Jan Paweł II spotkał się z załogą "Pogorii" - WSPOMNIENIE

2014-04-28 14:06 lsawala
Jan Paweł II na sptkaniu z załogą Pogorii, fot: archiwum
Autor: Archiwum Żagli

Jacek Czajewski w książce "Szkoła pod żaglami" wspomina spotkanie załogi "Pogorii" z papieżem Janem Pawłem II. Z okazji kanonizacji Karola Wojtyły przytaczamy fragmenty wspomnień z Watykanu.

Naszym celem we Włoszech był Rzym. Naszym, czyli załogi, bo „Pogoria'' musiała zawinąć do jakiegoś portu w pobliżu. Najbliżej leżało Fiumicino i ono właśnie było przewidywane jako miejsce postoju jachtu. Fiumicino jest współczesnym  odpowiednikiem  starożytnej Ostii, portu Wiecznego Miasta. Ostia, a raczej jej ruiny, zostały w głębi przesuwającego się powoli, ale nieustannie na zachód Półwyspu Apenińskiego i obecnie znajdują się kilka kilometrów od brzegu. Zamierzaliśmy zatem zawinąć do Fiumicino i tam kierowano przeznaczoną dla nas korespondencje. Tymczasem szczegółowa analiza map, locji i innych źródeł informacji wykazała, że port jest za płytki dla „Pogorii". Należało zmienić plany. Postanowiliśmy zawinąć do Civita-Vecchia. Trzeba było zdobyć mapę podejściową i plan tego portu, co wcale nie było takie łatwe, oraz spowodować przesłanie tam nadchodzącej nas korespondencji.  Gdy po wyjściu z Marsylii, halsując mozolnie pod wiatr dotarliśmy  do  Civita-Vecchia,  okazało  się,  że  port jest przepełniony i nie ma w nim miejsca dla ,,Pogorii". Statek skierowano do... Fiumicino. Argument, że jest tam za płytko, skwitowano krótkim stwierdzeniem: na pewno się zmieścicie. Co było robić? Kapitan zdążył jeszcze tylko poprosić o przesłanie korespondencji z powrotem do Fiumicino i rozmawiający z nim przez radio przedstawiciel kapitanatu portu szybko się wyłączył.

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU


Popłynęliśmy więc do Fiumicino. Odległość zaledwie trzydzieści mil morskich. Normalnie „Pogoria" była w stanie pokonać ją w ciągu kilku godzin. Tym razem zajęło to dwie doby, bo niełatwo było wyhalsować żaglowcem pod przeciwny, sztormowy wiatr. Wreszcie podeszliśmy do portu. Naprzeciw wyszła pilotówka. Okrążyła jacht, Pilot odczytał zanurzenie na dziobie i rufie. Po chwili był na pokładzie,

- Macie nie więcej zanurzenia niż 3,7 m — powiedział - ja gwarantuję wam w porcie głębokość 3,6 m. Może jest więcej, ale nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością. Mimo to radzę spróbować. Decyzja należy oczywiście do pana, panie kapitanie.

— A czy w razie potrzeby mogę liczyć na holownik? — zapytał kapitan Krzysztof Baranowski.
— Naturalnie i bez opłaty - padła odpowiedź.
— W takim razie wchodzimy.

I weszliśmy bez żadnych problemów. Albo rzeczywiście głębokość była wystarczająca, albo warstwa mułu na dnie tak gruba i rzadka, że nie odczuwaliśmy jego dotyku.

Korespondencji w Fiumicino nie było i do końca nie zdołaliśmy ustalić, gdzie się podziała. Był natomiast przedstawiciel Watykanu, ksiądz Ksawery Sokołowski, który dostarczył nam na pokład kosze owoców i słodyczy z papieskiego stołu, łącznie z ogromnym tortem o wymiarach pól metra na metr, przystrojonym wizerunkiem św. Mikołaja, patrona żeglarzy. Troszkę głupio się czułem, krojąc świętego na pięćdziesiąt kawałków.

Ksiądz Sokołowski odprawił na „Pogoni" mszę i służył nam jako przewodnik po Rzymie. Załoga zwiedziła miasto, bazylikę św. Piotra, Muzeum Watykańskie, Kaplicę Sykstyńską oraz inne zabytki. Najważniejszym punktem programu była oczywiście prywatna audiencja u papieża. Chłopcy już od wielu tygodni obliczali komu przypadnie w tym dniu służba i kto będzie musiał zrezygnować ze na temat kolejności służb w porcie, co doprowadziło do ułożenia dość skomplikowanego regulaminu normującego tę sprawę. Obowiązywał on już do końca rejsu i uniemożliwiaj manipulowanie terminami służb, czego w tym wypadku dopuścili się wcześniej poinformowani o terminie audiencji. Ale tym razem tak się złożyło, że w ostatniej niemal chwili termin ten został przesunięty o jeden dzień, co przekreśliło wszystkie dotychczasowe spekulacje i ostatni stali się pierwszymi. W czwartek 3 listopada 1983 roku miała miejsce...

Wizyta u papieża

Rano o godzinie 6.15 przyjechał pod „Pogorię" autokar i pół godziny później byliśmy już przed Bazyliką św. Piotra. Punktualnie o 6.50, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, otworzyły się wrota Spiżowej Bramy. Halabardnicy gwardii papieskiej, w strojach zaprojektowanych przez Michała Anioła, wpuścili nas do środka, przekazując przez ukaefki i telefony kolejno z posterunku na posterunek informacje o przejściu naszej grupy. Przez wspaniały dziedziniec i schody przeszliśmy do prywatnych apartamentów papieża, a ściślej do kaplicy. On już tam był. Klęczał przed ołtarzem, tyłem do nas, zatopiony w modlitwie. Zajęliśmy miejsca. Po chwili papież odwrócił się, ogarnął wszystkich wnikliwym, charakterystycznym  dla  siebie  spojrzeniem i rozpoczął mszę. Służyli mu do niej dwaj sekretarze: ksiądz Dziwisz i czarnoskóry kapłan, który nieźle sobie radził z czytaniem  polskich modlitw.

Chłopcy wypadli wspaniale. W odpowiedniej chwili włączyli się z gitarą i zaśpiewali „Czarną Madonnę", a Mariusz Wilk, któremu nagle wręczono Ewangelię, nie tylko ładnie odczytał odpowiedni jej fragment, ale nawet odśpiewał kilka wersetów ministrantury. Prawie wszyscy przyjęli z rąk papieża komunię.

Po mszy przeszliśmy do sali bibliotecznej, gdzie papież każdym z nas zamienił kilka słów, wysłuchał z uwagą informacji kapitana o „Szkole pod żaglami" i wyraził się o tym eksperymencie z najwyższym uznaniem. Każdy otrzymał od papieża różaniec, a papiescy sekretarze wręczyli nam książki zawierające teksty jego homilii wygłaszanych w kraju. Zrewanżowaliśmy się krzyżem pięknie uplecionym przez bosmana z liny okrętowej oraz dyplomem z odpowiednim tekstem opatrzonym stylowymi pieczęciami.

W trakcie tego spotkania doszło do zabawnej sytuacji. Nasz australijski załogant czyli Szymek Meysztowicz zwany Kangurem, zapytany przez papieża, z jakiego miasta pochodzi, odpowiedział zgodnie z prawdą, że z Melbourne.

— Skąd? — zdziwił się papież.
— No, z Melbourne, Australia. Ty nie wiesz, gdzie to jest?
Przecież tam byłeś — wyrąbał bezceremonialnie Kangur, który nie zdążył jeszcze wówczas opanować wszystkich subtelności i właściwych form polskiego języka. Śmiano się z  niego później, że należy do nielicznych, którzy są na ty z papieżem.

Papież wpisał się do pamiątkowej księgi "Pogorii" i pozował z nami do zdjęć. Całe spotkanie było filmowane przez ekipę naszej pokładowej telewizji oraz rejestrowane przez prywatną wideokamerę. Kilka godzin później dotarły do nas piękne, duże, kolorowe zdjęcia, zrobione przez papieskiego fotografa. A po południu papież przyjął jeszcze tych, którzy rano mieli służbę i długo z nimi rozmawiał.

Wprost z papieskiego pałacu udałem się z częścią swojej wachty na „Pogorię", by objąć służbę, a resztę załogi czekał koktajl w polskiej ambasadzie.

Straty przyjemności uczestniczenia w przyjęciu wynagrodził uroczy wieczór na jachcie, związany z wizytą czarujących członkiń "Sawy", Związku Polek we Włoszech. Przywiozły ciasta, kanapki, napoje i swych włoskich mężów, co trochę utrudniało swobodę konwersacji. Damy były zachwycone „Pogorią" i załogą. Kilka z nich postanowiło popłynąć z nami, ale nic z tego w końcu nie wyszło; pewnie zatrzymały je domowe obowiązki.

Wkrótce byliśmy gotowi do wyjścia w morze. Czekaliśmy już tylko na kapitana, który tuż przed odejściem przyjechał z Watykanu, przywożąc jeszcze jeden dowód szczodrobliwości papieża: dotację w wysokości około pięciu tysięcy dolarów dla ,,Szkoły pod żaglami".

Port opuściliśmy w niecodzienny sposób. Przed wyjściem trzeba było zatankować wodę do picia, co zwiększało jeszcze zanurzenie ,,Pogoni", a poza tym poziom wody w basenie portowym chyba nieznacznie opadł. Echosonda wskazywała głębokość 3,6 m, pomiary ręczną sondą dawały wynik 3,4 m, a jacht miał zanurzenie 3,8 m i... pływał. Jak to możliwe? Sytuacja szybko się wyjaśniła, gdy po oddaniu cum i gładkim odejściu od kei odwrócenie statku dziobem w kierunku wyjścia z portu okazało się niewykonalne. Gruba warstwa miękkiego mułu, w którym kil „Pogoni" bez przeszkód żłobił wąską szczelinę poruszając się do przodu lub w tył, stawiała jednak duży opór przy obrocie.

Wyszliśmy więc... tyłem, ciągnięci za rufę przez holownik.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.