Marcin Gienieczko: O własnych siłach pokonałem w canoe ponad 5000 km

Dopłynąłem do Santarem. Droga, a raczej rzeka zawiła i burzliwa, kiedy wpływają kanały innych rzek, wody się mieszają i jest bardzo burzliwie i krótka fala. Miałem małą wywrotkę, ale jest OK. Nie wiem jak to się dzieje, że żyję. Fale są olbrzymie. Przepłynięcie na drugą stronę rzeki graniczy z cudem. Przed Obidos krosowałem rzekę, na środku były 2 metrowe, stojące fale, które tak kręciły moim canoe, że nie wiedziałem z której strony spodziewać się kolejnego grzywacza, który będzie próbował wywrócić moje canoe” – opowiada Gienieczko.
Napieram cały czas, ale czuję, że słabnę. W moim canoe pękło siedzisko, to zmęczenie materiału od ciągłego napierania. Mam nadzieję, że naprawię je w Santarem. Już nie wytrzymuję tempa sportowego. Ciężko jest już mi, bo od 17 maja z małymi przerwami cały czas napieram. Krew mi się z nosa lała, serce już trochę boli, ale to pewnie od stresu. Płynę sam w tym swoim canoe i walczę swoim pagajem z falami. Najgorszy jest mocny wiatr ze wchodu, który się nasila od 10.00 i jest do 15.00 i zazwyczaj ma siłę około 3 do 4 B. Wtedy słabnę maksymalnie…
Czasami nurt ma prędkość z moim wiosłowaniem 8 km/godz., ale czasami tylko 4-5 km/godz., czasami tak siada, jakbym był na jeziorze. Za Santarem rzeka zwolni jeszcze bardziej, a wręcz przeciwnie, płynie w górę. Zaczną się pływy morskie wrzynające się w Amazonkę, podnoszenie i opadanie rzeki. Będą wielkie przeszkody. Jest mi już ciężko, bo od 17 maja, z małymi przerwami cały czas napieram. Śpię u ludzi w pływających domach. Brazylijczycy jak dotąd są życzliwi, zobaczymy co dalej w delcie.
Kilka dni temu, w godzinach wieczornych, podczas dopływania w ciemności do miejscowości Itacoatiara nie zauważyłem w porcie potężnej liny cumowniczej tankowca. Gdy przepływałem obnok, podczas rozkołysu lina gwałtownie się naprężyła i tylko cudem, zabrakło około 5-10 cm ominęła mnie. Mogłaby przeciąć na pół i mnie i moje canoe. Jakimś cudem wyciągnęli mnie marynarze, aż canoe frunęło w powietrzu. Inaczej wiry od statku zmieliłyby mnie razem z canoe. Wtedy pomogła również łódź asekuracyjna, która wypłynęła z portu na spotkanie ze mną. Ci ludzie uratowali mi życie. Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie z wyższej szkoły morskiej, że woda nie lubi głupich i pijanych, a rozsądnych i działających jak szachista, czyli znacznie szybciej trzeba przewidywać możliwe sytuacje.
Życie podróżnika-napieracza to życie inne. W moim życiu liczy się cały czas szukanie rozwiązań i napieranie w odróżnieniu od życia mojej żony, która takich ambicji nie ma. Jest bardziej domatorką i zajmuje się dziećmi, bez niej dom by zwariował... Tak samo było w rodzinie mojego idola, Mika Horna (www.mikehorn.com). Przed wyjazdem Alicja, moja żona powiedziała mi „Marcin ty jesteś wojownikiem, a ja wolę spokój, nie taki stres i takie napieranie.” To prawda, Alicja żyjąca w systemie korporacyjnym ma inny styl napierania, bardziej ustabilizowany. W tym co robię ja, czy Horn, czy inni napieracze jest szukanie wielu bramek i przechodzenie przez te, które są najlepsze. Co znaczy najlepsze? Najpewniejsze. Tak jest w eksploracji. Nie każdy chce ten styl mieć, bo to stres, dużo emocji, niektórzy wolą mieć święty spokój, a nie w wieku 70 lat przepływać Atlantyk, jak Olek Doba mój drugi idol. Mam tylko dwóch Horn i Doba. Mimo, że mamy dwóch synów i że ciągle życie rodzinne jest skrzyżowane z tym co robię. Bez synów nie istnieję, bo ciągle trzeba dbać o dwie strony i tych, którzy są w domu i tych, którzy są na morzu - to stare powiedzenie marynarzy. Mieszkamy w wiosce rybackiej, w gminie Kosakowo i te powiedzenie styka się z życiem i wodą. Wielu myśli - o jesteś tam, masz święty spokój - tak nie jest. Jeżeli w domu coś jest źle, to na wyprawie też jest źle.
W Santarem będę 2 noce, a później wypływam dalej, o ile naprawię canoe. Od tej chwili na stronach projektu Energa Solo Amazon Expedition będą tylko z tak zwanej „ostatniej chwili”. Pod koniec sierpnia do Brazylii ma przylecieć mój fotograf Marcin Osman oraz Alicja Gienieczko. Wszystko po to, aby dokumentować finał projektu. O ile dopłynę. Z miejsca, w którym teraz jestem jest ponad 1000 km, to jakieś 22 dni płynięcia ostrego, dzikiego i pod silny wiatr i dużą falę. Jeżeli codziennie zrobię 50 km to super wynik, zwłaszcza na canoe, które różni się od kajka tym, że jego burty są jak żagle i trzeba płynąć zawsze dziobem na wiatr, żeby fale nie znosiły na falę przybojową. Dużym utrudnieniem są duże statki. Kilka dni temu płynę sobie canoe środkiem Amazonki i widzę statek, płynie zbliża się i patrzę, napisane GDYNIA. Jejku z miasta gdzie robię zawsze zakupy, widzę statek i polską banderę. Płynął do Manaus. Jaki byłem szczęśliwy, że duże statki pływają tutaj nawet z Polski, rzadko można je spotkać, ale można spotkać. Dużą radość miałem.
Kiedy wpłynąłem na wody Tapajos, rzeki która wpływa do Amazonki, wpłynąłem na wody błękitne. Znowu się wymieszały wody, po jednej stronie kawa, a po drugiej stronie wody niebieskie. Jak to będzie dalej tego nie wie nikt? Najważniejsze, aby płynąć dalej.
Teraz zmienił się czas i wstaję o 6:00 bo dopiero o 6:30 robi się widno. Płynę do 18:00 po południu. Jestem już osłabiony w ciągu 85 dni przejechałem 700 km na rowerze przez Andy od Pacyfiku, później przepłynąłem rzekę Apurimac 60 km, następnie rzekę handlarzy kokainą – Ene, gdzie są wiry o średnicy 10 metrów. W tym miesiącu (czerwiec) żadna wcześniejsza wyprawa nie była na rzece Ene. Potem pokonałem rzekę Ukajali, która ostatnio zasłynęła tym, że zostali zabici polscy kajakarze. To nie są te czasy, jakie opisywał Fiedler. Ukajali przepłynąłem w canoe w dobrym, rekordowym czasie 19 dni, a rzeka wije się jak wąż przez serce amazońskiej dżungli. Później już Amazonka. Łącznie blisko 5 tysięcy kilometrów w canoe. Jak do tej pory to najdłuższa podróż w canoe. Nie w kajaku, nie pontonem, ale w canoe. Wyprawa jest oficjalnie rejestrowana przez system - dwa satelitarne SPOT’y. Jeden nadaje pozycję co 10 minut, drugi dwa razy dziennie. Żadna wcześniejsza ekspedycja nie rejestrowała płynięcia takim systemem. Po prostu w 1986 roku nikt nie wiedział, że coś takiego będzie. Mowa o pierwszym zdobywcu Amazonki Piotrze Chmielińskim. Wtedy się pisało książki, teraz jest inna już dokumentacja, taka którą mogą ludzie zobaczyć siedząc w wygodnym fotelu. Tak jak było to u Olka Doby, który płynął w 2011 roku przez Atlantyk, działał on tylko na jednym spocie, ręcznie obliczanym. Zapraszam do analizy mojego wpływu: http://www.soloamazon.info/tracking/ oraz https://www.google.com/maps/d/viewer?mid=zehJnKdPpP7g.k5tzhUG0k2tQ
Od miejscowości Gurupa opuszczę Amazonkę i zapuszczę się w deltę Amazonki. Swoją drogą, siadł mi jeden GPS, być może wilgoć go dopadła, ale ja mam w swoich gps-ach opracowany szlak sportowy dzięki informatykowi Kacprowi Jurakowi, który jest i był na tyle zdolny, że opracował taki system, że mam wszystko jak na dłoni i wiem jak płynąć, gdzie się zatrzymać, jakie przyspieszenie mogę mieć w danym miejscu itp. Wszystko po to, abym skupiał się na płynięciu sportowym od punktu do punktu. Mam obmierzony kilometraż, a wszystko to zrobione przed komputerem w Polsce przez Adama Wasilewskiego. Teraz są inne czasy napierania, czasy, które mogą wprowadzić nowości dla innych. Dlaczego Bielecki himalaista powiedział - mnie korona Himalajów nie interesuje, liczy się zdobycie zimą K2. Dlaczego, pytają się, bo to już zrobiono, a K2 dla ludzkości zimą to nowość. I tak już jest w tej eksploracji, liczy się nowość i coś innego.
Chcę oficjalnie poinformować, że Polski Komitet Olimpijski przyznał mi polską flagę olimpijską, z którą będę biegł w trakcie ostatniego etapu, o ile dopłynę do Belem. Przyznał oficjalnie Polską flagę, bo mam przebiec w jeden dzień 85 km czyli podwójny maraton. Przez fawele Belem i wioski stanu Para, do Atlantyku z flagą Polski, Brazylii i olimpijską. To duże wyróżnienie, bo tak jak powiedziałem, wyprawa ma charakter sportowy, a nie eksploracyjny, a w sporcie liczy się szybkość, a nie podziwianie, jak papuga siada marynarzowi na fajce. Jak będę miał 50 lat, tym rodzajem eksploracji się zainteresuję. Na razie chcę inaczej napierać do póki zdrowie, entuzjazm i motywacja jest. Warto iść taką ciężką drogą, która sprawia najwięcej radości przeżywania.
Obecnie trwają rozmowy mojego partnera, firmy Energa i stacji TVN. Jest szansa, że polski kanał TVN przyleci do Belem relacjonować finał mojej wyprawy. Chcę podziękować matce chrzestnej projektu i mojego canoe Katarzynie Ostrowskiej, rzecznikowi firmy UNIQA, za dodatkowe wsparcie. Prawdziwa matka nigdy nie zostawia swego dzieła, a ten projekt, to projekt rozkręcony i zapoczątkowany przez firmę ubezpieczeniową Uniqa. Swoją drogą bardzo odważna decyzja firmy. Ale jak to mowa w wojsku, umiar jest dla cykorów i chyba jest tak w tej firmie... Dziękuję Kasiu!
Pozdrawiam Marcin.
***
Podróżnik Marcin Gienieczko dzięki wyprawie Energa Solo Amazon Expedition chce zebrać pieniądze dla dzieci z Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci. „Kochani wspierajcie dzieci, każdy z was może to zrobić. Nie lekceważcie ludzi w potrzebie, zwłaszcza dzieci. Wystarczy wpłacić 30-40 zł.” – zachęca podróżnik. Każdy zainteresowany może wpłacić pieniądze za każdy pokonany przez Gienieczkę 1 km. Więcej szczegółów na stronie: http://www.soloamazon.info/tracking/
Postępy Marcina Gienieczko krok po kroku będzie można śledzić w internecie, na podstawie zapisów GPS, relacji na blogu i na fanpage’u na Facebooku oraz cosobotnich transmisji w radiu Kolor i w programie TVN24 Wstajesz i Weekend.
Więcej o wyprawie Energa Solo Amazon Expedition na stronach:
www.gienieczko.pl
www.soloamazon.info
https://www.facebook.com/SoloAmazonExpedition
https://twitter.com/MGienieczko
Obserwuj wyprawę krok po kroku: http://www.soloamazon.info/tracking