To był naprawdę rejs samotny

2009-11-28 7:00 Jacek Czajewski
_
Autor: Z archiwum "Żagli"

W tym roku przypada czterdziesta rocznica zakończenia rejsu Leonida Teligi na jachcie "Opty", który opłynął samotnie świat jako pierwszy w historii Polak i Słowianin. Wyruszył z Casablanki 25 stycznia 1967 r. Oficjalnie rejs zakończył sie w Casablance 30 kwietnia 1969 r.

Trudno jest dziś, szczególnie młodym żeglarzom, zrozumieć, ile odwagi i jak wielkich wyrzeczeń w minionej na szczęście epoce wymagała organizacja długich wypraw. Szczególnie tych samotnych...
Nie był to rejs łatwy, ale jego trudność wynikała nie tyle z typowych uciążliwości morskiej wyprawy, ile z szeregu pozażeglarskich uwarunkowań tamtej epoki. Przede wszystkim był to prywatny rejs na prywatnym jachcie, a więc niezbyt chętnie widziany przez ówczesne władze decydujące nawet o wydaniu obywatelowi zagranicznego paszportu. Teliga nie mógł więc oczekiwać poparcia czy dotacji. Musiał liczyć przede wszystkim na siebie i przyjaciół. Realizację hołubionego od chłopięcych lat marzenia o wielkim rejsie trzeba było zacząć od zdobycia środków na wybudowanie jachtu. Zajęło mu to „tylko" 10 lat intensywnej pracy i oszczędzania, m.in. na zdrowiu. Gdy stał się wreszcie właścicielem jachtu typu Tuńczyk konstrukcji inż. Leona Tumiłowicza (jol bermudzki, długość 9,85 m, wyporność 5 t, 43,3 m² żagla), był biedny jak mysz kościelna. A przecież jacht, którego koszty wykonania wzrosły w trakcie budowy, trzeba było wyposażyć i zaopatrzyć na wokółziemski rejs.
Z pomocą przyszli żeglarze, a za ich pośrednictwem związane z nimi organizacje i instytucje. Na przykład załoga „Śmiałego", która właśnie zakończyła pamiętny rejs wokół Ameryki Południowej, zareagowała pierwsza, przekazując mapy i pomoce nawigacyjne, kpt. Ludomir Mączka pożyczył swój chronometr, a mój macierzysty klub „Rejsy" zestaw flag kodu sygnałowego. Teliga uzyskał pomoc Polskiego Związku Żeglarskiego i swego klubu Ligi Obrony Kraju, której prezes ofiarował mu... sztucer z zapasem amunicji. Baltona oraz spółdzielnie „Społem" i „Las" zadbały o zapas żywności, a Marynarka Wojenna dostarczyła zestaw leków i chleb, wytwórnia lamp przysłała lampy nawigacyjne i kabinowe, ktoś podrzucił nawet kilka pudełek... szminek.

Spóźniony start, trudna meta...

Bez tej spontanicznej pomocy rejs opóźniłby się jeszcze przynajmniej o rok, a i tak był spóźniony z powodu przedłużenia się budowy jachtu. Trudno było wyruszać w samotny rejs z Gdyni w grudniu. Stąd wybór Casablanki na miejsce startu, dokąd jacht i jego kapitan dopłynęli statkiem „Słupsk" dzięki uprzejmości Polskich Linii Oceanicznych.

 

Zakończenie rejsu w tym porcie było z kolei, poza nawigacyjnymi okolicznościami, podyktowane stanem zdrowia Teligi. Wyruszył on bowiem w rejs swoich marzeń z zaczątkiem nowotworowej choroby, z czego chyba nie zdawał sobie sprawy. Choroba rozwinęła się w czasie rejsu i tylko wyjątkowy hart ducha pozwolił mu dopłynąć do Casablanki. O powrocie jachtem do Gdyni, jak było to pierwotnie planowane, nie mogło już być mowy. Jacht wrócił do Polski statkiem, Teliga - samolotem wprost do szpitala, skąd wypisano go po przeprowadzonej kuracji. Już po roku (21 maja 1970 r.) zmarł...
W ciągu tego roku napisał dwie książeczki opisujące w skrócie swój rejs, które ukazały się w 1970 r., ale już po jego śmierci: „OPTY od Gdyni do Fidżi" i „OPTY od Fidżi do Casablanki", wydane w serii „Miniatur morskich" przez Wydawnictwo Morskie. Opracował też materiały do zasadniczej swej książki o rejsie, lecz nie zdążył z ostatecznym przygotowaniem jej do druku. Zrobił to jego brat, Stanisław Teliga - wieloletni współpracownik „Żagli", mój niedościgniony poprzednik na stanowisku recenzenta literatury marynistycznej. Książka została wydana w 1973 r. przez Wydawnictwo Morskie pt. „Samotny rejs OPTY" w nakładzie 60 tysięcy egzemplarzy.

Niełatwy bilans rejsu

Nasuwa się oczywiście pytanie, czy gdyby nie rejs to dające o sobie znać symptomy choroby spowodowałyby wcześniejsze postawienie diagnozy i przeprowadzenie skutecznego leczenia? Albo inne pytanie: czy może inaczej potoczyłyby się losy Leonida Teligi, gdyby nie zimna wojna - w której wyniku prawie dwa tygodnie trwało wydanie zgody na przejście przez Kanał Panamski. Potem musiał jeszcze ustanawiać rekord 165 dni samotnej żeglugi z Fidżi do Dakaru, bo odmówiono mu australijskiej wizy, na którą wcześniej czekał przez miesiąc w Balboa? Czy wysiłek zwielokrotniony nieprzerwaną 165-dniową żeglugą nie przyspieszył choroby? A przecież był już wtedy steranym życiem, człowiekiem. Życiem i wojną, bo po kampanii wrześniowej los rzucił go do ZSRR, a tam nie było łatwo. Praca w rybackiej flocie, armia Andersa, bojowe loty w polskim lotnictwie w Anglii - to wszystko nie reperowało zdrowia. Czy choroby nie przyspieszyły kłopoty finansowe i ograniczenia dewizowe, poważnie uszczuplające wyżywienie? Przecież Teliga wspomina w swej książce, jakim to bogactwem były dla niego 22 dolary uzyskane na Tahiti z przypadkowej sprzedaży namalowanej przez niego akwareli. Pytania te pozostają oczywiście bez odpowiedzi.

Tak się składa, że czterdziesta rocznica zakończenia rejsu Leonida Teligi zbiega się z pięćdziesiątą rocznicą powstania miesięcznika „Żagle", którego redakcja jest silnie związana z osobą tego wielkiego żeglarza. Zawsze cieszył się on naszą ogromną sympatią i poparciem, pisaliśmy o nim, a on drukował na naszych łamach relacje z poszczególnych etapów swego rejsu. To nasza redakcja, a ściślej mówiąc, ówczesny jej redaktor naczelny Leszek Błaszczyk doprowadził do ufundowania po śmierci Leonida poświęconej mu pamiątkowej tablicy na ścianie budynku, w którym mieszkał, przy ul. Marzanny w Warszawie.

Czas na osobistą refleksję

Osobiście miałem szczęście kilkakrotnie zetknąć się z Leonidem Teligą. Pierwsze nasze spotkania miały miejsce bodaj w 1952 r., gdy zorganizowałem z pomocą Ligi Morskiej kurs na stopień żeglarza w mej szkole Wojciecha Górskiego (wówczas już upaństwowionej pod nic nie mówiącą nazwą „Smolna 30" będącą jej warszawskim adresem). Jednym z instruktorów był właśnie Leonid Teliga. Rzecz jasna wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mam do czynienia z przyszłą legendą żeglarstwa, ale zwrócił moją uwagę niezwykłą fachowością, spokojem, poczuciem humoru i życzliwością. Do ostatniego naszego spotkanie doszło w 1969 r. w klubie „Rejsy". Leonid Teliga pojawił się niespodziewanie na uroczystości zamknięcia sezonu, a potem w klubowej świetlicy opowiadał o swym rejsie. To był uroczy wieczór i wtedy też jeszcze nie wiedziałem, że za kilka miesięcy Leonida Teligi już między nami nie będzie. Odszedł, ale pozostał w naszej pamięci i annałach żeglarskich rekordów. Jego historia nadal uczy, że można realizować marzenia nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Są drużyny harcerskie jego imienia, szkoły, jest jacht, jest ulica w Warszawie i chyba nie tylko w Warszawie.

Pozostała Nagroda

Jedną z najtrafniejszych form utrwalenia pamięci tego wielkiego żeglarza jest Nagroda im. Leonida Teligi, wręczana zwykle w rocznicę zakończenia jego rejsu, począwszy od 1971 r. Przyznaje ją jury powoływane przez redakcję „Żagli". Składa się na nią brązowy medal projektu prof. Adama Myjaka, którego awers przedstawia profil twarzy Leonida Teligi, a rewers - okolicznościowy napis, oraz dyplom i symboliczny upominek (do 1990 r. była również nagroda pieniężna).


Nagrodę przyznaje się dziś w trzech kategoriach - za najwybitniejsze osiągnięcia w roku poprzedzającym jej wręczenie. Kategorią główną jest twórczość (najczęściej literacka) związana z tematyką żeglarską. Pozostałe to popularyzacja żeglarstwa i wyczyn sportowy. Kategorie Nagrody ulegały zmianom wraz z upływem czasu, przy czym twórczość i popularyzację żeglarstwa nagradzano zawsze, natomiast zamiast kategorii wyczynu przyznawano Honorowe Wyróżnienie za wieloletnią, nieetatową współpracę z miesięcznikiem „Żagle". Pojawiają się też Wyróżnienia Specjalne. Nagrody są wręczane niezwykle uroczyście, na spotkaniu gromadzącym kilkaset zaproszonych znaczących osób spośród żeglarskiej społeczności.
Ranga Nagrody im. Leonida Teligi jest wysoka, a jej 38-letnia tradycja mówi sama za siebie. Nawet sam fakt nominowania do Nagrody, poprzedzający wyłonienie jej laureatów spośród trzykrotnie większej liczby kandydatów, jest traktowany jako duże osiągnięcie. Mam nadzieję, że Nagroda im. Leonida Teligi będzie przyznawana tak długo, jak długo będą wydawane „Żagle", a więc - wiecznie lub jeszcze dłużej...

 Jacek Czajewski

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.