Marcin Gienieczko na dalekiej Północy...

2011-08-19 12:32 Marcin Gienieczko
_
Autor: Marcin Gienieczko

Znany podróżnik i współpracownik magazynu „Żagle" Marcin Gienieczko zakończył niedawno kolejną wielką wyprawę na daleką Północ. Tym razem pokonał bezkresne przestrzenie Jukonu. Oto jego relacja...

Wyprawa, którą zrealizowałem zakończyła się sukcesem. Przemierzyłem South Canol pieszo- 246 km oraz przepłynąłem rzeką Pelly River wraz z Jukonem w canoe 760km. Łącznie 1000 km przez niedostępne rejony Jukon Terytorium. Dla mnie ta wyprawa miała wielkie znaczenie - przede wszystkim chciałem mieć na swoim koncie przejście całego Canol. W 2007 roku szturmowałem wraz z moim kolegą Maciejem Majerskim South Canol zimą na nartach. Z powodu głębokiego śniegu (3 metry) oraz kontuzji Macieja nie mogłem wówczas dopiąć swego. W 2008 roku przeszedłem wraz z Rupertem Dook z Yellowknife - Canol Hertaige Trail od granicy Jukonu po rzekę Carcajaou. Poniżej link i relacja z tamtej wyprawy:

http://turystyka.wp.pl/wid,10344892,kat,1,title,gory-mackenzie-czyli-mission-impossible,artykul.html

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/lekcja-przetrwania

http://turystyka.wp.pl/gid,10344819,title,gory-mackenzie-czyli-mission-impossible,zdjecie,rmolnrnn,galeria_zdjecie.html

Wtedy zrobiłem to, co dla mnie było bardzo ważne. Przed tegoroczną wyprawą również rozważałem, czy powrócić na Canol Heritaige Trail. Takie było założenie na samym początku, myślałem też o spłynięciu dziką rzeką Pelly River, która zawsze mi się marzyła. W Whitehorse, kiedy patrzyłem na Jukon, który przepłynąłem w całości w 2003 roku, marzenia ożyły do tego stopnia, że postanowiłem zrobić salomonowe rozwiązanie: przejść pieszo South Canol ciągnąc wózek ze sprzętem - dojść do Ross River, a stamtąd spłynąć Pelly River w canoe do Jukonu, a później Jukonem aż do Dawson. Jednym słowem zrobić cały trawers Jukon Terytorium o własnych siłach od Alaska HWY aż po Dawson City przy granicy niemalże z Alaską. Mam nadzieję, że śledziliście za pomocą mojego nadajnika Satelitte Personal Tracker, gdzie każdego dnia w trakcie wyprawy wysyłałem swoje położenie. W trakcie płynięcia rzeką wysłałem dwa razy swoje położenie. Płynąłem i wysyłałem jednego spota o godzinie 13.00 swojego czasu, kiedy miałem 20 minutowa przerwę. Drugiego spota wysłałem wieczorem, kiedy rozbijałem obóz. Wystarczy 20 minut, ażeby mój nadajnik namierzył satelitę i wysyłał do moich najbliższych oraz zaprzyjaźnionych redakcji, kibiców itp moje położenie. Później mój brat wstawiał na stronę, żebyście mogli na bieżąco śledzić przebieg wyprawy-przebyty dystans i moje aktualne położenie. Poprzez Gogle Earth można było zobaczyć mój obóz. I pomyśleć , że jak miałem 21 lat i przemierzałem konno Mongolię w 1999 r nie miałem do dyspozycji ani telefonu satelitarnego, ani GPS-a, ani nadajnika. Dopiero po miesiącu zadzwoniłem do rodziny z informacją, że żyję...

Ostatni mój etap uległ częściowo zmianie. Powód jest następujący:

Raz, że tak jak napisałem Jukon przywołał wielkie wspomnienia ze zdobywania rzek. W trakcie przygotowań już w Kanadzie mój ojciec do mnie powiedział:
- Marcin, musisz się na coś zdecydować, albo Canol albo dzika rzeka.
No i się zdecydowałem ostatecznie w Whitehors . I to była najbardziej słuszna decyzja, jaką podjąłem w swoim życiu z czego jestem dumny! Tym bardziej, że Canol Heritage przeszedłem wraz z Rupertem. Wówczas każdy z nas osobno miał szturmować szlak, lecz Marcin Rojek z Norman Wells poinformował mnie, kiedy byłem w motelu w Whitehorse, że właśnie podróżnik z Yellowknife zamierza zdobyć Canol. Ma przylecieć 1 sierpnia wynajętą awionetką z Fortu Simpson. Tak się stało, że w tym samym czasie miałem również zaplanowany lot. Wielkie szczęście? Umówiliśmy się i połączyliśmy siły i razem zdobywaliśmy Canol. Wówczas była to bardzo szczęśliwa ekspedycja, bo Rupert Dook uratował mi życie na rzece Kelle River, kiedy to jako pierwszy robiłem trawers rzeki, gdy silny nurt porwał mnie wraz z całym dobytkiem na plecach. Wylądowałem na środku rzeki wyziębnięty na niewielkiej wyspie. Rupert ściągnął mnie liną. Później razem przywiązani do siebie robiliśmy przeprawę Kelle River - dzikiej górskiej rzeki. Powiodła się cała ekspedycja. Po 24 dniach przeszliśmy góry Mackenzie, pokonując 350 km przez las, bagna, chaszcze dzikie rwące rzeki, doliny, zarośla itp. Teraz kiedy siedziałem nad rzeką Jukon przypomniałem sobie to wszystko i uzmysłowiłem sobie, że to już mam za sobą. Chcę się rozwijać, coś nowego odkrywać, nie wracać w to samo miejsce! Nie chcę być już zakładnikiem przeszłości. Nigdy więcej!

Również wtedy siedziałem i patrząc w Jukon zrozumiałem, że muszę iść do przodu. Nie cofać się w to samo miejsce. Wróciłem na Jukon Terytorium tam, gdzie się wszystko zaczęło. Po 4 letniej niemalże przerwie po to żeby wiele rzeczy zrozumieć.

Podsumowanie wyprawy:

Przeprawa przez South Canol trwała 7 dni. Był to intensywny marsz, gdzie raz pokonałem jednego dnia dystans maratonu 42 km wędrówki w ciągu 11 godzin marszu ciągnąc 64-kilogramowy wózek. Myślę, że to dobry wynik. Treningi karate na pewno nie poszły na marne. Ponadto zawziętość i walka z samym sobą nie pozwalała mi zrobić tak zwanego krótkiego marszu. Zatrzymałem się koło Sheep Creek, kiedy to mnie i Macieja w 2007 roku zabrano. Zastanowiłem się wówczas, jak daleko wtedy zabrnęliśmy w - 30 stopniowym mrozie i głębokim śniegu. Dla mnie ta wędrówka była rodzajem misji. Teraz czuję, że wszystkie lekcje odrobiłem, pożegnałem się z przeszłością. Dziennie wędrowałem po 10 godzin. Wózek sprawował się idealnie, mimo dużego obciążenia podskakiwał jak piłeczka tenisowa na kamieniach, w przeprawach przez rzeki czy też wystających korzeniach drzew. Na dużych wzniesieniach, gdzie niewielka ścieżka przylegała do urwiska spoglądałem na olbrzymie przestrzenie Jukonu. Trasa przejścia 246 km była rozłożona na 9 - 10 dni, a zrobiłem to w 7 dni. Spływ rzeka Pelly River był dla mnie dużym wyzwaniem.

Na dzikich rzekach Północnego Jukonu nie ma wcale cywilizacji. Na Canol można było spotkać myśliwego. Na rzece przez 8 dni nikogo nie spotkałem! Byłem pogrążony w samotności. Tylko ja i dzika rzeka. Dystans rekordowego spływu, który trwał 8 dni, wynosił 760km (wiosłowałem po 11 godzin). Raz mi się zdarzyło z przerwą 20 minutową aż 14 godzin. Mogę śmiało stwierdzić, że w canoe jestem ,,dobry". Myślę że mógłbym reprezentować Polskę w Jukon Canoe Quest, który jest rozgrywany co roku na Jukonie. Odpowiednik Jukon Quest Sled Dog - najbardziej morderczego wyścigu na Jukonie psich zaprzęgów. 700 km w canoe non-stop. Canoe sprawia mi wielką radość. Czuję się jak traper z domieszką dużego wyzwania, gdyż na dzikich rzekach trzeba liczyć tylko na siebie. Na Pelly River były trzy bystrza. W tym jedno bystrze ze stojącymi 1,5 m falami zwane: Cut - Off Rapids. Ciągną się w środkowym biegu rzeki Pelly. Teraz aktualnie nie jest wysoka woda, bo wszystkie śniegi spłynęły z gór Mackenzie, ale padające deszcze w lipcu znowu podniosły poziom wody. Bystrza ciągną się koło wyspy po lewej stronie. Niemniej jednak wcześniej trzeba zrobić cross na drugą czyli prawą stronę. Rzeka nabiera wtedy dzikiej prędkości. Prędkość ta porywa wszystko, co ma na swoim szlaku czyli drzewa i korzenie. Porwało również moje canoe. Swój środek ciężkości przeniosłem na środek canoe tym samym mam większą stabilność nad łódka (model Explorer Mad River 14) i mogę dokonać szybciej zwrotu. Zacząłem intensywnie wiosłować. Ręce zaciskały się niczym kleszcze na pagaju. W ostatniej chwili, gdzie już canoe przeszło 3 duże stojące fale, gdzie było już wypełnione wodą, wyrwałem się w tak zwany spokojniejszy nurt i mogłem się przyczepić na chwilę do zaczepionego o brzeg dużego drzewa, ażeby uspokoić nie tylko siebie (swoje emocje), ale i canoe. Wyschło mi w gardle mimo, że akcja trwała 3 minuty. Te 3 minuty zmieniło rozwój dalszych etapów ekspedycji. Uwierzyłem, że mogę dalej sam pokonać rzekę Pelly River i inne dzikie rzeki świata. Kiedy dopłynąłem do Fort Selkirk miejscowi Indianie nie mogli uwierzyć, że samotnie pokonałem kanion, gdzie na środku rzeki stoi wysoka skała Needle Rock, która spiętrza nurt. W zeszłym roku dwóch specjalistów od canoe z USA się utopiło na rzece Pelly, więc tym bardziej czułem dużą satysfakcję, że mi się powiodło! Dziennie pokonywałem po 90 km, raz zdarzyło mi się przepłynąć na rzece Jukon - 97 km! Chodź mój rekord przebiegu dziennego, kiedy to płynąłem canoe przez Mackenzie wyniósł 148km! Kiedy dopłynąłem do Dawson uświadomiłem sobie, że canoe to moja najmocniejsza strona w outdorze, że czuję się tu silnie i pewnie i że mogę w tym sporcie, w tego rodzaju przygodzie odnieść jeszcze jeden wielki znaczący sukces. Patrząc na rzekę Jukon właśnie w Dawson (chodź wcześniej też o tym myślałem) postanowiłem zorganizować coś, co przejdzie mam nadzieje do historii w ramach eksploracji i zdobywania największych rzek Północy. Zorganizować i odbyć ekspedycje o nazwie ,,Ostatnia Samotna Odyseja", czyli przepłynąć największą i najdłuższą rzekę Syberii Lenę - 4400km samotnie w canoe. Lena - dziesiąta co do długości rzeka świata - jest dużym wyzwaniem ze względu na silny wiatr z Północy. W Whitehorse moje marzenia uderzyły w tę stronę, dlatego też postanowiłem już wówczas odczepić się od przeszłości i zainwestować w przyszłość i spłynąć Pelly River po to, żeby sobie uzmysłowić, czy się nadaję i czy jestem gotowy na tak wielką ekspedycję. Wyprawa na rzekę Pelly River i cały trawers Jukonu tylko to potwierdziła. Jeżeli mi się powiedzie ta wyprawa a wierzę, że tak, będę jedynym człowiekiem na świecie, który zaliczy przepłyniecie trzech największych rzek Północy samotnie: Jukonu w 2003 roku (3100km), całego systemu Mackenzie w Kanadzie (4000 km) i no i mam nadzieję wielką syberyjską Lenę. Zamierzam tego dokonać w przyszłym roku. Ekspedycja syberyjska zakończy organizację samotnych wpraw. Będzie to ostania tak wielka samotna ekspedycja. Taką decyzję podjąłem i zdania już nie zmienię.

Wyprawa na północne rubieże Jukonu była też moją ostatnią wyprawą do Kanady. Czuję się tutaj już spełniony. Pożegnałem się ostatecznie z Jukonem i przyjaciółmi. Może kiedyś tam wrócę razem z synem lub z jakąś komercyjną ekspedycją zorganizowaną dla ludzi ale na pewno nie wrócę, żeby odbyć ekspedycje. Czas na Syberię i jej trzeba poświęcić trochę czasu. Wyprawa na Jukon uzmysłowiła mi wiele rzeczy: już nigdy nie będzie tak samo jak wcześniej. Kiedy urodził nam się syn Igor uzmysłowiłem sobie, że coś się kończy. Kiedy spoglądałem na obieżyświatów w Dawson z rożnych rejonów Ameryki Ponocnej, którzy tak jak Jack London idąc jego tropem przyjechali do legendarnego miasteczka Dawson zrozumiałem, że nadszedł czas na pewne zmiany. Dlatego też postanowiłem, że zorganizuje ,,Ostatnią Samotną Odyseję"- przepłynięcie całej Syberii solo w canoe i tym samym zakończę organizacje samotnych ekspedycji i zamknę definitywnie pewien rozdział życia. Jeżeli będę później jeszcze organizował ekspedycje, to na pewno w duecie. Nim jednak to się stanie chce tego dokonać samotnie dla siebie i syna, żeby pokazać jemu i innym jak wiele się ma do powiedzenia i że można spełniać marzenia. Poza tym piszę książkę o wymownym tytule ,,Na przekór losowi" gdzie tą ekspedycją zamierzam zakończyć opowieść o swoich wyprawach na Północy. Również powstanie zapowiedziany film z licznych ekspedycji, gdzie wątkiem głównym będzie Canol-czyli legendarny szlak przez góry Mackenzie. Premiera tego filmu ma nastąpić na początku grudnia tego roku na jednym z ogólnopolskich festiwali. Być może również w Ambasadzie Kanady. Film również najprawdopodobniej będzie emitowany w stacji „Planete" (trwają rozmowy).Do filmu jest komponowana specjalna muzyka. Gdyż jest to profesjonalna produkcja. Film jest również pod patronatem Prezydenta Miasta Gdyni Wojciecha Szczurka.
Film przedstawi wyprawę z 2007 roku, 2008 roku oraz tegoroczne zmagania na Jukonie. Będzie to też ukoronowanie moich ekspedycji w Północnej Kanadzie. Film również będzie wkładką do mojej ksiązki o tym samym tytule więc zapowiada się bardzo twórczo. Zostanie napisany reportaż z wyprawy na Jukon Terytorium gdzie bardziej szczegółowo przedstawię moje zmagania podczas tegorocznej ekspedycji.
Mam nadzieję ze tym tekstem drodzy Internauci i kibice, przyjaciele, parę rzeczy Wam uzmysłowiłem, przedstawiłem. Bez żadnych okrężnych odpowiedzi, myśli itp. Dziękuję Wam za kibicowanie i doping i za to, że jesteście ze mną na dobre i na złe, dziękuję za liczne smsy na tel. satelitarny oraz liczne maile. Dzięki nim wiem, że mam wielu przyjaciół i zwolenników. Tymczasem zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z wyprawy.

Ściskam serdecznie

Marcin Gienieczko na dalekiej Północy...

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.