Jean Jacques Kowalczyk samotnie wokół globu
Kolejne ciekawe wiadomości od żeglującego samotnie dookoła świata Jaqcuesa Kowalczyka przysłał do nas jego tata i tłumacz jednocześnie, Andrzej Kowalczyk. Oto, jak radzi sobie m.in. ze strajkiem francuskich meteorologów (!) na Oceanie Indyjskim młody "Jasiek":
Poprzednią informację o rejsie młodego żeglarza zamieściliśmy TUTAJ
Odcinek Indyjski
25 dni na morzu to długo, to bardzo długo dla samotnika. Ale to nic, mnie czas minął szybko... Z wyspy Bali wypłynąłem 2 października i wziąłem kurs na Reunion. Wiatr wiał idealnie w kierunku kursu i Bali zniknęła szybko za horyzontem. Tak jak i przyjemne prysznice i swieże kotlety wołowe. Na szczęście płynę do przodu i to płynę szybko. Dni lecą równie szybko i pod koniec czwartego dnia zobaczyłem wyspy Bożego Narodzenia, które administracyjnie należą do Australii. Jestem w pełni sił, mam wodę pitną i zapasy żywności, wiatr sprzyjający, to nie ma co zatrzymywać się w porcie. Jak będzie trzeba to zatrzymam się na wyspach Kokosowych. Raczej planuję zejść bardziej na południe aby płynąć wzdłuż zwrotnika (najkrótsza trasa) tym bardziej, że tworzą się tam teraz niże które dają wiatr od tyłu i pchają mnie dokładnie do celu. To oznacza też żeglugę po szczytach fal co mój jacht lubi i dzienne przebiegi są wspaniałe. Co prawda od czasu do czasu ogromna fala zdaje się zatapiać jacht kiedy spadamy w dolinę pomiędzy falami, ale to nic groźnego.
Po tygodniu żeglugi jestem już ponad tysiąc mil od Bali. Od początku płynę bardzo szybko i jestem z tego zadowolony. Wyspy Kokosowe zostały daleko na północy. Nawet i dobrze bo uniknąłem maglowania przez australijskich celników i jestem szczęśliwy, że jestem tu gdzie jestem. Dobry wybór i spokojnie płynę sobie w kierunku Reunion. Najbliższe po wyspach Kokosowych są wyspy Rodrigeza a to jest bagatela ponad 2 tysiące mil (ok. 3700 kilometrów). Na tej trasie mam stałe i silne wiatry i fale które przez kilka dni były tak ogromne że jeszcze nigdy wcześniej takich nie widziałem. Tu nawet nie chodzi o wysokość fal a majestatyczne odległości pomiędzy nimi które zapierają dech. Jacht na tym tle stał się miniaturową łupinką. Momentami przy zjeździe z fali jacht surfował jak szalony i biłem rekordy szybkości i dobowych przebiegów. W ciągu jednej doby przepłynąłem 183 mile. To był piękny dzień z szybkością średnią ponad 7,6 węzła. Nie chcę się przechwalać, ale tak było.
Piętnastego dnia żeglugi czytałem sobie spokojnie w kabinie książkę kiedy nagle tył jachtu uniosła ogromna fala a dziób pozostał w dole. Tak się dzieje kiedy jacht płynie z wiatrem i dogoni go duża fala. Pchany jest wtedy nagle i przez wiatr i przez falę. Zdaje mi się, że już kiedyś pisałem o tym. To jest złe dla jachtu. Przeważnie gwałtownie skręca, ostro kładzie się na boku i wyrzuca każdego z koi jak z procy (mnie zdarzyło się to po raz pierwszy) po czym wraca na kurs. To najwyższy czas aby trochę zredukować powierzchnię żagli ! Po tym zdarzeniu automatyczny ster przestał działać prawidłowo. Jacht co chwilę tracił kurs. Cały dzień szukałem uszkodzenia i dopiero pod koniec dnia zauważyłem że płetwa sterownika jest kompletnie zablokowana. Nie będę rozwodził się nad tym jakich trików użyłem żeby to naprawić bez konieczności zrzucania żagli. Tego samego dnia, już w pełni nocy usłyszałem potworny huk i jacht gwałtownie zwolnił. Pękł szot genui i żagiel strzelał jak z bata. Zwinąłem żagiel, założyłem nową linę i rozwinąłem ponownie mojego „kurczaka". Bez dyskusji !!!
Wyspa Rodrigez pojawiła się dwudziestego dnia żeglugi o wschodzie słońca. Poczułem ją zanim ją ujrzałem ! Zapach palonego drewna. Nie wiem co to było bo popłynąłem dalej. Byłem w doskonałej formie i jacht też. Czym bardziej zbliżałem się do wyspy Mauritius, tym bardziej słabł wiatr.
Dwudziestego trzeciego dnia rejsu ujrzałem Mauritius. I tym razem nie dałem się skusić aby zawitać na lądzie i płynąłem dalej.
Dwudziestego piątego dnia wyspa Reunion naga i dla mnie dziewicza ukazała się przede mną. Popłynąłem wzdłuż wyspy aby lepiej się jej przyjrzeć. Moje radio zaczęło odbierać sygnały i postanowiłem złapać komunikat meteo. Od bardzo dawna nie słyszałem w radio języka francuskiego (językiem urzędowym na Reunion jest francuski - przyp. tłumacza). I usłyszałem coś komicznego. Spiker spokojnie podawał w eter że z powodu strajku Meteo France nie podaje prognozy pogody. Gdyby nie to że wiedziałem że jestem w pobliżu jednej z wysp francuskich nigdy bym w to nie uwierzył. Pozostało mi tylko serdecznie uśmiać się z tego. Po takim komunikacie serwisu meteo, zauważyłem że w moim kierunku płynie jacht żaglowy aby towarzyszyć mi zanim wejdę do portu. Nawet nie wiem o czym gadaliśmy przekrzykując wiatr. Tyle tylko, że powitałem serdecznie tego żeglarza co wypłynął na moje powitanie.
Szybko powiem o niespodziance która czekała na mnie zaraz po wpłynięciu do portu Gallets. Wspiąłem się na maszt gdzie czekała mnie owa przykra niespodzianka. Czubek masztu jest poważnie nadłamany i okucie trzymające rolownicę przedniego żagla pęknięte i trzymające się dosłownie na włosku. Nie wiem jakim cudem nie straciłem masztu.
W momencie kiedy to piszę, już tydzień jak jestem w porcie i jedyne co robię to naprawy. Myślę i wiem że to naprawię ale jak długo wytrzyma ? Zobaczymy.
Nie zawracam już Wam więcej głowy i lepiej jak wybiorę kilka zdjęć aby dołączyć do tego co piszę. Następny etap to trasa Reunion - Afryka Południowa.
Reunion, piątek 5 listopada 2010 godz 08:03
Jasiek Kowalczyk