Jest już tak jasno, że nawet spać się nie chce. Cały dzień poświęcamy na klar i odpoczynek. Przecież czeka na nas - Morze Północne. Ciekawe czym nas przywita?
Morze Północne- Helgoland – Cuxhaven – Kanał Kiloński
Noc. Godzina 00:45, wychodzimy z Thyboron. Żegnają nas Mietek i "Lady B". Prognoza w sam raz dla nas. E 2-3B, chociaż "Humbak" lubi trochę większy wiatr.
Świta, robi się coraz cieplej, ale wiatru jakby mniej. To pogoda wręcz "topless" , po chłodzie i deszczu jaki dotąd nas raczej nie odstępował. Nad ranem 3 lipca osiągnęliśmy cel - HELGOLAND. Od tego miejsca zaczął się nasz powrót do domu, chociaż półmetek osiągnęliśmy już dużo wcześniej. Od Helgolandu do Cuxhaven nie jest daleko, ale nam zajęło to dwie doby. Będąc już na torze wodnym prowadzącym do Cuxhaven znowu silnik zassał naszą "przyjaciółkę" - trawę. Silnik STOP, a ruch statków jak na autostradzie. Idą z szybkością od kilkunastu do nawet ponad dwudziestu węzłów. Z pomocą inercji, wiatru i prądu znaleźliśmy się na "poboczu". Do czasu naprawienia układu chłodzenia próbujemy ratować się żaglami.
Nawet nie można powiedzieć, że na którymś halsie coś zyskujemy. Tak wygląda żegluga na prądzie. Po prostu nas znosi. Dobrze chociaż, że do tyłu, bo stanowimy mniejsze zgrożenie dla innych. A tak w ogóle to znaleźliśmy się w tym miejscu o parę godzin za wcześnie. Ściemnia się, jest już prawie noc, a wieje jakby nic nie wiało. Wiatr słabszy od prądu i to jeszcze w przeciwnym kierunku. Obserwujemy wszystkie zjawiska, które tu powstają - wiry, bystrza. Obserwujemy nasz log, który nic nie pokazuje, a jacht idzie do przodu. Istne cuda.
Nad ranem 4 lipca Wiesiek wyciąga mnie z koi - wychodzę i nie wierzę własnym oczom. Łaba się wściekła! Fale wysokości 1 - 1,5 m. Każda w swoją stronę, wyglądają jakby stały w miejscu i podskakiwały. Idziemy na silniku i żaglach. Patrzę na ląd - płyniemy. Idę do nawigacyjnej - GPS pokazuje 1,0 - 2,0 „knota”. Podchodzimy do Cuxhaven. Jest 05:45. Stoimy przy kei i idziemy spać...
Po odpoczynku i ciepłym prysznicu klarujemy „Humbaka” i przygotowujemy się aby przejść do Brunsbuttel. W Cuxhaven spotykamy się z moim przyjacielem Jankiem Kaczyńskim z czasów I WDH, kiedy to pływaliśmy DZ-tami po Zatoce Gdańskiej i Zalewie Wiślanym. Janek pomaga nam przywieźć paliwo. Tankujemy i następnego dnia z odpływem ruszamy do Brunsbuttel. Po paru godzinach jesteśmy w śluzie.
Jak wiadomo, w Kanale Kilońskim jachty mogą poruszać się tylko do godz. 23:00. Płyniemy wiec tak długo, aż stajemy na kotwicowisku - na 20,75 km kanału. Jest tu już jakieś 7 - 8 jachtów. Następnego dnia o 05:30 wychodzimy - po cichu, aby nikogo nie budzić. Następny przystanek to śluza Holtenau. Ruch ogromny, mijają się między sobą, mijają nas. Radio na nasłuchu, ale cisza - chyba intuicyjnie wykonują wszystkie manewry. Dnia 6 lipca o godz. 15:30 jesteśmy na miejscu...
Kiel-Holtenau - Górki Zachodnie
Parno, duszno i bezwietrznie. Idzie zmiana pogody. I faktycznie po południu przychodzi ulewa, silny wiatr. Dobrze, że szpringi "Humbak" ma zakładane nawet podczas dobrej pogody. Przechył 15 stopni. Przy kei! Wieje 6-9B, w porywach do 10B! Gdy trochę słabnie mamy grad! Jakby ktoś strzelał z karabinu! Trwało to chyba około godziny.
Następnego dnia rano w Holtenau, tankujemy paliwo i w drogę. Droga do Górek zajęła nam cztery doby. Straż Graniczna. I znów nie bardzo wiedzieliśmy po co i dlaczego mamy stawać do tej kei, kiedy przez cały ten rejs dosłownie NIKT nas nie pytał o nic! No może za wyjątkiem policji pod Helgolandem... Podpłynęli i zapytali się grzecznie czy dzisiaj... piliśmy alkohol. I to było wszystko!Ale co ciekawe, po powrocie, widzieliśmy w Górkach Zachodnich Anglików, którzy naprawdę nie znali naszych tubylczych zwyczajów i płynęli sobie w "siną dal" bez meldowania się i odprawiania. I chyba tak należy rozumieć ŻEGLARSTWO SWOBODNE.
O naszym laureacie
Za śmiały rejs na niewielkiej i nietypowej, choć znanej trójmiejskim żeglarzom od lat konstrukcji nasze redakcyjne jury przyznało Grzegorzowi Nagrodę Miesięcznika „Żagle”, którą wręczyliśmy podczas gali Rejs Roku w pierwszy weekend marca br. Doktor nauk medycznych i sternik jachtowy Grzegorz Kuchta zbudował jacht „Humbak” (typ Wagant) tak, jak go Notbert Patalas zaprojektował - 8 metrów długości i z siatkobetonu. To rzadko stosowany u nas budulec, a tymczasem po szerokim świecie takich konstrukcji wciąż pływa sporo. My, jak widać, jesteśmy bardziej tradycyjni. Już na pierwszy rzut oka widać, że ta konstrukcja nie ma aspiracji regatowych. Ma być za to mocna i bezpieczna. Taką właśnie okazała się w wyróżnionym przez nas rejsie. Grzegorz z dwoma kolegami popłynął z Górek Zachodnich, wokół Bornholmu, przez Sund, Limfiord na Morze Północne. Na Bałtyk wrócili trasą przez Kanał Kiloński. Zajęło im to prawie cztery tygodnie w ciągu których przepłynęli około 1650 mil morskich. Warunki pogodowe mięli różne - od „zera” do 7 stopni w skali Beauforta, ale to wystarczyło do nabrania zaufania i do samej konstrukcji i do siebie samych.
Gratulujemy! Redakcja