Bacardi Cup – całkiem dobre!
Regaty Bacardi Cup rozegrano po raz osiemdziesiąty czwarty. Niewiele jest imprez sportowych o tak długiej i ciekawej tradycji. Dla nas był to dopiero początek sezonu żeglarskiego. Potraktowaliśmy je jako znakomity trening po sześciomiesięcznej przerwie…
Przylecieliśmy do Miami na początku marca, na tydzień przed rozpoczęciem regat. Musieliśmy wypożyczyć i łódkę, i maszt, które okazały się bardzo słabe. Na treningach byliśmy bardzo wolni. To oczywiście wina nie tylko sprzętu, ale również naszej formy, która po półrocznej przerwie była słaba...
Przed regatami czuliśmy się nieco podłamani. Obiecaliśmy sobie w teamie, że ten start traktujemy jako dobry trening i wykorzystamy każdą okazję, żeby dobrze popłynąć. Pamiętam, jak rozmawialiśmy przed rozpoczęciem regat, że dobrze by było, gdybyśmy choć w jednym wyścigu załapali się do pierwszej dziesiątki...
Dzień pierwszy
Według planu imprezy każdego dnia miał się odbyć jeden długi wyścig. Na igrzyskach albo regatach Pucharu Świata trwa on około godziny. Na Bacardi Cup dwie i pół! Na starcie ciężko dostrzec górną boję. Na zatoce Biscayne tego dnia od rana powitała nas flauta. Dopiero po południu przyszła bryza, ale niezbyt silna. Cały wyścig zaliczyć mogliśmy do tych słabowiatrowych. Po dwóch falstartach generalnych ruszyliśmy do boju. Od samego początku widzieliśmy więcej wiatru po lewej stronie trasy. Rozegraliśmy dobrą pierwszą halsówkę. Prędkości nie mieliśmy, ale do pierwszego znaku dotarliśmy na dziewiątej pozycji. Na fordewindzie podjęliśmy dobrą decyzję, kiedy zrobić rufę, co pozwoliło nam podskoczyć na szóstą pozycję, którą utrzymaliśmy do mety!
Dzień drugi
Pojawiło się nieco więcej wiatru. Kręcił jak na jeziorze. Przy słabej prędkości były to dla nas dobre warunki. Na górnej boi zjawiliśmy się drudzy! Niestety, później kilka wyścigówek nas wyprzedziło, ale na metę wpłynęliśmy na szóstej pozycji. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy zobaczyłem nas na trzecim miejscu po dwóch wyścigach. Zaprzeczyliśmy wielu teoriom!
Dzień trzeci
Tego dnia przypłynęliśmy na miejscu piętnastym. Zwrócę uwagę na jedno ciekawe spostrzeżenie, które dla wielu regatowców jest bardzo ważne i powinno dać do myślenia: brak prędkości wymusza błędy! Po starcie nie mogliśmy utrzymać się ze stawką, zmuszeni wykonać zwrot - popłynęliśmy nie tam, gdzie chcieliśmy. Później przehalsowaliśmy się dwa razy. Niech nikt mi nie mówi, że bez prędkości da się wygrywać w stawce najlepszych żeglarzy. Dlatego tak ważne są godziny nad tuningiem i doborem sprzętu.
Dzień czwarty
Od rana „odroczka". Prognozy mówiły o burzy. Przyszła w samo południe. Dobrze, że nie wypłynęliśmy. Brawo sędzia, to była mądra decyzja!
Dzień piąty
Dwa wyścigi przy silnym wietrze. W pierwszym zajęliśmy jedenaste miejsce, w drugim trzynaste. To dało nam po pięciu wyścigach dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej.
Dzień szósty
Ostatni wyścig był dla nas bardzo przyjemnym pożegnaniem z Miami. Po świetnym starcie ruszyliśmy na lewej zmianie w prawo. To była dobra decyzja. Załapaliśmy się do czołówki. Przez większość wyścigu płynęliśmy w okolicach piątego miejsca. Warunki były dla nas dobre, znaleźliśmy odpowiednie ustawienie dla łódki i mogliśmy utrzymać się z rywalami. Mądrze wykorzystaliśmy zmiany wiatru i na metę wpłynęliśmy na trzeciej pozycji w stawce 92 załóg, co dało nam ostatecznie szóste miejsce w regatach.
Regaty wygrali Francuzi przed Irlandczykami i Norwegami.
Pochwalić tu muszę Maćka Grabowskiego i Łukasza Lesińskiego, bo żeglowali naprawdę ładnie całe regaty i ich dziewiąte miejsce jest bardzo dobrym wynikiem. Za miesiąc wystartujemy na Majorce!
Mateusz Kusznierewicz
www.bitwaoanglie.pl