List czytelnika: biały szkwał na Mamrach

2019-07-23 12:28 Ryszard Poturaj
List czytelnika: biały szkwał na Mamrach
Autor: Ryszard Poturaj

Po Wielkich Jeziorach Mazurskich żegluję od 1956 roku. W bieżącym roku również wyczarterowałem 22-stopowy jacht w jednej z największych firm na Mazurach. Jacht był właściwie przygotowany i w stanie technicznym bez zarzutu. Od wielu lat czarteruję w tej samej firmie jachty od 33-stopowych do wspomnianego 22-stopowego, w zależności od liczebności załogi i zasobności mojego portfela.

Rejs z żoną, która także jest wieloletnią żeglarką z patentem, nauczycielką, która w szkole prowadzi kółko żeglarskie dla dzieci, rozpoczęliśmy 22 czerwca br. Przez pierwsze dni pogoda była wspaniała do żeglowania – wiatr, słońce i bardzo ciepło, aż do feralnej środy 26 czerwca, do godzin wieczornych. Obserwując tego dnia pogodę dostrzegliśmy jednak niepokojące znaki na niebie oraz w zachowaniu much, które bezlitośnie nas kąsały, zwiastujące kłopoty. Chmury przybrały kształt kowadła, niebo zrobiło się różowe, pięknie przebijało przez nie słońce. Utrwaliliśmy ten piękny widok na zdjęciach, które przesłaliśmy do rodziny i znajomych. Niezwłocznie jednak zabraliśmy się do przygotowania na najgorsze. Jacht został dokładnie sklarowany. Grot, który znajduje się w pokrowcu zapiętym na suwak został przez nas dodatkowo obwiązany krawatami. Fok zrolowany na sztagu również przewiązaliśmy krawatami na wysokości, do której mogliśmy dosięgnąć z pokładu. Nasz jacht stał w małej, otoczonej gęstymi trzcinami zatoczce na wschodnim brzegu Mamr, w połowie półwyspu Kal. Początkowo byliśmy zakotwiczeni przy małym pomoście pola biwakowego, ale doszliśmy do wniosku, że to nie jest odpowiednie miejsce na zbliżające się kłopoty.

Przestawiliśmy się więc w w gęste trzciny. Obie kotwice mocno wbiliśmy w dno jeziora. Wydawało się nam, że to jest najlepsze rozwiązanie. Dosyć spokojnie czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków. W oddali widzieliśmy błyski burzy. Na jeziorze nie było żadnej łódki, tylko jedna „szafa” motorowa pośpiesznie zdążała na południe.

Nie jestem w stanie określić nawet w przybliżeniu kiedy to się zaczęło. Podmuch wiatru był nagły i połączony z ogromnym hukiem, deszczem i gradem. Uderzenie wiatru było tak mocne, że natychmiast wyskoczyliśmy na pokład i zaczęliśmy balastować na prawej burcie, ponieważ nasz jacht leżał na przeciwnej z masztem równoległym do lustra wody. Wiatr był tak silny, że musieliśmy się trzymać mocno relingu, aby nie przelecieć przez kokpit. W ostatnim momencie założyliśmy kamizelki ratunkowe. Nasza łódka przewrócona na burtę, gnana przez wiatr po położonych trzcinach, przemieszczała się bardzo szybko, ponieważ obie kotwice nie wytrzymały tego naporu. Taka jazda na przewróconym jachcie groziła wypchnięciem na jezioro i zatopieniem. Nie mogliśmy już nic zrobić i czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków. Na nasze nieszczęście górna część foka się rozwinęła tworząc balon, który dodatkowo skomplikował sytuację. Splątane przez potężny wiatr szoty foka utrudniały uwolnienie żagla i ustawienie go w takiej pozycji, by nie stawiał oporu. W końcu udało nam się go puścić luzem. Podjęliśmy nawet decyzję o ewakuacji, szybko zabraliśmy do torby dokumenty, telefony i lekarstwa. Wiatr nadal gnał nas przez trzciny, ale na szczęście wzdłuż brzegu i nie wypchnął na jezioro.

List czytelnika: biały szkwał na Mamrach
Autor: Ryszard Poturaj

Nie potrafię określić jak długo to trwało. Nagle wiatr ucichł, zniknął tak jak się pojawił. Nasza łódź zatrzymała się na kępie bardzo gęstych trzcin i wróciła do pozycji horyzontalnej. Baliśmy się, że ta cisza to tzw. oko cyklonu i za chwilę będzie ponowne uderzenie. Natychmiast podjęliśmy decyzję o złożeniu masztu, aby ponownie zabezpieczyć fok. Wiatr jednak nie powrócił, a my staliśmy w gęstych trzcinach, które uratowały nam życie. W ciszy, która nastąpiła przeraził nas odgłos sygnałów karetek pogotowia. Na jeziorze pojawił się WOPR i Policja. Po minięciu zagrożenia udałem się „pieszo” na brzeg jeziora, by sprawdzić, czy nic się nie stało ludziom, którzy biwakowali w namiotach. Na lądzie nie było już nikogo. Zapewne ludzie uciekli samochodami w bezpieczne miejsce. Pozostały wyrwane z korzeniami i połamane drzewa.

Po powrocie na jacht stwierdziłem, że nasze położenie jest bardzo trudne, bo zostaliśmy wepchnięci w gęste trzciny. Było tu płytko i nie mieliśmy możliwości wydostania się samodzielnie na głębszą wodę. Na jeziorze w dalszym ciągu wiało jak podało miejscowe radio 9 stopni w skali Beauforta. W tej sytuacji skontaktowałem się z numerem alarmowym 112, bowiem nie mogłem dodzwonić się na numer WOPR–u. Centrum alarmowe połączyło mnie z WOPR. Przedstawiłem swoją sytuację pytając, czy mogą nam pomóc w wydostaniu się z naszej trzcinowej pułapki. Ratownik przede wszystkim upewnił się, że żyjemy i nie potrzebujemy pomocy medycznej. Usłyszeliśmy, że mamy zwrócić się do firmy (podając nazwę), która odpłatnie takiej pomocy udziela. Podobną odpowiedź usłyszałem, dzwoniąc do firmy czarterującej nasz jacht. Postanowiliśmy więc sami działać. Zajęło nam to połowę następnego dnia i bardzo dużo, dużo wysiłku fizycznego.

W opisanym zdarzeniu nie odnieśliśmy żadnych obrażeń, poza stresem, a jacht nasz nie ucierpiał. Nie mieliśmy nawet żadnych zarysowań na burtach, bo uchroniła go trzcina. Po tej przygodzie mamy następujące przemyślenia i uwagi:

• na szczęśliwe zakończenie przygody wpłynęło doświadczenie żeglarskie (to już szósty biały szkwał w moim życiu, pięć na Mazurach i jeden w Niemczech na Jeziorach Meklenburskich);
• jacht okazał się dobrą jednostką, wytrzymałą na takie zagrożenia i dobrze przygotowaną przez firmę czarterową( to najmniejsza jednostka, która dwukrotnie opłynęła glob);
• przed białym szkwałem dobrze się przygotowaliśmy, chociaż teraz po fakcie uważam, że mogłem niezależnie od wspomnianych zabezpieczeń owinąć dodatkowo fok fałem grota. Uważam też, że jachty z rolfokami powinny mieć dodatkowy pokrowiec na zwinięty żagiel;
• zarzucone kotwice przy tak silnym wietrze nie uchronią jachtu prze niekontrolowanym przesunięciem. Uważam, że lepszym zabezpieczenie będzie założenie dwóch długich cum na drzewie, pod warunkiem, że te się nie przewrócą na jednostkę;
• uratowały nas trzciny, są one bezpieczniejszym miejscem niż keja;
• firmy czarterujące jachty powinny w większym niż dotychczas zakresie czuć się odpowiedzialne za bezpieczeństwo swoich klientów – system wcześniejszego ostrzegania należy rozszerzyć o komunikaty podawane przez telefon, sygnały świetlne z masztów są niewidoczne z wielu miejsc, w których znajdują się jachty. Straszak utraty kaucji zawarty w umowie obliguje w tym zakresie tylko jedną stronę. Żeglarze powinni wiedzieć, że w takich chwilach jak opisana przeze mnie, firma czarterowa udzieli im niezbędnej pomocy.

Z poważaniem
Ryszard Poturaj

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.