Michał Palczyński i załoga jachtu "Crystal" odwiedzili arktyczną wyspę Jan Mayen
Kapitan Michał Palczyński w trakcie „Arktycznej Rozgrzewki” przed kolejnym Etapowym Rejsem Dookoła Świata, który rozpocznie w kwietniu 2018 r., właśnie dotarł do Scoresby Sund na Grenlandii. Po drodze ze Spitsbergenu wraz z załogą zatrzymali się jednak na odległej, mało odwiedzanej, wyspie Jan Mayen. Oto relacja z tego etapu rejsu.
Przelot z rosyjskiego Barentsburga na Spitsbergenie na Jan Mayen zajął nam cztery doby. Choć nieźle nas wybujało, to jednak prawie całą trasę pokonaliśmy na żaglach co w rejonach arktycznych nie jest taką oczywistością. Pierwsze trzy doby żeglowaliśmy przy sporym zafalowaniu, wietrze w porywach do 35 węzłów, deszczu i temperaturze w kokpicie ok 2 stopni. Jednym słowem arktyczne lato w pełni ;) Kiedy więc we wtorek 15-go sierpnia dotarliśmy do Jan Mayen i przywitało nas słońce, temperatura o pięć stopni wyższa i piękny krajobraz z wulkanem w roli głównej, nastroje i morale całej załogi od razu się poprawiły.
Kotwicę rzuciliśmy w zatoczce Baatvika, gdzie wywołałem na radiu stację radiową Jan Mayen prosząc o pozwolenie zejścia na ląd. Natychmiast odezwał się przesympatyczny komandor stacji. Nie było żadnego problemu z pozwoleniem na 24 godziny, więc spotkaliśmy się z nim półtorej godziny później na plaży. Niestety zejście na ląd kosztowało aż 180 euro, ale każdy z nas zdawał sobie sprawę, że jest w tym odległym miejscu może pierwszy i ostatni raz w życiu, więc długo się nie zastanawialiśmy. Nadmuchaliśmy i zwodowaliśmy ponton, zjedliśmy na spokojnej wodzie zaległy obiad i wzięliśmy się za desant na ląd. Z jachtu wszystko wyglądało bardzo spokojnie, jednak po zbliżeniu się do brzegu okazało się, że przybój jest całkiem spory i lądowanie suchą stopą nie wchodzi w grę. Wyskakiwanie do wody o temperaturze 6 stopni wcale mi się nie uśmiechało, nawet jeśli miało to być tylko po kolana. Ale nie było wyjścia. Kontakt z wodą był bardzo nieprzyjemny, ale udało się nie wykapać w całości i nie wywrócić pontonu. Tylko buty, które zdjąłem i zostawiłem w pontonie zostały zupełnie zalane. Z drugą turą poszło już zupełnie sprawnie.
Na brzegu czekał już na nas sympatyczny komandor stacji. Urodzony na Spitsbergenie obecnie już drugi rok stacjonuje na Jan Mayen. Stacja powstała w 1921 roku i początkowo była tylko stacją meteo. Zniszczona w czasie II wojny światowej została odbudowana i w czasie zimnej wojny odgrywała istotną rolę w systemie śledzenia łodzi podwodnych NATO. Był tu też nadajnik systemu nawigacyjnego Loran, który obecnie w erze GPS nie jest używany. Na Jan Mayen mają demontować antenę w tym roku. Z ciekawostek, jakie opowiedział nam Komandor woda wokół wyspy zamarzała jeszcze w latach 80-tych tworząc połączenie z Grenlandią. Wtedy też wyspę odwiedzały misie polarne. Ostatni misiowy turysta dotarł tu prawdopodobnie na krze w latach 90-tych i został bezsensownie zastrzelony przez duńskiego naukowca, który został za ten czyn ukarany.
Całą załogą zostaliśmy zaproszeni do stacji radiowej. W środku obowiązywała taka sama zasada jak na Spitsbergenie: buty zostają w holu, a w środku wszyscy poruszają się w klapkach lub wręcz na bosaka. Część budynku, do której zostaliśmy zaproszeni była miejscem, gdzie personel spędzał wolny czas. Wyglądało to naprawdę fajnie. Zaraz za wejściem stał stół bilardowy, dalej obowiązkowy sklepik z pamiątkami, wielka sala z barem i wygodnymi skórzanymi fotelami. Wszystko to wyglądało jak w jakimś klubiku. W długim korytarzu wisiały stare zdjęcia i pamiątki. Odnaleźliśmy tam nawet polski akcent na Jan Mayen. Otóż w drugiej połowie XIX wieku prowadził tu jakieś ekspedycje jegomość o nazwisku Wilczek. Normalnie cały rok stacjonuje tu około 20 osób, jednak teraz była jakaś wojskowo-naukowa kulminacja i w sumie było ich ponad 60. Część z nich miała wracać do domu samolotem, który następnego dnia miał przylecieć na Jan Mayen, co było nielada wydarzeniem na wyspie.
Drugiego dnia naszej wizyty na Jan Mayen postanowiliśmy opłynąć ją od zachodu i przestawić się do drugiej zatoki po jej północnej stronie. Załoga podzieliła się na grupę pieszą i żeglarską. Ta pierwsza chciała przejść wyspę w poprzek, więc wszyscy umówiliśmy się za około 6 godzin w następnej zatoce. Podnieśliśmy kotwicę i rozpoczęliśmy spokojną żeglugę na silniku wzdłuż dość spektakularnego południowo-zachodniego brzegu. Znajduje się tu między innymi spektakularna wystająca pionowo z wody na 47 metrów skała Fyrtarnet. Wygląda trochę jak pień drzewa albo maczuga.
Ponieważ jeszcze nie wędkowaliśmy na tym rejsie, a teraz warunki były wspaniałe i nigdzie się nie spieszyliśmy postanowiliśmy spróbować naszego szczęścia i trochę urozmaicić nasz jadłospis. Nasze dwie wędki zarzuciliśmy na zachęcająco wyglądającej podwodnej niedaleko skalnej maczugi. Jednoczesne branie było praktycznie natychmiastowe. I tak w zaledwie 10 min. nasze ładownie zostały uzupełnione o pięć eleganckich dorszy od 3 do 5 kilo! Później już nic ciekawego się nie działo i przez kilka godzin pyrkania na silniku podziwialiśmy tylko surowe brązowo zielone klify. Kolor nadaje im mięciutki i głęboki mech.
Zgraliśmy się prawie idealnie i jak my rzucaliśmy kotwicę w zatoce Kvalrossbukta, nasi spacerowicze schodzili akurat z góry. Jak ich odbierałem przybojowa fala znowu dała nam się we znaki i na jacht wracaliśmy pontonem prawie wypełnionym po brzegi. Po śniadaniu, w czwartek 17-go sierpnia podnieśliśmy kotwicę i obraliśmy kurs na główny cel naszego rejsu - Scoresby Sund. Znajduje się tu jeden z największych systemów fiordów na świecie. Najgłębszy ma prawie 200 mil. Na eksploracji spędzimy co najmniej tydzień.
Więcej relacji z pokładu "Crystal" oraz pozycję jachtu można znaleźć na stronie SKIFF – www.skiff.pl oraz na Facebooku: https://www.facebook.com/RejsDookolaSwiata