"Kurką Wodną" przez "Kanał rozwodników"
Na stronie internetowej Jerzego Kulińskiego, naszego korespondenta w Trójmieście czytamy: Marek Kurkierewicz - armator i skipper pięknego jachto o zabawnej nazwie - "Kurka wodna" od dawna obiecywał mi "gwałtowniczą" fotokorespondencję. Jak wszyscy "gwałtownicy" jest ze swego rejsu niesłychanie zadowolony. I ma z czego ! Wspaniałe wrażenia i ogromna satysfakcja. Gratuluję ! Ciekawa korespondencja. Opis ten bardzo się przyda tym, którzy w tym sezonie wybieraja sie na Kanał Gota. Naprawdę warto kliknąć "więcej". Żyjcie wiecznie! Don Jorge
Planowanie tego rejsu zaczęliąmy wczesną zimą 2005. Natchnieniem i pomysłem na "dużą" 5 tygodniową wyprawę stanowił artykuł w "Żaglach" sprzed kilku lat - relacja załogi 2 "neptunowkich" jachtów (Pegaz 737 i Tango Family) oraz ciekawa relacja Marcina Lenza o jego wrażeniach z Kanału Gota.
Rejs został podzielony na dwa etapy w terminie od połowy lipca do połowy sierpnia :
1/ Górki Zach -Hel- Kalmarsund - Szkiery wschodniej Szwecji - Kanał Gota - Jez. Werter (4 osoby)
2/ Kanł Gotta (Terraboda) - Jez. Wener - Kanał Trolhattan - Goeteborg - Kattegat - Sund - Kopenhaga - Kanał Falsterbro - Ystad - Bornholm - Łeba - Władysławowo - Hel - Górki Zach. (3 osoby)
Po 2 poprzednich latach bałtyckiego pływania "na wiatr" i orania fali, uznaliśmy , że lepiej płynąć z falą niż pod i wybrałem wariant płynięcia najpierw na północ wschodnim wybrzeżem Szwecji, Kanałem Gota na zachód , Kattegatem na południe i na Bałtyku do domu na wschód. Jak dobra była ta decyzja, okazało się podczas powrotu , gdy na resztkach "wygwizdującego się" sztormu, który tak sponiewierał "Rzeszowiaka" - płynęliśmy z Ystad przez Bornholm do domu.
a.. Mieliśmy 2 przed rejsowe spotkania , gdzie omawiane były wszystkie aspekty wyprawy (plan rejsu, dokładne omówienie planowanej trasy , nawigacja , bezpieczeństwo , meteo , komunikacja ..)
b.. Następnym etapem było gromadzenie potrzebnych map i pomocy nawigacyjnych ( 2 atlasy map szwedzkich , atlas kanałów Trolhattan i Gota , 2 atlasy map potrzebnych do przejścia Kattegatu , Sundu , Bornholmu i 2 atlasy map polskiego wybrzeża) oraz 6 locji,
c.. Kolejnym etapem przygotowawczym był szkoleniowy rejs zatokowy na początku czerwca , gdzie praktycznie trenowaliśmy nawigację (praca na mapie) , wykorzystanie urządzeń pokładowych (Navetx, Bierny radar , GPS, UKF..) oraz procedury bezpieczeństwa (kapoki, sygnalizacja alarmowa , człowiek za burtą , użycie tratwy ratunkowej..)
Na dobry tydzień przed rozpoczęciem rejsu - bacznie zaczęliśmy przyglądać się prognozom pogody, z których jasno wynikało, że w planowany dzień nastąpi załamanie pogody. Zamiast przeczekiwać sztorm w Gdańsku - postanowiliśmy przyśpieszyć nasz rejs o 3 dni. Odprawialiśmy się w Helu , przemiły pan bosman, gdy spytał o uprawnienia załogi (2 sterników) , poradził by deklarować Bornholm zamiast Szwecji i życzył przyjemnego rejsu.
A potem był spokojny i sielski przeskok przez Bałtyk, przy samym Olandzie przyszedł konkretny cumulonimbus i rozwiało się do 45 węzłów i tak już było do Gronhogen.
Przez kolejne dwa tygodnie pogoda był jak to na Bałtyku "zmienna" czyli "czasem słońce czasem deszcz" . Po przejściu Kalmarsundu (Gronhogen , Kalmar , Sandvik) , "Kurka" wraz załogą popłynęła przez przepiękne szkiery wschodniego wybrzeża Szwecji , aż do wejścia do Kanału Gota w Mem - gdzie skończyła się morska a zaczęła się słodko-wodna żegluga dla załogi pierwszego etapu. Kanał Gota potocznie nazywany jest "Kanałem rozwodników" - wielu żeglarzy wpływało tu z żonami, a wpływali jako "single". Nie wiąże się to z żadnymi kryminalnymi historiami - po prostu niewiele żon jest w stanie spokojnie wytrzymać monotonnoąć pokonywania 58 śluz i 192 km kanału. O czym świadczą różne historie zasłyszane w trakcie płynięcia przez kanał czy w saunie w marinie w Ystad podczas wydmuchującego się szturmu.. Atrakcyjność kanału Gota chyba najlepiej skwitował Piotr (współarmator "KURKI", uczestnik 1 etapu ) "Szwedzi nawet z dojenia kozy potrafią zrobić atrakcję turystyczną" . Jaki jest ten Kanał ? Według zgodnej opinii wszystkich uczestników rejsu - bardzo fajny i ciekawy ... pierwszego dnia.. Czy mimo to warto tam płynąć ? Pewnie tak - daje możliwość przejścia z Bałtyku na Kattegat i powrót do domu inną trasą sprawiając , że rejs jest różnorodny . Ponadto po drodze są dwa wielkie i piękne jeziora po których można fantastycznie pożeglować i połowić ryby (jeśli ktoś lubi..)
W Terraboda (pod koniec kanału ) nastąpiła wymiana załogi. Ten etap skrótowo opisałem w mailu do przyjaciół
_________________________:
Ystad 2005.08.10
Stoimy, deszcz zacina, mgła że oko wykol a wiatr wyje...
a "KURKA" i setka innych jachtów bezpiecznie przycumowana do kei w marinie w Ystad.
Borsuki (czyli moja załoga - śpią gdzie popadnie) kimają smacznie w koi. Z jachtem wszystko jest OK, ogrzewanie działa (3 minuty roboty), gazu pod dostatkiem (z butli przywiezionej z Polski, gotujemy codziennie) silnik bez zarzutu. Kanał Gota i ostatnie 18 śluz przeszliśmy w ciągu jednego dnia. Następnego dnia: jezioro Wener - jest jak morze (Śniardwy przy nim to mała zatoczka), Kanał Trolhattan w ciągu 2 dni - to 6 gigantycznych śluz (gdzie jacht po opuszczeniu w dół chował się w śluzie wraz z masztem) oraz 70 km rzeki. W Goeteborgu staliśmy w marinie "Lilla Bommen" w centrum miasta (b. duży ścisk i tłok - przez 45 minut czyhaliśmy "na sępa" - aż się zwolni jakieś miejsce.
W piątek właśnie zaczynał się Goteborg Carnaval (cokolwiek by to znaczyło) tysiące ludzi na ulicach , koncerty , fajerwerki , czyli wielki piknik. Przy wyjściu z Goeteborga na Kattegat - przemknęły nam z ogromną prędkością : przed dziobem jeden, a za rufą drugi, dwa małe stateczki / promy - kursujące pomiędzy wyspami . Strome, krótkie fale , które one wytworzyły - spotkały się dokładnie na naszym śródokręciu , tworząc gejzer wody oraz ogromne spustoszenie pod pokładem. (potłukły się 2 nietłukące się talerze. no comments). Dwa dni zajęło nam przejście Kattegatu, po drodze głównie słońce, trochę deszczu , burze które omijaliśmy ( były głównie na styku lądu i morza) oraz 6 wielkich trąb powietrznych. Niesamowite ...rura powietrza zstępująca z nieba do morza (niczym boży palec) i woda zaciągana z morza do nieba....niesamowite. Sund to Hesingborg ( na zakupy na grilla) i Helsingor po polsku Hamletowo (zamek Hamleta) w Danii, gdzie mięliśmy grilla na falochronie o północy z pięknym widokiem na cieśnine : dziesiątki statków i jachtów płynących nocą . Potem Kopenhaga : ja miałem wcześniej umówioną kolacje ze znajomymi Duńczykami, a młoda załoga miała Copenhagen tour.
...
wrócili o 2 w nocy (bardzo zadowoleni , tak że chcieli zostać na następny dzień) Wczoraj - to piękna żegluga na motyla przez 60 mil : Sund , przejście koło mostu łączącego Malmo z Kopenhagą , kanał Falsterbo (skrót z Sundu na Bałtyk ) i żegluga wzdłuż południowego wybrzeża Szwecji do Ystad. Od 2 dni dokładnie wiemy, że pogoda na wschodnim Bałtyku wyglada źle i idzie do nas w szybkim tempie, także jako port przeczekania wybrałem Ystad, gdzie do wczoraj wieczorem była piękna pogoda..... Dziś w nocy ma się powoli wydmuchać, także jutro rano na Bornholm... "
W chwilę po wysłaniu tego maila wróciłem na jacht, gdzie z 1 programu polskiego radia dowiedzieliśmy się o tragedii "Rzeszowiaka". Następnego dnia, wiało 5-6B z zachodu i fordewindem, wraz z 3-4 metrową falą pomknęliśmy ( zjeżdżając z fali prędkość dochodziła do 11 węzłów) na Bornholm. Początkowo chciałem zawinąć do Hasle lub Vang na zachodnim wybrzeżu, ale przy takiej fali byłoby to cokolwiek nieroztropne. Pozostało jedynie wschodnie wybrzeże. (Duńczycy jednak mają dobrze - jakby nie wiało, zawsze mogą się gdzieś bezpiecznie schować). Ponieważ chcieliśmy zawinąć, do któregoś z portów, w którym nie byliśmy w zeszłym roku - wybór były tylko jeden : Tejn. (i chyba jednak najmniej ciekawy port wsch. wybrzeża) . Następnego dnia , przepłynęliśmy do Svaneke (wraz z Allinge) najciekawszy port w tej części wyspy (rewelacyjne bornholmskie śledzie !!!)
W porcie spotkaliśmy ok. 15 polskich jachtów (!!!) zarówno J-80 jak i maleńki 5-6 metrowy jachcik z Wrocławia. Po sprawdzeniu prognozy w bosmanacie , "Navtexie" i wysłuchaniu rybackiej prognozy PR1 - postanowiliśmy wypłynąć o 03.00. Nie był to łatwy odcinek - 100 mil otwartego morza, wydmuchujący się sztorm, wiejące ciągle 5B z zachodu oraz 3 metrowe fale i nasza trójka na pokładzie. Strategia była prosta: wyjść o 3 w nocy , przez 2 godziny będziemy płynąć w "cieniu Bornholmu" , potem gdy już będzie większa fala zrobi się jasno - także będzie raźniej. Tuż przed wypłynięciem, dzwoniliśmy jeszcze do kapitanatu w Łebie z prośbą o meteo i aktualną sytuację na podejściu do portu. Wszystko było OK., także wyruszyliœmy. Potem była ostra jazda - doœć powiedzieć, że średnia prędkość tego odcinka - dla 9 metrowego jachtu jakim jest "WODNA KURKA" wyniosła 6 węzłów. Ze względu na dość duże, czasami załamujące się fale ( na 30-40 metrach głębokości) , nadrobiliśmy trochę drogi by łukiem ominąć Ławicę Słupską (nie było chętnych na silniejsze wrażenia.). Pojechaliśmy po południowym krawężniku 20 metrowej izobaty. Najgorzej było w strefie przybrzeżnej 3-5 mil od lądu (w tym miejscu polskie wybrzeże "idzie" w kierunku północno - wschodnim ) co z 15-20 metrową głębokością powoduje , że ogromne masy wody gnane z zachodu, wypiętrzają się powodując wysoką i krótką falę. Także wieczorem , gdy byliśmy na 2-3 mile od portu - przy wietrze 30 węzłów i 2 metrowej fali , wejście do Łeby nie było takie pewne. Pojawiła się perspektywa dalszej żeglugi do Władysławowa (gdzie w cieniu Rozewia było spokojniej). Lecz na samym podejściu wiatr trochę zelżał i idąc tuż za kutrem "wskoczyliśmy" w główki portu. Potem, już jak po sznurku : Władysławowo - Hel - Górki Zachodnie.
Na wysokości polskiego przylądka Horn (Rozewie) - wybiła 1000 mila rejsu. We Władysławowie przyszło nam stać w bardzo doborowym towarzystwie - po prawej burcie mieliśmy "URWIS'a 3" państwa Zatorskich, wracających z bardzo długiego kilkumiesięcznego rejsu. (Pan Franciszek - również podzielał opinie załogi co atrakcyjności "Kanału Gota"). Po prawej burcie - słynną "TEMI" Wojtka Kmity, która opłynęła świat. Z nowym już armatorem, po generalnym remoncie - wyglądała wspaniale. Na Helu zamknęła się pętla naszego rejsu i zgodnie z naszą tradycją, nastąpiło uroczyste zakończenie wyprawy w "Kapitanie Morganie". Potem jeszcze przy pięknej słonecznej pogodzie - przeskok do Górek Zachodnich, gdzie po 5 tygodniach "WODNA KURKA" zacumowała w kei w "Neptunie".
Marek Kurkiertewicz - s/y "Kurka wodna"