"Ja tam się tego morza boję..."

2008-06-23 14:25 archiwum Żagli

Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Dla mojego pokolenia jedną z pierwszych samodzielnie przeczytanych lektur była książka "W pustyni i w puszczy". Dziś tej ksiązki młodzież już nie czyta. A to z niej właśnie jest ten cytat - "Kali się bać, ale pójśc" (po psa Sabę, nie - nie Dorna, ale Stasia i Nel). Na spotkaniach autorskich rózne panie często mnie pytały - "czy pan sie nie boi?" Moja rutynowa odpowiedź - "bardzo sie boję, ale w tym strachu upatruje ogromną przyjemność". Oczywiście post factum. A tak między nami - nie boją się tylko ci, którzy nie zdają sobie sprawę z zagrożeń. Im więcej będziecie zeglowali - tym bardziej będziecie się bali. Czasami, gdy wspominam swoje przygody (także podwodne) - tak sobie myślę - Boże, jaki byłem głupi. No i tak mi to zostało. Kapitan Jarek Czyszek zaczyna się bać. Wydaje mi się, że jednak miał wyjątkowego pecha. Przez tyle lat nikogo takiego na morzu nie spotkałem. No tak, powie jakiś "betonowiec" - ale wtedy jeszcze nie było liberalizacji... No więc - czy Kali znowu popłynie w morski rejs 2008 ? Poczytajcie. Czyta się łatwo... Kamizelki i zyjcie wiecznie ! Don Jorge

Gdzieś w internecie przeczytałem opis sztandrowania polskiego Taurusa na kamienistym brzegu Gotlandu. Gość pisze tam, że czekając na pomoc trzy godziny stał na przechylonym i zalewanym falami jachcie jedną nogą zapierając się o kolumienkę kompasu z drugą opartą o wyniesione nawietrzne nadburcie. Do tego z małoletnim synem w objęciach. Nie komentuję tego opisu, bo on sam się świetnie komentuje, a poza tym współczuję bardzo takiego przeżycia, które oby nigdy nie było moim udziałem. Szczerze, to nie lubię żeglować z najbliższą rodziną, bujna bowiem wyobraźnia natychmiast mi podpowiada wszystkie niebezpieczeństwa morza, od zmycia z pokładu, po urwanie nawietrznej wanty i nieuniknione sztandrowanie. Normalnie urywanie się want jakoś mi nie przychodzi do głowy (chociaż podobno się zdarza), jednak z własnym dzieckiem na pokładzie, to zupełnie inna historia...
Myślę zatem, że zupełnie niezależnie od liberalizacji, czy też nie liberalizacji, czy tam opatentowania polskiego żeglarstwa warto wiedzieć z kim, pod wzgledem umiejętności, własne dziecko się w morze wysyła. Warto też wiedzieć z kim samemu się płynie, nie wspominając już o tym, że warto wiedzieć o własnych ograniczeniach i możliwościach. Z perspektywy takiego Atlantyku Bałtyk jest małą kałużą, jednak z perspektywy licznych wraków zaznaczonych na mapach, od Skagen do Kłajpedy, już widać, że pojęcie kałuży, małego morza, większego jeziora etc. jest względne. Od urodzenia mieszkam trzysta metrów od plaży Bałtyku, ponad trzydzieści sezonów pływam po nim wzdłuż w poprzek i dookoła, i ja się tam tego morza boję. Podziwiam tych, co się nie boją.
Dwudziestego trzeciego sierpnia, tego roku, w osiemdziesiątym dniu podróży, żaglowy statek badawczy OCEANIA wracając do kraju z Arktyki, znajdował się kilkanaście mil na południowy wschód od Dueodde na Bornholmie. Noc, godzina czwarta rano, zmiana wachty, kurs wschodni, ostatni dzień długiego rejsu, całkowity sztil, mgła. Prędkość pod silnikiem około dziewięciu węzłów. Z prawa na lewo przed dziobem przechodzi duży statek. Nie widać go przez szyby mostka, w których odbijają się liczne refleksy od żyrokompasu, sondy, logów, nawigacyjnego plottera. Oba radary pokazują to samo, to znaczy na zakresie sześciu mil puste morze i ten jeden statek co to z prawa na lewo. Wychodzę na skrzydło wtulając się w lepką ciszę mgły, gdzie tylko nasz silnik burczy monotonnie i słychać jeszcze regularny syk wody rozcinanej dziobnicą w rytm delikatnej martwej fali. Woda przy burcie jest czarna z oleistym pobłyskiem odbicia naszego czerwonego światła pozycyjnego, które wyżej tonie w tumanie już po kilkunastu metrach. Przed dziobem, niedaleko, rozproszony poblask białych świateł pokładowych mijanego statku, po chwili już nic, lepka ciemność, syk wody, burczenie własnego silnika. Przez ten statek zamarudziłem trochę dłużej, oddałem statek Wojtkowi, zatrzymując się jeszcze na chwilę nad jasno oświetloną mapą. I wtedy UKFka odezwała się po raz pierwszy. Łamaną angielszczyzną. 
- All ships, all ships, my position fi...lambda, I no lights, no engine, no sails, no wind.
Okrągłe oczy marynarza wachtowego zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. 
- Paaaaanie Jarku - Mateusz się z lekka zacina - z panem to tak zawsze, nic, nic, a jak pan schodzi too zaaaraz jakieś promy bez świateł, jachty bez żagli i www ogóóóle.
Będąc najbliżej mapy umieszczam podaną pozycję na plotterze a Wojtek przenosi ją na radar. Wypada na przecięciu z echem tego statku co to przechodził nam przed chwilą z prawa na lewo. Klient znowu woła o tym, że no light, no engine, no wind. 
- Jak bez świateł i silnika, to jak w banku nasi.
Radio odpowiada po rosyjsku niezrozumiałym komunikatem. No lights się cieszy;
- O Rosjanin, a może pan zna polski???
- Możet znajet. - odpowiada enigmatycznie brat słowianin i się wyłącza.
Znowu pozycja, no lights, no engine...
- Może pogadamy? Coś on chyba nie w tym miejscu, co mu się wydaje, Mateusz zrób herbaty i ciacha jakieś też możesz przynieść.
Wojtek wywołuje klienta po polsku i proponuje przejście na inny kanał. Klient nie potrafi przejść na inny kanał, za to wyraźnie się cieszy.
- Wie pan, nie mam świateł, nie mam silnika, nie ma wiatru, mgła a ja słyszę gang silnika, który się do mnie przybliża.
- Na Twoją pozycję idzie statek, weź latarkę i swieć w kierunku tych odgłosów.
- Nie mam latarki, baterie też się wyczerpały, wie pan, nowy jacht, parę dni temu go odebrałem, wyszlismy w morze, a tu silnik nie działa, akumulatory wyczerpane, baterii nnie ma...
- Masz rakiety? To strzelaj w kierunku tego statku.
- Ale mam tylko czerwone.
- To strzelaj czerwone.
Wrzepiamy się z Mateuszem w nocno mgielną ciemność, ale nic nie widać i nic nie słychać.
- Strzeliłeś?
- Strzeliłem.
- Nic nie było widać, nie widać Cię też na radarze, masz reflektor radarowy? - Wojtek włącza oświetlenie masztów i pokładu, silne halogeny rozbłyskują otoczone i przytłumione aureolą mgły.
- Nieee wiem. O teraz widzę!
- Co widzisz?
- Widzę dużą łódź z trzema masztami.
- Łódź z trzema masztami ???, a gdzie ją widzisz, przeszła?
Na mostku dużej łodzi z trzema masztami jakby temperatura nagle skoczyła o dwadzieścia stopni, spojrzeliśmy sobie z Wojtkiem głęboko w oczka.
- Przeszła.
- Nie przejmuj się jakoś do rana wytrzymasz, jakby co to strzelaj te rakiety, prognozy są na wiatr z zachodu w ciągu dnia, spoko maroko, pojutrze będziesz w Gdyni...
Dopiliśmy herbatę, Mateusz, dwudziestoletni chłopak po liceum morskim nie mógł wyjść z zadziwienia.
- Paaanie Jarku, k... m... .
O dwunastej w południe tego samego dnia na trawersie Władysławowa w piękne letnie popołudnie wpłynęliśmy w chmarę jachcików kierujących się w tym samym co i my kierunku, na zatokę. Grubo ponad połowy tych jachtów nie było widać na radarze. Nie było mgły, świeciło słońce i w ogóle była piękna pogoda. Ten co był najbliżej i co go nie było na radarze widać, miał pod salingiem biało czerwony, trójkątny proporczyk z jakimś czarnym zawijasem na białym polu, przez lornetkę trudno było wyraźniej zobaczyć, bo strasznie się kołysał.
Tydzień później, koło helskiego cypla, pijany skipper jachtu chciał koniecznie dobić nam do burty, celem zwiedzenia statku. Następnego dnia, z odległości jednej mili zostałem wywołany przez jacht obawiający się zderzenia i informujący, gdzie się znajduje, i że ma prawo drogi. Nie informowałem klienta, co znaczą dwa czarne romby i kula na salingu bezana, zmieniłem nieco kurs i patrzyłem jak mija mnie przed dziobem idąc baksztagiem na wybranych na blachę żaglach. Cos mi się wydaje, że załoga nawet jakoś tam balastowała tego Petersona...

Może troszkę przydługa ta opowieść, ale naprawdę warto wiedzieć z kim i na czym, bo ja tam boję się coraz bardziej...

Pozdrowienia - Jarek Czyszek

www.kulinski.gdanskmarinecenter.com 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.