Kolorowe Karaiby okiem Pawła Motawy
Kpt. Paweł Motawa, po zakończeniu transatlantyckiego wyścigu ARC 2012, pozostał dłużej na Karaibach i obserwował życie na wyspach. Swe wrażenia zawarł w relacji, którą prezentujemy poniżej. Kpt. Motawa wykonał też mnóstwo niezwykłych zdjęć, na których oglądanie zapraszamy do naszej galerii:
Galerię ze zdjęciami autora zamieściliśmy TUTAJ
Luźne, okiem rejestrowane impresje z życia z wysp... Kolory, wydarzenia, mijane jachty, i ludzie na nich i na lądzie... Miasto, niedziela, opustoszałe z lekka, jedynie trzy pasażerskie liniowce zakłócają spokój, ale i tak cały ten tłum jest w duty free po diamonds i emeralds, forever...
A reszta... Gdzie niegdzie małe straganiki w podcieniach z orzeszkami, piwem i drobiazgami czynne, ktoś się z kimś kloci na pustej ulicy, pojedynczy stróże prawa w nienagannych, tropikalnych mundurach spacerują po ulicach pozdrawiając zarówno przybyszów, jak i lokalnych zagubionych w to niedzielne popołudnie...
Końcówki targowisk czynne jeszcze, w trakcie powolnego zamykania, owoce, sosy, przyprawy, rękodzieło mniej lub bardziej komercyjne, skrzynki i kartony po towarze skladane na stosy, mijani ludzie proponują zakup, spróbowanie, bary, piwo, wisiory, i caly ten kram kolorowy, acz miejscami tandetny...
Z kazdym zamieniamy pare zdan, czasem jest to dluzsza rozmowa, poznaje sie w ten sposb wiele lokalnych osob na straganach, w malych sklepikach z towarem wystawionym na ulicy, stroza, lokalnych zebrakow nawet, ktorym zawsze podrzuce pare EC....
Cala reszta pozamykana, przechodza ludzie w roznych strojach, niektorzy oficjalnych, mundurkowych spieszac na niedzielne barbecue z rodzinami, jak np. w porciku rybackim, gdzie jak widac z mostku nieopodal, spora grupa rodzin bawi sie wspaniale, dobiega islands reggae i snuja sie zapachy jedzenia zmieszanego z dymem... Cala masa kolorowych lodek wyciagneta na brzeg, w nieladzie, jedna naprawiana przy niedzielnym odpoczynku, inne w trakcie robot, inne pelne sieci juz gotowe do wyplyniecia...
Ulice widac teraz na przestrzal, nie ma aut, nie ma barwnego tlumu, widac architekture, witryny, niezly kolorowy balagan architektoniczny, fantazje kolorystyczne, i formy....
W Chatham Bay stoi jacht z pierwszego, nowego Jamesa Bonda:
http://www.spirityachts.com/spirityachts_articles_007_yw.htm ,
piekna lodka jest to... z para bardzo oryginalnych starszych panstwa plus dwa psy na pokladzie, uzbrojony w wiatrak do pradu, baterie, i rozne cruisingowe zabawki, znaczy plywa miast eksponowac swoja piekna linie w Wenecji... Stoi tez kilka innych interesujacyh lodek, Stormvogel we wlasnej osobie, pieknie utrzymany, jakby prosto ze stoczni, a to już ponad 52 lata na wodzie, z tego mnostwo w regatach w latach jeszcze 60 i 70tych... Halsowal przedwczoraj rano na wysoko podcietym kliwrze i bezanie tylko, sprawnie wplywajac do zatoki pod porywity spadowy wiatr w przeleczy miedzy wzgorzami na brzegu... Tak tez odplynal nastepnego ranka, postawiono te same zagle, kotwica w gore i luzujac oddalil sie za polnocno – zachodnim brzegiem zatoki...
http://blog.tadroberts.ca/2011/09/stormvogel/
Stoi maly, zolty kecz wloski z para mlodych ludzi na pokladzie, jak wiatr nas obroci na kotwicy, ze za nim stoimy, to w porze kolacyjnej dobiegaja z niego mile zapachy, kuchni wloskiej zmodyfikowanej lokalnymi ziolami...
Lodki czarterowe wpadaja i wypadaja do naszej zatoki w pospiechu, no bo trzebaz liznac wszystkiego po trochu, przeleciec w pedzie, nie zaznajac nic albo niewiele, a na pewno nie majac czasu na powolne poznawanie ludzi na wyspach i ludzi na lodkach. Porozmawiania i poznania. To rozni tych, co z kapitanem czarterowym pedza, od tych co powolnie poznaja swiat. Pojawia sie w ciagu kilku dni szereg interesujacych jachtow, maly zaglowiec...i blekitny jacht motorowy, blekitny w sensie blekitny jak blekit tutejszego nieba...alez kicz na horyzoncie lsni. Blekitnie, ale trzeba przyznac, ze ksztalty ma nowoczesne i futurystyczne.
Oooo J wpadl pisarz Robert, opowiada co sie wydarzylo na jego lodce z roznymi ludzmi, i jak minal mu Nowy Rok, Nowy Rok w Rodney Bay minal w chaosie imprezowym pomiedzy Marina a street part w Gros Islet... Kanadyjka podazyla za Szwedem, z ktorym ja poznalismy jeszcze przed swietami, on opuscil inna lodke, zaczal wsiadac do Roberta, do Kanadyjki, na dzienne wypady, pozniej poplynal inna na Martynike, a ona wskoczyla w water taxi i poplynela za nim, gdzie spedzilii razem pare dni, on polecial pozniej do Mexico, dalej, a ona wskoczyla w malego dwusilnikowca, co lata miedzy wyspami i przyleciala z powrotem do Roberta na lodke. Szwed nota bene 33 oczekiwal na przylot szwedzkiej narzeczonej lat 55...
Ot zycie sie plecie na Wyspach... ilez ludzi sie spotyka, rozmawia, opowiada, slucha historii zycia z podrozy po krajach, kontynentach.... Niejedna ksiazka, niejeden film. Lodki przeplywaja, staja na dluzej, na krocej... Przybywaja z daleka i plyna daleko, a niektore po prostu tu sa, od lat, od lat wielu... Spotykamy sporo znajomych jachtow poznanych rok temu, czesc przyplynela znow z Europy, czesc wloczyla sie przez okres huraganow blizej Ameryki Poludniowej, czekajac az bezpiecznie bedzie można wrocic... Opowiesci, opowiesci plyna w roznych jezykach dookola... Maile ze swiata, z lodek co na Pacyfiku, albo w drodze na druga strone plyna... Maly prowadzi dwa czartery dla Angielki z miedzynarodowym towarzystwem, wiec jest bardzo zadowolony.... jeden luksusowy, tylko troje klientow i cook/hostessa w jednej osobie na 50 stopach... Kolejny bedzie z kite’owcami, wiec bedzie mial sportowo przez dluzszy czas... Zostawil swoja lodke na jej mooringu i popedzil promem po lodke czarterowa i gosci...
Na Południu, na Grenadynach, dużo jachtów, jeszcze więcej czarterowych, przewija się sporo katamaranów z biało-czerwoną pod lewym salingiem... Nie zawsze wrażenie pozostaje dobre, ale cóż... Wieje przez wiele dni dużo powyżej średniej przewidzianej na ten czas, nocą stojąc w kolejnych miejscach po pare dni często sprawdzamy kotwice, łańcuch na dwóch hakach a i tak rzęzi, jak powiewa powyżej 30 węzłów, zrzucamy po 50 m łańcucha na 5-9 m kotwicowisk, często rano widać jak niejeden jacht sie przesunął noca wlokąc kotwice, na szczęście nie zahaczając o nikogo... Tłumnie tu, ale jakoś idzie wytrzymać... W końcu można stawać z boku, i pójść do lokalnego restauranta, gdzie białasów nie uświadczysz...
Clifton niezmienione od lat, moze co nie co pomalowano na nowo, i odświeżono troche skwerek, ale wszyscy co zawsze byli w miasteczku sa... Odwiedzam Francuza, ktorego zona wyrabia bizuterie, calkiem interesujaca z artystycznego punktu widzenia, choc i ma wyroby dla turystow nazwijmy to... Francuz przyplynal tu wiele lat temu, jego dzieci sie tu urodzily, i tez niepopodal mieszkaja prowadzac delikatesy...
W Anchorage zmiana, nie ma juz Doc’a i jego corki, prowadza to teraz francuski mistrz kite’a i jego dziewczyna Szwedka chyba, jak zawsze bardzo przyjemne sie tam spedza czas, zwlaszcza, ze mistrz prowadzi szkole kite’a i spota kite’owego. Atmosfera leniwa, raczej siedza kite’owcy i wloczedzy, co nie pedza czaterem, a czarter wpada i wypada...
Owoce na targu cudne i tanie, wiec lodka pelna... Kotwicowisko ruchliwe, bo i immigration jest niepodal, I sklepiki ze dwa, trzy i delikatesy i targ owocowy...
Wiec jest jako takie zaopatrzenie dla lodek... Wiekszosc i tak zaraz pedzi stac na Tobago, szczegolnie czarterow, choc sa lodki, ktore tam stoja po wiele dni nie spieszac się donikad. Kolorowe, urokliwe Clifton...