Dookoła Bałtyku

Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Teresę i Wiesława Cybulskich oraz ich jacht "Free.Dom" znają przede wszystkim liberatorzy z SIZ-u oraz armatorzy jachtów prywatnych. Wiesław jest członkiem Rady Armatorskiej SAJ, w której udziela się jako Rzecznik Prasowy. O poprzednich rejsach małżeństwa Cybulskich (i synka) w tym okienku już czytaliście. W "Żaglach" także. Piękne, ciekawe, rodzinne, turystyczne rejsy po naszym morzu. Miło mi się czyta, zwłaszcza gdy natykam się na opisy miejsc kiedyś przeze mnie odwiedzonych. I nawet te same skojarzenia... Gratuluję i zazdroszczę Kamizelki jeszcze na pomoście! Żyjcie wiecznie ! Don Jorge
Dookoła Bałtyku "Free.Dom"-em
Po zeszłorocznym rejsie na Alandy planowaliśmy, że w tym roku odwiedzimy południową Finlandię, ale do ostatniej chwili nie mogliśmy ustalić terminów i długości urlopów, więc zaplanowanie konkretnej trasy odkładaliśmy z tygodnia na tydzień. Marcin w te wakacje postawił na wyczyn sportowy, postanowił wziąć udział w kilku górskich wyścigach rowerowych, więc wyszło, że znowu będziemy orać te fale Bałtyku we dwoje – Teresa i ja. Do 20 lipca byliśmy przekonani, że wystarczy nam czasu tylko na szkiery, więc przygotowaliśmy mapy na Szwecję - od Ahus do Arholma. Na dzień przed wypłynięciem, dokupiłem jeszcze (na wszelki wypadekJ) fińskie mapy od Parainen do Helsinek, mówiąc "a może się przydadzą?"
Wypłynęliśmy z Gdyni w sobotę 26.07.08 po południu, byliśmy wypoczęci, zatem postanowiliśmy płynąć non-stop do Vastervik. Wiatr był przeważnie E i NE 2 do 3 B, czasami ustawał, więc musiałem trochę podpierać się silnikiem. W Vastervik byliśmy o 1600 w poniedziałek, uzupełniłem paliwo i popłynęliśmy do pięknej zatoczki zwanej – Pod Krasnalem. Cumowanie jak to w szkierach – kotwica z rufy i cumy z dziobu do skał i grubych drzew. Noooo, taaaak. Kąpiel w morzu, (woda 21º C), kolacja, spacer po skalistym lesie, kąpiel, piwo... achh... szkiery jakieście wy cudne!! Następnego dnia rano, po kąpieli (przypominam woda 21º C) zjedliśmy od razu obiad, bo to było już grubo po 1200, potem kąpiel (woda 21º C) i popłynęliśmy 20 mil na północ do jakiejś następnej zatoczki, jeszcze piękniejszej. Kąpiel w morzu, (woda 22º C), kolacja, spacer po skalistym lesie, kąpiel, piwo... achh... szkiery jakieście wy cudne!! W środę, spoglądając tęsknie na północny-wschód, podejmujemy decyzję: szybko płyniemy do najbliższej stacji benzynowej, uzupełniamy zapasy paliwa, wody, pieczywa, owoców i robimy długi przeskok na Alandy, na poznaną w zeszłym roku wysepkę Kallskar. Najbliższa, w kierunku północnym, stacja benzynowa jest w Arko (ponad 30 mil), przy wejściu do kanału Gota. Po drodze, płynąc wyznaczonymi szlakami, mijamy urocze wysepki, przepływamy przez piękne cieśniny, pozdrawiamy przepływające obok nas jachty (głównie szwedzkie, parę fińskich i niemieckich), achh... szkiery jakieście wy cudne, pogoda piękna... ale coś tak za parno. No tak, po 1600 wyraźnie widać, że z zachodu zbliża się burza. Pływające wokoło jachty powoli znikają, znajdując sobie jakieś przystanie. My również szybko wybieramy miejsce na nocleg przy wysepce Maro. Burza liznęła nas tylko krawędzią, trochę pogrzmiało, trochę popadało... i wypogodziło się. Stojąca obok nas szwedzka para niestety musiała szybko płynąć dalej, a wyglądało na to, że pogadamy sobie wieczorem, bo byli bardzo mili i kontaktowi.
Nazajutrz paromilowy skok do Arko po zakupy i ruszamy na NE. Kierunek Kallskar, 140 mil. Gęby się śmieją, znowu w morzu!! O 1735 prognoza z Turku Radio wprowadza korektę w nasze plany. „Near gale warning NE” - na obszar Sea of Aland and Archipelago Sea. No trudno, pod wiatr 14m/s kuć nie zamierzamy. Teresa znajduje parę zatoczek w okolicach Nynashamn, mówiąc – tam się zaczynają najpiękniejsze szkiery, a przy wyspie Oja będziemy nad ranem. Rano Turku Radio odwołało „Near gale warning” , a wiatr zmienił się na NW 3-4B. Znowu wprowadzam do GPS’a trasę na Källskar. Przy wyspie barona Gorana Akerhielma jesteśmy tuż przed świtem,(02.08.08 – sobota) . Spać, spać, spać. Po południu widać było na niebie, że okres ładnej pogody się już kończy. Ze spaceru po wyspie wróciliśmy zmoknięci, ale za to z dużym kubkiem przepysznych jagód i malin. Turku Radio ostrzega przed silnym wiatrem E, do 14m/s. Wschodni wiatr dmucha prosto w rufę. Rzucam dodatkową kotwicę. Nazajutrz pogoda deszczowa i wietrzna. Krótkie okresy bez deszczu spędzamy na spacerach po wyspie. Turku Radio ostrzega przed sztormem – wiatr E, do 20m/s. Na skałach, do których cumujemy dziobem, zebrały się ogromne poduchy białej piany. Nie ma co ryzykować, że kotwice zaczną puszczać. Musimy znaleźć bezpieczniejsze miejsce. Trzy kable na SE jest wyspa z zatoczką dobrze osłoniętą od wiatrów wschodnich, ale nie znamy brzegu, nie wiemy czy nie ma przy nim podwodnych kamieni. Wypatrywanie ich, stojąc na dziobie jest utrudnione, bo przez mocno pomarszczoną podmuchami wiatru powierzchnię wody, nie widać dna. Wpływamy do zatoczki, stajemy tymczasowo na kotwicy 50 metrów od brzegu. Wchodzę do wody aby „na piechotę” poszukać dobrego miejsca do cumowania. Temperatura wody ok.18º C - nie jest źle. (w tej właśnie zatoczce naprawiałem w zeszłym roku ster – wtedy woda miała ok. 16º C). Cumując do brzegu (dwie cumy dziobowe, dwa szpringi i dwie kotwice) nie przypuszczaliśmy, że spędzimy na tej „bezludnej wyspie” trzy dni. Tyle trwał sztorm. Zatoczka była wystarczająco zasłonięta od fali, ale idący górą wiatr napierał na maszt i gwizdał na wantach przeraźliwie.
W środę odpuściło i powiał północny wiatr – „Finlandio, jesteś już tuż, tuż”. Wyruszamy o 1200, a około 1800 przepływamy w pobliżu wyspy Utö. Przez UKF-kę pytam Turku Radio czy na tej wyspie jest stacja benzynowa – pani odpowiada, że chyba jest. Podchodzimy. Dopiero z mniejszej odległości widać, że to wyspa MILITARNA! Na skałach stoją armaty, widać jakieś bunkry, instalacje antenowe, radary – o do licha, nie zaaresztują nas tam? Wejście jest wąskie ale bardzo dobrze oznakowane. Cumuje się na kotwicy i dziobem do wysokiego pomostu. Schodzimy na ląd, a pierwsze co rzuca się w oczy to ogromna żółta tablica informująca wielkimi literami, że wstęp na wyspę Utö jest możliwy tylko po uzyskaniu specjalnego pozwolenia. Szybko dowiadujemy się od szefa stacji pilotów (w porcie są dwie pilotówki – przeprowadzają statki przez dość skomplikowane w tym rejonie tory), że zakaz wstępu już nas nie obowiązuje, oraz... że benzyny tutaj nie kupimy. Na wyspie jest muzeum (zwiedzająca fińska turystka tłumaczyła nam opisy pod eksponatami i zdjęciami - dzięki temu poznaliśmy wiele faktów z historii Utö), kościół, sklep, poczta, hotel, trzy kawiarenki i może ze trzydzieści domów. Okazuje się, że jest to miejsce bardzo chętnie odwiedzane przez przywożonych promem turystów. Dla jachtów opłat portowych nie ma, ale nie ma również ani wody ani prądu. O 0615 rano przy nieźle wiejącym północnym wietrze wyruszamy dalej na wschód. Około południa musiałem zarefować grota i zrolować nieco genuę, bo wiatr tężał i skręcał powoli na NE i E. Po 1600 dołączył się do tego deszcz. W równo lejącym deszczu i silnym wietrze z E wchodzimy do Hanko o 1745. Przejechaliśmy 70 mil w ciągu 11,5 godziny – średnia 6 kn – no, no. Na pomoście, do którego chcemy przybić widać poruszenie. Załoga szwedzkiego jachtu wyskoczyła, aby pomóc nam zacumować w tak trudnych warunkach. OK., dzięki. W Hanko opłaty za cumowanie to 20 EUR + 3 EUR za prąd. W cenie toalety, prysznic, sauna, możliwość korzystania z komputerów w marinie oraz hot-spot.
Jeszcze przed wieczorem idziemy „na miasto”. Ja Hanko znam, byłem tu przez miesiąc w 1987 roku, Teresa jest oczarowana charakterystycznymi drewnianymi domami wkomponowanymi w sosnowy las i skały. Deszcz przestał padać, spacerujemy do 2200. W nocy wiatr wzrasta do 6-7 B, do portu wchodzi nieprzyjemna fala. Musiałem założyć na cumy sprężynowe amortyzatory a i tak szarpało prawie jak na Helu przy wiatrach z S i SW. Nazajutrz (08.08.08 – piątek) nadal mocno wiało ze wschodu więc zdecydowaliśmy dalej poznawać Hanko. Wjechaliśmy (windą) na Water Tower, zwiedziliśmy kościół i postanowiliśmy zobaczyć nowe miasto za torami kolejowymi. Przechodziliśmy właśnie przez wiadukt, gdy Teresa zatrzymała się na moment i krzyknęła: „Hej, wiatr się zmienił na południowy”. Wracamy do portu. O 1530, przy wietrze S, a później SW, płyniemy dalej na wschód – cel Tammisaari (po szwedzku Ekenäs). Dlaczego Tammisaari? Bo Tammisaari to śliczne miasteczko z zachowaną dzielnicą starych rybackich zabudowań, bo do Tammisaari płynie się przez piękny a’la fiord krętą trasą, bo... jestem chyba trochę sentymentalny. W 1987 roku pracowałem jako muzyk w hotelu „Sea Front” przez dwa miesiące. Zaprzyjaźniłem się wtedy z właścicielem hotelu i teraz chciałem go koniecznie spotkać. Udało się. Spędziliśmy miły wieczór wspominając wydarzenia sprzed 20 lat i „obgadując” oczywiście pozostałych muzyków z zespołu. W Tammisaari cumowanie kosztuje 12 EUR + 2 EUR za prąd. Toalety, kąpiel, sauna, woda, komputer do użytku publicznego – w cenie.
Rano, w sobotę, przy śniadaniu zawisło w powietrzu pytanie – a może do Tallina? Ba, nie mamy map. Ech, jaki to problem? Poszliśmy do sklepu i kupiliśmy za 29 EUR mapę tej części Zatoki Fińskiej z podejściem do Tallina. Jedziemy!! O 0930 w niedzielę (10.08.08) byliśmy na miejscu. Zacumowaliśmy w marinie klubowej. Bardzo sympatyczny bosman oczywiście pamięta Jurka Kulińskiego i Milagro V. Opłaty – 240 EEK – w tym prąd, woda, toalety, kąpiel (standard troszkę niższy). Cztery godziny snu i idziemy „w miasto”. Do Old Town podwiózł nas właściciel cumującego obok jachtu – sam wyszedł z taka propozycją. Super, bo to dość daleko. Stare Miasto jest przepiękne!! Na renowację wydano ogromne pieniądze (renowację przeprowadzała polska firma), ale na pewno się to opłaciło, bo turystów codziennie dowożą dziesiątki promów. Old Town miejscami przypomina mi Gdańsk – widać wspólne hanzeatyckie korzenie. Zresztą „nowe miasto” jest również atrakcyjne – ma znamiona europejskiej stolicy. W Tallinie największe chyba wrażenie zrobiła na nas prawosławna msza, na którą akurat trafiliśmy, w cerkwi na wzgórzu, obok zamku. Śpiew chóru, przeplatający się z kazaniem popa, jest fascynujący.
Został mi tydzień urlopu, czas wracać do domu. Po drodze jest Zatoka Ryska, a map nie mamy. Nic to. W marinie miejskiej jest sklep żeglarski. Mają ogromny wybór map papierowych, ale 513 i 305, które nam były potrzebne, akurat nie było. „Możecie trochę poczekać?” – spytał sprzedawca – „Za dwie godziny będą”. Były za godzinę, ze świeżo naniesionymi korektami! Cena 300 EEK lub 20 EUR za sztukę. Prognozy mówią o dość silnym wietrze N i skręcającym na NW, a formująca się następna „rolada” nad Szkocją nie zapowiada spokojnej pogody. Musimy jak najszybciej dostać się do Virtsu w Zatoce Ryskiej. Gdy dopływaliśmy do wejścia na Zatokę Ryską okazało się, że prognozy pogody nie były trafne. Wiatr skręcił, ale na SW i S – akurat prosto w nos. I tak już było do końca tegorocznego rejsu. Przeważały wiatry S i SW. Płynąc do Virtsu należy bezwzględnie trzymać się wyznaczonych torów... a wiatr z kilkuminutowym wyprzedzeniem przewidywał każdy nasz następny kurs. Ogarniał nas bezsilny śmiech. Halsować nie ma miejsca a płynąć trzeba. Pod wiatr i krótką falę spalaliśmy ogromne ilości paliwa. Gdy około 2000 byliśmy już parę mil od celu, pogoda przygotowała nam następne atrakcje. Zaczęło się od niewielkiego deszczu, a skończyło na burzy z piorunami i ulewie, która zmniejszyła widoczność do 20 metrów. Akurat wtedy gdy podchodziliśmy do portu. Wiedzieliśmy, że w poprzek cieśniny Muhu kursują NON-STOP trzy promy, a były niewidoczne w tej ulewie. O 2100 szczęśliwie zacumowaliśmy w przystani, poziom adrenaliny powoli opadał, a skołatane nerwy uspokoiliśmy pyszną wzmocnioną herbatą. W Virtsu stał jedyny polski jacht (s/y”Krysia”), jaki napotkaliśmy w tegorocznym rejsie. Postój tu kosztuje 300 EEK. Prąd i woda na kei, hot-spot z bardzo dobrym zasięgiem, toalety, prysznic i sauna w pomieszczeniach dworca promowego - ok 200m od portu. Poza tym nie ma tu nic. Sznury samochodów czekających na promy, ruch naprawdę ogromny.
Nazajutrz, mimo popadującego deszczu poszliśmy na rekonesans. 500 m od portu jest dobrze zaopatrzony sklep spożywczy a 4 km dalej ciekawostka – w ogromnej stodole, muzeum pojazdów kołowych – od bicykli, bryczek, powozów, poprzez pierwsze pojazdy samochodowe, do egzemplarza ZIŁ 111 A, którym jeździł Nikita Chruszczow. Warto zobaczyć! Mając połączenie Wi-Fi w porcie, przeprowadzaliśmy cały czas analizy sytuacji meteorologicznej. Nie było ciekawie. Oj, trudno nam będzie wrócić do domu. 14.08.08 w czwartek jakby się uspokoiło, uzupełniam paliwo (dowiózł mi je taksówkarz, znajomy bosmana), refuję grota i o 1630 wypływamy. Wiatr oczywiście dokładnie z kierunku w jakim chcemy płynąć, ale dajemy radę. Po 40 minutach wiatr zaczął tężeć. W ciągu 15 minut powstały krótkie i bardzo strome fale. Zatoka Ryska jest płytka ( w tym miejscu 12m), więc każda fala wyższa niż 1,5m załamuje się. Wieje już dobre 6B. Masakra. Żegluga w takich warunkach wykończy nas po paru godzinach. Szybko podejmujemy decyzję – wracamy do Virtsu. Zrzucam grota i na kawałeczku foka (nie więcej niż 1m2) wracamy, osiągając na fali 6-7 kn. Już wiedziałem, że do pracy na poniedziałek nie zdążę. Dzwonię do prezesa i biorę dodatkowe 3 dni urlopu. Teresa ma urlop jeszcze cały następny tydzień, więc chyba nie będzie problemu. Całą noc i piątek trwał sztorm, właśnie nad Bałtykiem Centralnym i Zatoką Ryską.
W sobotę rano z prognoz pogody wynika, że zdążymy przeskoczyć do Ventspils przed następną dujawicą. O 1200 wyruszamy. Pogoda nadal dba o atrakcyjność swojej oferty. Wiatr, oczywiście przeciwny, ścichł wraz z zapadającą nocą i pojawiła się, zapowiadana przez Tallin Radio, mgła. Właśnie teraz, na torze wyjściowym z Zatoki Ryskiej, gdzie panuje dość duży ruch!! Wysłałem w eter dwa komunikaty o swojej pozycji i kursie. Mgła zaczyna rzednąć. W ciągu godziny było już po mgle, ale za to pojawiły się rozbłyski na niebie. Burza szła z południowego zachodu, prosto na nas. To jest fascynujący widok, jak w oddali na horyzoncie pojawiają się najpierw króciutkie „słupki” błyskawic, potem coraz większe i większe, słychać już grzmoty – fascynujący widok, ale nie na jachcie, do którego ta burza się zbliża. Zrzuciłem grota, włączyłem silnik – przygotowaliśmy się na przyjęcie jakiegoś uderzenia wiatru. Burza przeleciała nad nami z szybkością ekspresu, za nią przyszło oberwanie chmury, które trwało może z 15 minut, a potem trochę wypogodziło się. Zaczął wiać szybko tężejący wiatr z N i NW, więc już na samej genule, z falą, dopłynęliśmy do Ventspils o 0830. Tutejsze opłaty to 10 LVL + 2LVL za każdego członka załogi. W cenie prąd, toalety, kąpiel, hot-spot. Wody na kei nie ma. Uczynny bosman własnym samochodem zawiózł nas na stację benzynową. Po drodze okazało się, że łatwiej mu z nami porozmawiać po rosyjsku - szczególnie z Teresą, bo mój rosyjski jest niespecjalny. Przy okazji pokazał nam najciekawsze fragmenty miasta i charakterystyczne drewniane rzeźby zdobiące park.
W poniedziałek o 0900 wyruszamy do Lipaji. Wiało zdrowo przez całą noc z SW, więc fale wybudowały się potężne. Riga Rescue Radio prognozuje słabnięcie silnego jeszcze wiatru SW, ale ostrzega przed tymi wysokimi falami 3-4m. To był chyba najbardziej uciążliwy etap naszego rejsu. Zmęczeni do granic wytrzymałości dotarliśmy do Lipaji o 0700. Odległość 60 mil tłukliśmy 22 godziny. Po krótkim śnie, kąpieli, uzupełnieniu paliwa, podsuszeniu przemoczonych ciuchów, postanawiamy płynąć dalej na SW. W Lipaji zapłaciliśmy za 4 godziny postoju 5 LVL. Na kei prąd, wody nie ma, łazienki na najwyższym światowym poziomie!! Przed południem startujemy do domu. Plan awaryjny zakłada zawinięcie do Kłajpedy, gdyby było bardzo ciężko. Wiatr SE 3-4 B pozwolił na obranie kursu prawie na Hel. Fala już nie była tak uciążliwa więc powoli, powoli zbliżaliśmy się do domu. Jeden długi korygujący hals i o 0300 w czwartek jesteśmy na wysokości Helu. Jeszcze na koniec wiatr podsumował swój pełen dowcipu charakter. Wiał przecież ciągle z S a za Helem skręcił na W. Znowu w dziób. Śmialiśmy się do rozpuku. Halsując, osiągnęliśmy port w Gdyni o 0630.
Jaki to był rejs dla nas? Fantastyczny!! Rewelacyjny!! "Free.Dom" sprawował się świetnie, a w trudnych chwilach dawał poczucie bezpieczeństwa. Przypominając sobie ciężkie momenty, pochylamy z pokorą głowy, ale wiemy, że po jakimś czasie w pamięci zostaną tylko dobre wspomnienia. Jedno dla nas jest coraz bardziej jasne. Szkiery są przepiękne, bardzo lubimy pobyć w szkierach, ale po paru dniach szwendania się po pięknych zatoczkach, oboje czujemy potrzebę wyjścia w otwarte morze. To nałóg, nie do uleczenia!!