Mały jacht na morzu

2008-06-23 14:30 Andrzej Trojanek
_
Autor: archiwum Żagli

Nigdy nie myślałem, że mając 17 lat zostanę kapitanem, no ale skoro tylko szaleńcy do czegoś dochodzą... Gdy 9 września stawiliśmy się na kei basenu jachtowego w Gdyni czułem się niepewnie. Co zastanę? Czy aby o czymś nie zapomniałem? Jacht jednak mile nas zaskakuje. Wprawdzie nie działają ani stacjonarny GPS ani kingston, brak też aktualnych map, locji, spisów świateł, części zapasowych do silnika i paru drobiazgów z WWR-ki jednak nowe żagle sprawiają, że do coriolisa (dł. 8 m) od razu czuję sympatię.

Żagle staw!!
Z pełnym zbiornikiem paliwa, akumulatorami (wytrzymującymi ledwie 24 h) i resztką butli gazowej, która nigdzie nie mogła doczekać się napełnienia ruszamy po morski staż i przygodę. Mój pierwszy kapitański rejs właśnie się zaczyna i, choć nikt nie mówił, że będzie łatwo, to utrzymujące się przez ostatnie 3 dni silne wiatry sprowadzają mnie na ziemię. Na zatoce mamy "szóstkę" i stan morza 4. Oczywiście nieprzyzwyczajonym organizmom doskwiera poranne śniadanie. Reguła to 30 minut przy mapie i 10 na relingu. Sternik trzyma się lepiej, co potwierdza skuteczność terapii zajęciowej. A może pomaga mu przerażenie niespotykaną na Mazurach wysokością fali?
Jak się później dowiaduję, już ten pięciogodzinny przelot na Hel rozbudził w umysłach mojej załogi sporo wątpliwości. Może jednak zrezygnować? No, bo skoro taka jest zatoka, co będzie na morzu? Choć nikt nie odważył się nawet wspomnieć o swych obawach, słysząc zapowiadane 7-8B postanawiam przeczekać noc na Helu. Wiatr tężał "w oczach", fala idąca od główek rosłą i piętrzyła się przy nowym pirsie. Wiało dobre 8-9B. Musieliśmy poluzować nieco cumy, by pozwolić na delikatny taniec jachtu. Niestety, coriolis jest lekki i przy pomocy bocznej fali raz po raz starał się wyskoczyć na keję. Wachty portowe, pięć odbijaczy na burcie, podwójne cumy, a na nich kołnierze gumowe.

 

Kurs - na Ustkę
Ranek wita nas prognozą 5-6B z SW, bez dalszych ostrzeżeń, ruszamy więc dalej. Na morzu faktycznie przycichło i załoga zaczyna nabierać rumieńców. Widzę, jak cieszą się każdym podmuchem. Ja również oddycham pełniej. Powoli też zaczynam się przyzwyczajać do swojej roli.
Przy słonecznej pogodzie i dość korzystnym kierunku wiatru docieramy do Władysławowa. Potem była pierwsza noc na morzu, która przyniosła nam niemal narkotyczne doznania. Jakże bowiem nie zakochać się w pełni księżyca, ciszy, wodzie chlupoczącej pomiędzy burtami.
(ciąg dalszy - w numerze lipcowym "Żagli")

 

 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.