„Crystal” na Świętej Helenie
Po szczęśliwym opłynięciu Przylądka Dobrej Nadziei i niesamowitym pobycie w Kapsztadzie (zdjęcia) nadszedł czas na zmierzenie się z kolejnym wyzwaniem - przepłynięciem Południowego Atlantyku. Jest to jeden z dwóch najdłuższych etapów całego rejsu. W drodze do brazylijskiego Belem, w siedem tygodni pokonamy ponad 4500 Mm, odwiedzając po drodze wyspy: Św Heleny, Wniebowstąpienia i Fernando de Noronha.
Atlantycka załoga zameldowała się na jachcie w poniedziałek 14 grudnia. Ponieważ Kapsztad mnie wcześniej oczarował dałem załodze kilka dni na zwiedzanie okolicy. Wyjście zaplanowałem na czwartek wieczór. Plan był bardzo ambitny, bo tego dnia mieliśmy zrobić zaprowiantowanie i ształowanie zapasów na cały etap (dla 6 osób na 7 tygodni). Jako, że były to już trzecie zakupy tego kalibru podczas rejsu całość przebiegła dość sprawnie. Wreszcie o 20.30 po całodziennej krzątaninie oddaliśmy cumy i opuściliśmy gościnny Royal Cape Yacht Club. Do Św. Heleny mieliśmy 1700 Mm. To czwarty najdłuższy przeskok bez zatrzymania podczas całego rejsu.
Trochę obawiałem się na tym odcinku słabych wiatrów. Rzeczywistość na szczęście okazała się lepsza niż wskazywały statystyki. Do Św. Heleny dopłynęliśmy 30 grudnia, po 12 dobach i 14 godzinach żeglugi. Tylko 11 godzin na silniku. Średnia prędkość 5,9 węzła. Z tych 12 dni, 10 jechaliśmy z genuą na spinaker bomie, a 7 z grotem „na motyla”. Po drodze złowiliśmy 2 małe tuńczyki i jedną 8 kg Mahi Mahi. Generalnie w porównaniu z „Indykiem” to wędkarsko na razie mizernie, ale liczę, że w miarę ocieplania się wody będzie lepiej. Od opuszczenia Kapsztadu rośnie nam nieustannie temperatura. Zaraz po wypłynięciu w nocy mieliśmy 16 stopni. Przy Helenie o tej samej porze są już 22 stopnie.
No i oczywiście po drodze spędziliśmy bardzo sympatyczną Wigilię. Sylwester miejmy nadzieję równie sympatyczny będzie już na twardym w Jamestown na Św. Helenie.
Czytelnikom „Żagli” życzę wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku 2016!
Michał Palczyński