Adriatyk - morze kapryśne

Żeglowałem już po większości europejskich akwenów, ale Chorwacji dotąd nie znałem. By wypełnić tę lukę w moim żeglarskim wykształceniu, a także skuszony atrakcyjną ceną - bo to już druga połowa września - wraz ze znajomymi wyczarterowałem Elana 31S. To było naprawdę ciekawe doświadczenie.
Jacht czekał na nas w Sukosanie. Był generalnie w dobrym stanie i nie mieliśmy zastrzeżeń do żagli, silnika, takielunku i wyposażenia. Spotkało nas jednak kilka mniej przyjemnych niespodzianek, takich jak choćby tylko jedna dwukilogramowa butla gazu na dwa tygodnie rejsu, nie działająca sonda, mapy tylko w skali 1:100 000 i 1:200 000, przetarty fał czy pęknięta stójka sztormrelingu w okolicy masztu. Przyznam, że przyzwyczajony do wyższego standardu usług w innych firmach czarterowych byłem tym wszystkim nieco rozczarowany. Nasze plany zakładały dotarcie do Dubrownika, toteż nie tracąc czasu w niedzielę rano kierujemy się do wąskiego przejścia pod mostem pomiędzy wyspami Ugljan i Pasman, za którym wychodzimy na szerszy akwen, rozkoszując się jedynie łopotem żagli i kojącym pluskiem fali. Halsujemy w słonecznej "dwójce" z SE, w ciasnym kręgu skalistych wysepek, przeżywając nieco klaustrofobiczne uczucia. Tuż za wysepkami Katina i Sestrica zaczęliśmy się kołysać na morskiej fali. Cała następna doba raczy nas szerokim spektrum pogody. Wieczorna "czwórka" z SE, w której odsuwamy się od brzegu, kilka godzin kompletnej flauty, mokrej i denerwującej, potem znów przyjemna "jedynka" pod gwiazdami i uderzająca niespodzianie poranna "piątka" pozostawiająca przed południem rozkołys przy smętnym 1 - 2B. Oczywiście załoga doświadczona tymi zmianami zażyczyła sobie kilku godzin czegoś bardziej stałego, toteż noc spędzamy w najbliższej marinie Kremik (cena za postój - 207 kun; 1 kuna ok. 65 gr). We wtorek na wyjściu mamy przyzwoite 2 - 3B z SE, ale po godzinie jest "zero", a potem znów trochę szkwali z NW, wreszcie stabilizuje się na "trójce" z NE. Jednym halsem ciągniemy więc wzdłuż Drvenika i Solty, surowych w swoim wyglądzie wysp, od ich południowej strony. Przed wieczorem, już na silniku, przemykamy się między wyspą Solta i Brac, aby tuż przed zachodem słońca stanąć samotnie na kotwicy w ładnej i otoczonej lasem zatoce Bobovisce na wyspie Brac. Dotkliwy chłód częściowo rekompensuje nam piękny widok zachodu słońca i tylko dziewczyny, którym przed rejsem sugerowałem zabranie strojów bikini, patrzą na mnie z niemym wyrzutem, opatulając się, czym się da, i czekając z niecierpliwością na gorącą kolację.
Nareszcie cieplej!
Następnego dnia robi się ciepło. Płyniemy na wyspę Korcula przy słabym wietrze z SE, snując się w anemicznych halsach. Suszymy rzeczy i smażymy się niemiłosiernie w słońcu, korzystając z pierwszego upalnego dnia. Około 1600 halsówka kończy się bezapelacyjnie, a z nią nasze nadzieje na Korculę. Podciągamy się więc tylko do Hvaru, malowniczo położonej miejscowości wokół zatoki, w której kotwiczy dużo jachtów. Wieczór w miasteczku to rzut oka na rynek z renesansową katedrą św. Stefana, wizyta w winiarni i spacer wśród opuncji i agaw do wysoko położonej twierdzy Spanjol, zbudowanej przez Hiszpanów w XVI w., skąd nocą mamy niesamowity wprost widok na zatokę i miasto. W czwartek pogoda bez zmian, po dwóch godzinach porannego 1 - 2B z SE pozostaje nam znów nabieranie opalenizny, kąpiel, rozmowy bez pośpiechu i czekanie na wiatr. Ten jednak nie przychodzi, czeka nas więc znów miarowy... pomruk diesla, i tak aż do Vela Luki. Tam, w miejskiej przystani, poza drugim polskim jachtem i austriackim katamaranem nie ma innych jednostek. Podczas kolacji kończy się nam gaz i za napełnienie trzykilogramowej butli przepłacamy tragicznie - 80 kun. W mieście, popularnym letnisku, ale bez ciekawych zabytków, można się wykąpać za 30 kun w hotelu, a także zakupić w winiarni położonej niedaleko kościoła całkiem przyzwoite wino za jedyne 7 kun za litr.
Pogodzeni z losem
Nazajutrz uzupełniamy paliwo i niespiesznie wyruszamy do Triluka, zatoki położonej w odległości kilku godzin żeglugi od Vela Luki. Nieco zmęczeni ostatnim wieczorem akceptujemy pogodnie nasze dwa węzły. Niestety, marzenia o Dubrowniku odeszły w siną dal, a moja początkowa nerwowość, wynikająca z braku wiatru i niemożności zrobienia zaplanowanej trasy, ustąpiła miejsca zgodzie na zależność żeglarza od kaprysów natury. Wybierając termin rejsu, wziąłem pod uwagę opinie mówiące, że w lipcu i sierpniu w Chorwacji wieje słabo, ale - jak widać - również druga połowa września nas nie rozpieściła. Po południu stajemy w Triluka, widokowej zatoce o brzegach porośniętych lasem, z przezroczystą, zielonkawą wodą. Po obiedzie zwiedzamy wyspę, wspinając się mozolnie w górę wśród pinii i cyprysów, aby ze szczytu móc podziwiać zachodzące słońce na tle ciemnogranatowej panoramy morza z rozsypanymi na nim wysepkami. Główny punkt sobotniego programu to pięciogodzinna żegluga na silniku od przylądka Hridii Stinjive, gdzie zastygliśmy na dłużej w kontemplacji urody małej latarenki, aż do Korculi. Wyspa o tej samej nazwie, zielona, górzysta (z najwyższymi wzniesieniami przekraczającymi 500 m) i porośnięta śródziemnomorską roślinnością, przyjemnie kontrastuje swoim wyglądem z dość surową wyspą Hvar i skalistym, wysokim półwyspem Peljesac. Przed zmierzchem rysują się z już z daleka półkoliste baszty obronne miasta z XV w. prowadzące do sympatycznej i eleganckiej mariny (doba za 212 kun). Warto tu również zajrzeć na położony na wzgórzu plac św. Marka, przy którym stoi w zadumie najcenniejszy zabytek miasta - gotycko-renesansowa katedra św. Marka z białą dzwonnicą z koronkową loggią, i do kilku innych ciekawych kościołów. W katedrze podziwiamy cenne obrazy Belliniego i Tintoretta. Wreszcie trochę wiatru. Prognoza przewiduje sirocco i 4 - 5B z SE. Korzystając z okazji, puszczamy się więc na wodę i jak nigdy do tej pory na zarefowanej genule mkniemy z wiatrem 5 - 6 węzłów. Już prawie zapomniałem, jak wygląda taka żegluga. Przyda się nam ten wiatr, bo przecież do Sukosanu trzeba jakoś wrócić, niekoniecznie na silniku. Trochę pada, spada widoczność, ale to wszystko nic wobec tak pięknej jazdy w baksztagu. Elan 31S jest dość ciężkim jachtem i dopiero teraz czuje się w swoim żywiole, szybując niemal na grzbietach fal i zostawiając za rufą spieniony i szumiący farwater. Na noc stajemy na wyspie Scedro, w dobrze osłoniętej od wiatru i fali, cichej i zielonej zatoce Lovisce. Wieczorem po spacerze trudno nam zasnąć i z pontonu kontemplujemy roziskrzone niebo, pozwalając się unosić łagodnym kołysaniem pod delikatnym tchnieniem wiatru. Następnego dnia pogoda podobna, więc szybko osiągamy Hvar. Za cieśniną fala zanika i prawie bez kołysania przelatujemy do końca wyspy, skąd już tylko krótki skok do przesmyku między wyspami Brac i Solta. W ostrym słońcu kotwiczymy w obszernej zatoce Necujam na wyspie Solta. Miasteczko pełne zieleni ładnie wygląda od strony wody, od środka jest już trochę gorzej, za to nasz jacht stojący samotnie na kotwicy jest wspaniale wkomponowany w scenerię zatoki.
Tankujemy paliwo podczas cumowania w porcie Vela Luka
Nasz jacht zbliża się do nowoczesnego mostu pomiędzy Pasman i Uglian
Wejście do potwornie wprost zatłoczonej mariny w Sukosanie
I znów kiepsko
Nazajutrz, mimo iż wiatry są znów słabe i zmienne, osiągamy Rogoźnicę i pełną zieleni marinę Frapa - sporą, piękną pięciogwiazdkową przystań zaprojektowaną z dużym gustem. W niedalekim miasteczku jest sporo tawern z dobrym jedzeniem i cenami do przyjęcia. Postój w tej marinie kosztował nas 238 kun. Potem mieliśmy na zmianę: to rozwiewające się to cichnące wiatry, a poza tym trochę deszczu, trochę grzmotów w oddali. I tak powoli dociągamy się do wysp Żirje, Kakon i Kaprije. Tu dopada nas ulewa, ale spod czegoś co ma kształt cumulonimbusa mocniej nie wieje, chociaż profilaktycznie czekamy na skrawku genui na uderzenie wiatru. Niebo jaśnieje i pod wieczór lądujemy w zatoce Uvala Stupica na wyspie Żirje. Stajemy na nowej boi, za 50 kun, uwolnieni od problemu wacht kotwicznych. Rano zatoka ukazuje się w całej krasie, sympatyczna, zalesiona, otoczona niewysokimi wzgórzami. Kolejny dzień to długie halsy w słońcu wzdłuż archipelagu Kornatów, na które składają się wyspy Kornat, Zut, Sit i cały łańcuch wysepek położonych od strony morza. Niezalesiony archipelag ma nieco księżycowy krajobraz, a mijane formacje skalne: popielate, szare lub czerwonawe zachwycają najdziwniejszymi kształtami. Koniec dnia zastaje nas w Telascicy, w Uvala Mir - jednej z najbardziej bezpiecznych i najładniejszych zatok na środkowym wybrzeżu Chorwacji. W końcówce rejsu wieje "mniej niż zero", ale o dziwo o 1600, kiedy odkładamy się na ostatni już silnikowy kurs, dmucha "trójka", której przecież o tej porze po prostu nie ma prawa być. Jedno jest dla mnie pewne: co do wiatru Chorwacja jest nieprzewidywalna. Jednak ten w sumie udany rejs kończymy w pogodnej atmosferze, a dobry nastrój zakłóca tylko to, że nasza kaucja gdzieś się zapodziała i że będę ją musiał odebrać w Polsce.