Jachtem dookoła świata- teraz już samotnie
Mamy kolejne wieści z polsko-francuskiej wyprawy jachtem żaglowym dookoła świata. W międzyczasie rejs przekształcił się w samotny - uczestniczy w nim już tylko 25-letni Jean-Jacques Kowalczyk, który żegluje na starym, wyremontowanym przez siebie drewnianym jachcie. Poprzednia infomacja od żeglarza pojawiła sie... ponad rok temu, a o tym, skąd tak duża przerwa w relacjach, pisze z Francji Andrzej Kowalczyk:
Poprzednią informację o rejsie dookoła świata zamieściliśmy TUTAJ
Po prawie 4 miesiącach przerwy Jean-Jacques Kowalczyk kontynuuje swój samotny rejs dookoła świata. Przerwa spowodowana była prozaicznym powodem. Brakiem pieniędzy. I po prostu Jasiek przez te 4 miesiące pracował na Nowej Kaledonii w firmie budowlanej prowadzonej przez ... Polaka. Zarobił na dalszą część wyprawy, kupił nowy żagiel i płynie dalej. Oto kolejne relacje z rejsu. Jasiek pisze je po francusku ale doskonale mówi też i po polsku.
Andrzej Kowalczyk
KANACY
Jean Jacques Kowalczyk, niedziela 22 sierpnia 2010 godz. 09:31
Cześć małe wilczki... Tyle mam Wam do opowiedzenia, że chyba nie starczy mi czasu żeby wszystko opisać. Zacznę od tego, że Kanacy to są Goście... 4 miesiące spędzone tutaj to jak magiczna bajka ! Mnóstwo poznanych przyjaciół, wycieczki pontonem do zakątków wyspy, nurkowanie w błękitnej wodzie, no i praca. Bo przecież zatrzymałem się tu, żeby pracować i zarobić na dalszą żeglugę. Po dopłynięciu znalazłem natychmiast pracę na budowie. Nie będę Was jednak o tym zanudzał bo to nie jest najciekawsze.
To prawda, że Nowa Kaledonia jest krajem gdzie życie jest drogie i w pierwszej chwili można zniechęcić się ale to mija i jest już tylko fajnie. Żeglowanie łatwe po spokojnym morzu wśród leniwych ryb w przezroczystej wodzie. Na lądzie zupełnie podobnie, trzeba tylko wyjechać poza Noumeę /stolica Nowej Kaledonii/ i rozkoszować się przyrodą. Mieszanka pejzażu księżycowego z piękną rzeką, małymi górami, plażami poza zasięgiem wzroku i mnóstwem szczególików... Obejrzyjcie zdjęcia i osądźcie sami. /Jasiek zamieszcza zdjęcia na Facebook, adres strony podaję po artykule – przyp. tłumacza/.
W dodatku mój kochany brat Łukasz przyleciał tu do mnie na prawie 2 i pół miesiąca. To miłe zobaczyć kogoś z rodziny po prawie 2 latach rozłąki. Spotkało go tu wiele przygód ale posmakował trochę życia. Jak odlatywał przyłożył mi pięścią w brzuch na szczęście. To miłe, że był ze mną...
No ale nadszedł czas aby płynąć dalej tym bardziej, że prognozy pogody zaczęły mi sprzyjać. I to już ostatnia chwila żeby nie przegapić sezonu na dobrą żeglugę. Jutro wypływam w długą drogę do Afryki południowej przez wybrzeża Indonezji, Wyspy Kokosowe, Rodrigez, Reunion i Przylądek Dobrej Nadziei w Afryce....
Dobrze jest planować gdzie się popłynie, ale nie mam na to zbyt wiele czasu. Co najwyżej kilka dni odpoczynku w jakimś porcie... Stąd do Afryki południowej mam ponad 6500 mil /około 12 tysięcy kilometrów/ i na to wszystko maksymalnie dwa i pół miesiąca czasu. Zaczyna się niezła przygoda. Cieśnina Torresa na start przez Ocean Indyjski. Żegluga na południe Madagaskaru przez prądy basenu Agulhas, legendarne przejście wokół przylądka Dobrej Nadziei. Czeka mnie dużo gorących dni... Praca na Nowej Kaledonii dała mi jeszcze jedno. Zafundowałem sobie nowiuteńki żagiel główny z możliwościa trzykrotnej regulacji powierzchni. Podkreślam, nowiutki żagiel. Dotarł do mnie tydzień temu. Jest cudowny.
I oto napisałem Wam te kilka linijek żeby powiedzieć, że wypływam dalej w morze i jestem szczęśliwy. Pewno to i nic nowego dla Was, ale trzymajcie się też dzielnie i ściskam Was serdecznie. Dziękuję za wszystkie majle które, jak zawsze czytam ze wzruszeniem.
Noumea 22 sierpnia 2010
Jasiek
KALEDONIA - PAPUA NOWA GWINEA
Jean-Jacques Kowalczyk, czwartek 9 września 2010 godz. 09:10
Małe i szybkie podsumowanie żeglugi pomiędzy Kaledonią a Papua.
Było trudno i trochę zniszczeń. Przede wszystkim przestał działać anemometr /przyrząd do mierzenia prędkości wiatru – przyp. tłumacza/. Postanowiłem go naprawić i wspiąłem się na maszt. A tu odkryłem następną niespodziankę. Poprzeczna belka usztywniająca maszt pomiędzy wantami /boczne liny trzymające maszt – przyp. tłumacza/ z jednej strony pękła a z drugiej jest nadłamana. Wystraszyłem się trochę bo gdyby pękła całkowicie mógłbym stracić maszt. Spędziłem całe 4 godziny wisząc jak małpa w połowie wysokości masztu. Zreperowałem to w końcu i myślę, że remoncik na Papua solidnie wzmocni maszt. W dodatku prawie przestał działać podgrzewacz wody, radionamiernik zupełnie zepsuł się i baterie słoneczne nie ładują prądu. Jakby tego było mało, tuż przed wejściem do portu przestał działać GPS. Czyli mam co robić na Papua.
Wszystkiego i tak nie zrobię bo nie mam zamiaru zostawać tu dłużej. Najwyżej popłynę dalej bez GPS, bez radionamiernika i baterii słonecznych. Mam to gdzieś bo wiem, że będzie dobrze.
Trochę dostałem w kość aby tu dopłynąć. Na 13 dni żeglugi, 7 było z wiatrem ponad 35 węzłów, silnie wzburzonym morzem i falami które spychały mnie w kierunku Australii. Miałem chwile grozy kiedy ponad trzydziestometrowy pień drzewa znalazł się niecałe 10 metrów od jachtu. Strach pomyśleć co by było gdyby uderzył w kadłub. I jeszcze mały ptaszek który przez 4 dni zadomowił się na pokładzie. Był bardzo sympatyczny i zrobiłem mu dużo zdjęć i film które obejrzycie jak tylko znajdę chwilę czasu aby dać na Facebooka.
Teraz kurs na Bali a później najdłuższy etap żeglugi. Piszę szybko i być może chaotycznie, ale chcę podzielić się z Wami nowościami. Ściskam wszystkich bardzo mocno i jeszcze raz dziękuję za majle i telefony które dają mi wiele radości.
Jasiek, WINGER 1965