Mateusz Kusznierewicz: Tak się kończy moja przygoda...
Start w regatach olimpijskich Londyn 2012 mamy za sobą. Wracamy z Anglii bez medalu. Szkoda. Ale nikt nie zobaczy na mojej twarzy smutku. Może odrobinę zawiedzenia. Żeglowaliśmy dobrze, ale nie na tyle żeby dorównać Szwedom, Anglikom i Brazylijczykom, którzy mieli regaty swojego życia i stanęli na olimpijskim podium.
Walczyliśmy z całych sił. Do samego końca. Ja nigdy się nie poddaję – nawet kiedy nie wszystko układa się po mojej myśli, szukam sposobu na lepszy wynik, rozwiązania problemu. Ale tym razem rywale okazali się lepsi. Pierwsze dwa dni regat olimpijskich pokazały, że w warunkach silnego wiatru najlepiej dają sobie radę wymienione wcześniej trzy załogi. Trzeciego dnia regat przystąpiliśmy do ataku. Daliśmy z siebie wszystko. Ale wystarczyło to tylko na trzecie i czwarte miejsce w wyścigach tego dnia. Znów Szwedzi, Anglicy i Brazylijczycy wygrywali albo byli tuż za nami.
Byłem pod wrażeniem ich dyspozycji i poziomu, jaki reprezentowali przez całe regaty. Musielibyśmy stanąć na wyżynach naszych możliwości, żeby im dorównać. Niestety, nie było nas na to stać. To nie był nasz tydzień. To nie były nasze regaty. Mieliśmy kilka własnych problemów. Szczególnie z prędkością na kursach z wiatrem. Fordewindy zawsze były naszą mocną stroną. Jeszcze za czasów startów na Finnie byłem jednym z najszybszych z wiatrem. Jednak w trudnych i wymagających warunkach zafalowania na akwenie w Weymouth nie mogliśmy się odnaleźć. W niektórych wyścigach zyskiwaliśmy po dwa, trzy miejsca, ale to było za mało, żeby walczyć o medal. Były też chwile, gdy traciliśmy cenne pozycje. W trzecim wyścigu spadliśmy z trzeciej na jedenastą. Ze złości omal nie zrobiłem pięścią dziury w naszej łódce.
Obaj z Dominikiem marzyliśmy o zdobyciu w Anglii medalu. Wiedzieliśmy, że będzie to naprawdę ciężkie zadanie, ponieważ nasi rywale to prawdziwi gladiatorzy, najlepsi żeglarze na świecie. W stawce szesnastu załóg, które zakwalifikowały się na te igrzyska, było sześciu medalistów olimpijskich, ośmiu mistrzów świata, czterech mistrzów Europy. Medale trafiły zasłużenie do tych, którzy na wodach u wybrzeży Weymouth żeglowali najlepiej.
Szczególne brawa i gratulacje należą się Fryderykowi Loofowi, którego znam od 1993 r. Ścigaliśmy się jeszcze na Finnie. Na igrzyskach w Atlancie w 1996 r. był jednym z faworytów do złotego medalu. Pokrzyżowałem mu wtedy plany. Ja zdobyłem złoto, on był piąty. W Sydney wyprzedził mnie o jeden punkt i zdobył brąz. W Pekinie też był o jedno oczko przed nami. On znów trzeci, a my z Dominikiem na czwartym miejscu. W Londynie zdobył w końcu upragnione złoto. Zasłużenie...
Dla mnie był to piąty start olimpijski i zaszczyt reprezentowania kraju w tej wyjątkowej imprezie. Przeżyłem wspaniałą przygodę, której nie zapomnę do końca życia. Była to droga wypełniona pasją i sukcesami. Zaznałem wielu wyjątkowych przeżyć, zdobyłem mnóstwo cennych doświadczeń, poznałem ciekawych ludzi, zasmakowałem słodyczy wygranej i goryczy porażki. To wszystko sprawiło, że stałem się mądrzejszym i mocniejszym człowiekiem.
Tak się kończy moja przygoda z żeglarstwem olimpijskim. Podjąłem decyzję, że wystarczy już ścigania się na małych łódkach. Rozpoczynam nowy rozdział w życiu. Po powrocie z Londynu wróciłem do normalnego życia i wreszcie znalazłem czas na rodzinę, zajęcie się swoimi firmami i projektami, z których większość związana jest z jachtingiem. Równocześnie myślę już o nowym polskim projekcie żeglarskim, który będzie związany ze startami na dużym jachcie.