Kpt. Kuliński - czy jachty w Gdyni to wielki kłopot?
Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Kilka dni temu odbyłem "niegospodarską foto-wizytę" w gdyńskim Basenie Żeglarskim im Gen. Mariusza Zaruskiego (był news w SSI) - kilka lat temu przekształconym w miejskie przedsięwzięcie komercyjno - reklamowe "Marina Gdynia". I w tym cały kłopot, bo wymuszono zasadniczą zmianę przeznaczenia tego basenu.
Przez dziesięciolecia, począwszy od lat przedwojennych był to społeczny port jachtowy czyli przystań łodzi sportowych i turystycznych. Krótko mówiąc - była to siedziba organizacji sportowych i hobbystów jachtowych. Od użytkowników pobierano opłaty na pokrycie kosztów (i to nie wszystkich). Namówiłem mojego przyjaciela (autentycznego społecznika) Tomasza Konnaka do spisania żalów gdyńskich żeglarzy. I tych klubowiczów i tych "prywaciarzy".
A więc jak już wspomniałem teraz Miasto przekształciło to miejsce w firmę komercyjno-reklamową. Przy okazji megalomania - opowiadanie i drukowanie śmiesznych, bo nieprawdziwych bajek o "żeglarskiej stolicy Polski". Życzę Gdyni wszystkiego najlepszego, mam dla niej, a zwłaszcza do gdyńskich żeglarzy - patriotów Gdyni - ogromną sympatię, ale znajmy proporcje. To piękne, ale tylko niewielkie powiatowe miasto gdańskiej aglomeracji. Żeglarską, morską stolicą Polski jest Gdańsk - stolica Pomorza.
Niestety podejście (utylitarne) władz miasta do żeglarstwa takie same jak w Sopocie. Oby ta zaraza nie została zawleczona do Pucka.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-------------------------------------------------------------
Sytuacja w żeglarstwie gdyńskim widziana od strony żeglarzy, a nie władz.
Przeczytałem właśnie w ostatnich „Żaglach” wywiad z Wojciechem Szczurkiem, Prezydentem Gdyni. W czasie lektury, szczerze mówiąc, szlag mnie trafił, gdyż rozbieżność między gładkimi słowami Prezydenta, a rzeczywistością w marinie, jest porażająca. „Gdynia – Żeglarska Stolica Polski”. Mało które hasło tak kompletnie nie odpowiada rzeczywistości, brzmi jak kpina albo farsa.
Sam basen jest ciasny, z beznadziejnym po przebudowie wejściem. Przebudowa falochronu faktycznie uspokoiła wodę w basenie. Pojawiły się „tylko” pewne skutki uboczne. Wejście jest dłuższe, znacznie węższe, trudniejsze do pokonania ze względu na konieczność ostrego skrętu przy wejściu i wyjściu. Zmniejszyła się plaża miejska, na jej końcu znajduje się teraz niebezpieczny uskok. A samo wejście się szybko wypłyca, z czym tradycyjnie nikt nie potrafi sobie poradzić. Jedyna reakcja mariny to punkt drugi regulaminu, który mówi o tym, że marina przyjmuje jachty o zanurzeniu do 1,9 metra. To jest ciut mało jak na „żeglarską stolicę Polski”, aspirującą do wspierania żeglarstwa regatowego. Wiele jachtów regatowych czy większych turystycznych ma zanurzenie większe. Oczywiście w samym basenie głębokość jest wystarczająca. Dodatkowo, chyba dla uatrakcyjnienia manewrów portowych, wejście do basenu często zastawione jest przez cumujące wycieczkowce "Pirat" czy "Dragon". Poza tym wysoki, nowy falochron zasłania mniejszym jachtom wiatr (a mieczówek na trening i regaty pływa mnóstwo), a wszystkim jachtom zasłania widok, co w kontekście ostrego i wąskiego zakrętu jest zwyczajnie niebezpieczne.
Planowana od wielu lat budowa przystani w Basenie Prezydenta jakoś nie może dojść do skutku. Ciekawe że jak kilka lat temu Basen Żeglarski był remontowany, to dało się przestawić do Basenu Prezydenta większość jachtów i zbudować prowizoryczne miejsca postoju. Wbrew temu, co twierdzi Prezydent Miasta - budowa w tym miejscu letniej mariny wcale nie musi być kosztowna. To raptem tylko pływające pomosty, woda, prąd, zaplecze sanitarne. Nikt nie marzy i nie domaga się obok miejsca na zimę. Reasumując: bez wielkich kosztów dałoby się tam zbudować miejsca postojowe dla jachtów na lato. A tak, w „żeglarskiej stolicy Polski”, mamy jedną maleńką marinę, kompletnie zapchaną...
Zbadajmy jej infrastrukturę. Zejścia na pomosty pływające kończą się blachą, która przesuwa się po blasze na pomoście, głośno skrzypiąc, bo nawet zwykłych pasów gumy wyciszającej nie udało się przez te lata zamontować. Dźwig w marinie, nie dość że ma nośność tylko do trzech ton, to do tego na wyciągarce nie ma sprzęgła (czyli nie da się płynnie i delikatnie położyć jachtu na wózku albo przyczepie), a już zupełnym kuriozum jest fakt, że przez te wszystkie lata dźwig nie dorobił się mechanicznego napędu wychyłu ramienia. Czyli ramię dźwigu przesuwa się ręcznie, przy pomocy zaczepionej na końcu liny. Precyzja takiego „sterowania” położeniem ramienia jest żadna, a do tego, jak pewnie większość kojarzy - linę można ciągnąć, za to nie da się jej pchać. Czyli przy silniejszych wiatrach dolądowych nie ma szansy na wychylenie dźwigu nad wodę.
Kiedyś, w czasach dobrych i nie tak całkiem dawnych, gdy ten sam dźwig należał do Klubu „Stal”, na końcu ramienia znajdował się bloczek z liną, dzięki której można było stawiać i wyjmować mniejsze maszty z mniejszych jachtów. Od czasu remontu mariny nie ma już o takim drobnym udogodnieniu mowy. Oczywiście przez te lata nie udało się w zamian postawić, tak popularnego w innych krajach, dźwigu masztowego. Żeglarze morscy dobrze wiedzą o co chodzi.
Warunki postoju jachtów to kolejna farsa. Za postój w marinie się płaci, i to dużo. Obsługa mariny zupełnie nie panuje nad tym kto, gdzie i na jak długo staje oraz gdzie dany jacht ma stać. Nawet jeżeli jakiś jacht zapłaci z góry za postój i tak jest ze „swojego” miejsca wyrzucany (w marinie nie ma stałych miejsc postojowych dla rezydentów) na imprezy typu targi czy duże regaty. Targi i duże regaty są wyjątkowo nieprzyjemne dla rezydentów, najlepiej na ten czas opuścić basen, ale nie zawsze można.
Wjazd na teren mariny jest kolejny absurdem. Jakiś czas temu zamontowany został przez władze szlaban. Zupełnie bez zwracania uwagi na to, że w ten sposób został odcięty dojazd do klubów, sklepów, firm mających siedzibę na terenie basenu żeglarskiego (nazwa "Marina Gdynia" z trudem przechodzi mi przez klawiaturę). Jest to ewidentne ograniczenie swobody poruszania się i prowadzenia działalności. Można dostać piloty do szlabanów, ale po pierwsze - odpłatnie, a po drugie - w ograniczonej ilości na klub czy firmę. Co się dzieje podczas dużych imprez nawet szkoda mówić.
Do tego osoby spoza mariny, które chcą np. przywieźć na jacht zaopatrzenie na rejs, albo wezwani fachowcy, firmy kurierskie, goście mają ciągły problem z wjazdem i wyjazdem. „Na szczęście” szlaban ten czasami się psuje...
Dochodzimy teraz do zamykania dojazdu do mariny z powodu różnych imprez organizowanych przez miasto na Skwerze Kościuszki. Władze miasta radośnie zamykają (na dzień, albo wiele godzin) dojazd do klubów, do firm, dla żeglarzy chcących wjechać z bagażami przed rejsem a wyjechać po rejsie. Mając po prostu żeglarzy kompletnie w nosie. Załatwianie przepustek na takie sytuacje to temat na inną opowieść.
Sytuacja klubów nie jest wesoła. W odróżnieniu od prywatnych armatorów (chociaż tutaj też różnie bywa!) nie mają żadnej możliwości manewru, nie mogą się przenieść w bardziej przyjazne żeglarzom miejsce. Do zeszłego roku jachtom klubowym przysługiwała zniżka za postój. Zapewne w ramach wspierania klubów, zniżka ta została w tym roku zlikwidowana. W efekcie wszyscy rezydenci, kluby i armatorzy prywatni, płacą za postój na wodzie tyle samo co goście przypływający w odwiedziny. Sytuacja taka jest nienormalna i niespotykana w marinach europejskich.
Następnym kuriozum są niektóre punkty regulaminu mariny. Dopuszcza on np. przestawianie jednostek przez obsługę mariny. Za powstałe szkody podczas takiego przestawiania odpowiadał do zeszłego roku nie kto inny jak armator jednostki (sic!). (W aktualnym regulaminie punkt o odpowiedzialności armatora został wykreślony, ale nie pojawiła się żadna wzmianka o odpowiedzialności mariny).
Wniosek z tego wszystkiego jest taki, że sytuacja klubów i rezydentów w marinie pogorszyła się znacznie. Od kiedy? A od czasu, w którym powstała "Marina Gdynia" pod zarządem GOSIR-u (a pośrednio miasta). Bo co od tego czasu zmieniło się na lepsze dla rezydentów? NIC. Jedyna zmiana korzystna, to przebudowa pomostów i dorobienie slipu betonowego i slipów dla małych łódek. Tylko że to było w ramach remontu. Poza tym jest pod każdym względem - gorzej (koszty, wejście, dojazd, nawet infrastruktura oraz obsługa).
Obsługa rzeczywiście sobie nie radzi. Jesienią mój klub (jak i wszystkie inne) dostał list z prośbą o przygotowanie zestawienia, jakie nasze jachty i kiedy stały w basenie. Bo ich własne dane, hmm, zaginęły? Na tej podstawie zostały wystawione faktury za postój. Z jednej strony kompletna niegospodarność, z drugiej - praktyki monopolistyczne. Brak konkurencji wywołuje u kierownictwa mariny poczucie całkowitej bezkarności. Sugestia że mógłby się temu przyjrzeć Urząd Antymonopolowy, pojawiła się już jakiś czas temu.
Sytuacja gdyńskich klubów tym bardziej nie jest wesoła, że te nie mają żadnego wpływu na działania mariny, oraz cały czas nie są na swoim terenie. Zwracam uwagę, że to są kluby przedwojenne, które w czasach słusznie minionych, w okolicznościach, o których nikt nie chce mówić, straciły swoje grunty. Od dziesięcioleci faktycznymi gospodarzami obecnych terenów w basenie jachtowym są gdyńskie kluby. Tereny te w 1982 r., dekretem za przysłowiową złotówkę, nadano PZŻ. Zwrot tych terenów klubom jest jedynym logicznym rozwiązaniem.
Pomysły miasta i PZŻ na „zagospodarowanie” tego miejsca są idiotyczne (tak, nie bójmy się tego słowa) i to z kilku powodów.
Po pierwsze cały czas wywołują złą krew i niepewność klubów. Przekłada się to na mniejsze inwestycje własne i brak pewności gospodarowania. I tak już kilka lat... nic z tego nie wychodzi. Na szczęście.
Po drugie – nie biorą pod uwagę tego, jakie umowy (na jak długo i na jakich warunkach) kluby podpisały z PZŻ-tem na dzierżawę terenu.
Po trzecie – okres przejściowy. Budowa hotelowców i biur musi trwać (2 lata jak dobrze pójdzie), w tym czasie kluby muszą zawiesić swoją działalność, swoje dochody, swoje istnienie. Kto to sfinansuje i co zostanie po takim czasie? Co w tym czasie z jachtami i wyposażeniem? Pewien wysokiej rangi działacz PZŻ, przez litość nie napiszę kto, wspomniał o możliwości piętrowego trzymania jachtów zimą. Komentarz proszę sobie samemu dopowiedzieć.
Po czwarte – żeglarstwo to zajęcie techniczne. Nie da się remontować jachtów, wykonywać prac, przywozić wyposażenia i zapasów, wodować jachtów, slipować motorówek tak, żeby to było niewidoczne dla widzów. Wyobrażenie sterylnego otoczenia basenu żeglarskiego, w którym mamy biurowce i hotele, a po alejkach spacerują zadowoleni mieszkańcy Gdyni, jest kompletnie oderwane od rzeczywistości.
Po piąte – władze miasta zupełnie nie zdają sobie sprawy z faktu, że marina jest tak atrakcyjnym miejscem spacerów mieszkańców i gości WŁAŚNIE DLATEGO, że tam coś się dzieje. Że widać wodowanie, że widać jak dźwig przenosi jacht, jak motorówka po pływaniu jest myta, jak się pracuje na jachcie, i że można zajrzeć do hangaru. Gdy to zniknie, a powstanie w tym miejscu sterylny plac hotelowo-biurowy, marina umrze i przestanie być atrakcją. Ten punkt, piąty, wskazuje na to, że nikt tak naprawdę nie zastanowił się, jaki efekt spowoduje realizacja pomysłów wyburzenia klubów i postawienia w tym miejscu nie wiadomo tak naprawdę czego. Gdynia powstała jako miasto morskie. Morze to nie tylko piękna plaża (zresztą i z plażą w mieście słabo, zwłaszcza po chybionej przebudowie wejścia do mariny), ale stocznie, port, basen żeglarski, statki, promy, wycieczkowce, jachty, motorówki. Oraz infrastruktura do tego, obsługa letnia i zimowa.
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Opłacalność inwestycji, w której inwestor burzy istniejące budynki, utrzymuje w czasie budowy wszystkie kluby oraz zimą ich jachty i wyposażenie, buduje powierzchnie hotelowo-biurowo-hangarowe, część z tych powierzchni oddaje klubom a na pozostałej powierzchni zarabia, jest żadna. Znaczy jest to zupełnie nieopłacalne. Chyba że przewidziany jest po cichu inny scenariusz. Jaki? A może chodzi po prostu o to, żeby cały czas gonić tego króliczka? Po co?
Prawda jest taka, że kluby są dla Gdyni i PZŻ kłopotem, którego obie te instytucje najchętniej by się pozbyły. Tak samo jak właścicieli małych, prywatnych jachtów żaglowych i motorowych (z definicji mniej zamożnych).
„Gdynia – Żeglarska Stolica Polski” – to hasło nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Tomasz Konnak
członek gdyńskiego klubu
właściciel jachtu żaglowego