Mantry na Indyjskim

2008-07-10 13:51 Joanna Pajkowska
Trasa
Autor: archiwum Żagli Trasa

W sierpniu 2006 r. w australijskim Darwin nasze jachty zostały wyciągnięte z wody, odmalowane farbą antyporostową i przygotowane do dalszej żeglugi. Ja i trzy pozostałe dziewczyny dostałyśmy propozycję płynięcia przez Ocean Indyjski dość nieoczekiwanie. Każda z nas miała zaledwie tydzień na załatwienie wszystkich spraw przed wyjazdem. Długim wyjazdem. Na trzy miesiące, a może nawet na pół roku...

O trwających już ponad półtora roku kobiecych regatach dookoła świata na mantrach 28 pisaliśmy w „Żaglach” w grudniu ubiegłego roku. W tych prywatnych regatach zorganizowanych przez Andrzeja Armińskiego, konstruktora tych jachtów, startują dwie dwuosobowe kobiece załogi. Od Darwin w Australii na jachcie „mantra Asia” płyną Asia Pajkowska, znana z udziału w samotnych regatach OSTAR i Karolina Bratek, młoda żeglarka z Sosnowca. Załogę „mantry Ania” stanowią Asia Rączka, która płynie w tych regatach już prawie rok i Ola Peszkowska, młoda adeptka match racingu z Gdyni. Oto relacja Asi Pajkowskiej z Oceanu Indyjskiego.

Początek

Przyleciałyśmy do Darwin 10 października 2006. Pierwsze wrażenie: gorąco i dużo kolorowych kwitnących drzew. Rozmawiam z taksówkarzem: ładna wiosna u was – mówię. Patrzy na mnie zdziwiony: u nas nie ma wiosny. Jest tylko pora sucha i pora deszczowa. Aha, a teraz? Build-up season czyli przygotowanie do pory deszczowej. OK.
Jest naprawdę bardzo gorąco, ale wszyscy i tak mówią, że gorąco - to dopiero będzie! Na szczęście za parę dni wypływamy. Wodujemy jachty, jeszcze tylko paliwo i jesteśmy gotowe do drogi! 19 października startujemy do trzynastego wyścigu tych niecodziennych regat: do Cocos Islands odległych o 2500 Mm.

Skwar, turkusowa woda i… rekiny

Pierwsze dni żeglugi to sporo jazdy na silniku i wciąż okropny upał!!! Między godziną dziesiątą a piętnastą w kokpicie praktycznie nie da się wytrzymać. Wykorzystujemy każdą chwilę wiatru na żeglowanie. Któregoś dnia postawiłam ambitnie spinakera, ale kto, w tym słońcu będzie go trymował? Po pół godzinie, zupełnie mokra, zrzucam spinakera. Nie da się go prowadzić w tych temperaturach! Tylko autopilot nie narzeka, jak dobrze! Wreszcie po tygodniu znajdujemy pasat, a to już zupełnie inna żegluga, płyniemy głównie na motyla, z fokiem na spinakerbomie. Działa świetnie! Po 17 dniach przekraczamy metę pierwszego etapu i wygrywamy z „Anią” o parę godzin. Jest środek nocy, szukamy wejścia do atolu, na kotwicowisko i spać! Rano budzimy się w raju! Cocos Islands to dwa atole składające się z 27 wysp, ale tylko dwie są zamieszkałe. Kolor wody jest tu niesamowity: wszelkie odcienie niebieskiego i turkusowego jak z reklamówki, tylko po stokroć lepszy! Woda czysta, przejrzysta. Do tego wyspy porośnięte palmami kokosowymi, i plaże usiane białym, drobniutkim piaskiem! A pod łódką - komitet powitalny: trzy spore rekiny. Jeszcze nie wiemy, że te rekiny - z czarną plamką na płetwie (black tip fin) - są zupełnie niegroźne, więc chwilowo wstrzymujemy się z kąpielą. Woda ma temperaturę 30 stopni i jest niezwykle przejrzysta!

Rzucamy kotwicę…

…blisko północnej wyspy Direction Island. Wyspa, choć nie jest zamieszkała ma… automat telefoniczny. Bardzo oryginalny: zawieszony na palmie! W pobliżu kotwiczy już jeden katamaran z niezwykle sympatyczną parą Australijczyków. Żeglują po Oceanie Indyjskim od siedemnastu lat i są dla nas niezastąpionym źródłem informacji.
Bardzo ciekawa jest historia tych wysp. Od początku XIX wieku Cocos Islands były prywatną własnością szkockiej rodziny Clunies-Ross. To oni sprowadzili tu niewolników, głównie z Malezji, do pracy przy koprze. Z czasem znaczenie kopry zmalało i tylko część ludności miała pracę i mogła liczyć na jakieś warunki socjalne np. szkołę dla dzieci. Jakieś trzydzieści lat temu rząd australijski odkupił te wyspy od Szkotów (podobno za sześć milionów dolarów australijskich), a mieszkańcy dostali prawo wyboru: mogli wrócić do Malezji, do zachodniej Australii, lub pozostać na wyspie. Większość pozostała. Teraz społeczność Malajska – muzułmanie - to sześćset osób mieszkających na Home Island. Drugą zamieszkałą wyspą jest West Island, z niezbyt liczną, białą ludnością australijską. Jest tu też lekarz – na stałe.
Naszym zadaniem na Cocos jest uzupełnienie wody, paliwa i drobne zakupy. Z uwagi na małe głębokości i liczne rafy, trzebaby przewozić wodę i paliwo z wysp kanistrami i pontonem. Jednak po kilku rozmowach z lokalnymi mieszkańcami decyduję, że popłyniemy po paliwo na West Island jachtami. Nasze zanurzenie to 1.7 m, musimy więc znaleźć odpowiednią drogę między rafami. Płyniemy wolno, obserwując dno. Po trzech godzinach szczęśliwe wracamy na kotwicowisko. Udało się! Mamy paliwo!
Operacja z wodą jest podobna. Potrzebujemy 500 litrów. Manewry z kanistrami oceniam na 2 dni. Szkoda czasu. Znów decyduję, że płyniemy jachtami na Home Island, ale tym razem - po jeszcze płytszej wodzie. Raz dotykamy dna, i to w miejscu pomiędzy bojkami torowymi, jedynymi w tej okolicy! Po zatankowaniu wody wracamy na kotwicowisko już po ciemku, ale na wysokiej wodzie - około pół metra dodatkowo pod kilem. Znajomi Australijczycy patrzą na nas z prawdziwym uznaniem: mówią, że w tym sezonie tylko jeden jacht odważył się popłynąć po paliwo na West Island, ale po wodę - żaden! Wożenie przez dwa dni i przelewanie wody i paliwa z kanistrów w tym upale? Zdecydowanie nie. Lepiej ponurkować na rafie! Kolejny raz widzimy zalety małego jachtu.
Rano, ostatnie już kąpiele, kilka napraw i wyruszamy dalej, odprowadzane przez stado dużych delfinów. Żegnajcie Cocos, było wspaniale!

Ruszamy dalej

9 listopada 2006 r. o godzinie 13:40 startujemy do czternastego już wyścigu regat. Tym razem trasa liczy 1580 Mm i wiedzie do bezludnego Archipelagu Chagos, brytyjskiego terytorium na Oceanie Indyjskim. Zamieszkany jest tylko jeden atol Diego Garcia, gdzie Amerykanie dzierżawią morską bazę dla sił szybkiego reagowania, i gdzie jachtom - absolutnie nie wolno podpływać. Meta znajduje się dalej na północ, przy jednej z wysp na atolu Salomon Islands. W tym etapie mamy zdecydowanie więcej wiatru, płyniemy szybko, robimy rekordowe przejścia dobowe, surfujemy na falach. Dbamy szczególnie o autopilota, najważniejsze, to dobrze zrównoważyć żagle. Mantra ma dużego grota i małego foka, ale naprawdę świetnie spisuje się w tych warunkach. Ja często steruje ręcznie, bo lubię. Na niebie już nie piękny błękit, ale ciężkie, rozbudowane chmury z deszczem i szkwałami. Coraz bliżej równika, płyniemy szybko i po 10 dniach żeglugi ponownie kończymy wyścig parę godzin przed „mantrą Anią”.
Jeszcze w Darwin jacyś żeglarze próbowali zniechęcić nas do Chagos: „Po co na Chagos? Przecież tam nic nie ma!" No właśnie po to. Bo jest to piękne, wspaniałe, dzikie miejsce, atol z kilkoma bezludnymi wyspami. Na jednej z wysp znajdujemy ruiny zabudowań osiedla, pozostałość po mieszkańcach wysiedlonych ok. 40 lat temu (pewnie z powodu bliskości owej amerykańskiej bazy).

Morska kolacja i kolorowe Mauritius

W lagunie kotwiczy już parę jachtów, jeden przy wyspie Takamaka, dwa przy wyspie z ruinami. My rzucamy kotwicę przy wyspie północnej, w pobliżu dwóch europejskich jachtów i trafiamy świetnie! Na jednym jachcie jest Francuz, Niemiec i Włoch, na drugim jeszcze jeden Francuz. Zaraz pada też pomysł wspólnego grilla wieczorem na plaży. Chłopaki żyją tym, co upolują, złapią, złowią. Dla nas przygotowują na bezludnej wyspie prawdziwa ucztę: trzy świeżo złowione za pomocą kuszy ryby, jedna duża, czerwona, jaką można zobaczyć na pocztówkach, coral trout - pstrąg koralowy, sałatka z surowej ryby, sałatka z "serca" palmy i kraby kokosowe. Pychota! Następnego dnia my się rewanżujemy: są urodziny Oli, pieczemy ziemniaki w ognisku, a Ola przygotowuje świetne spaghetti.
Tu też kolory wody jak nieprawdziwe, dokładnie widać płytkie miejsca z rafą, świetne do nurkowania. Właściwie wystarczy leżeć na powierzchni i już można oglądać kolorowe akwarium z prześliczną rafą i rybkami. Miałam spotkanie z rekinem - oko w oko, na płytkiej wodzie. Rekin niby nie był groźny, ale i tak robił wrażenie. A wyspy opanowane są przez różne odmiany krabów. Każda muszla jest tu zamieszkała przez te stworzenia; z braku muszli – i kokos nadaje się do zamieszkania. Na plaży biegają ciekawskie zielone kraby z oczami na szypułkach, wcale się nas nie boją, wręcz włażą na nogi!

Z Chagos rozstajemy się z prawdziwym żalem, ale musimy uciec z Oceanu Indyjskiego przed początkiem sezonu cyklonów. Co prawda najbliższy cyklon – jak pociesza nas Andrzej, który utrzymuje z nami stałą łączność, - znajduje się na razie na ....Saturnie, ale i tak nie ulega wątpliwości, że musimy się spieszyć. To dobrze, że Andrzej z uwagą cały czas śledzi dla nas prognozy pogody.
Nasz następny wyścig - z Chagos na Mauritius - to kolejne 1250 Mm. Startujemy 22 listopada. Wiaterek jest dobry, ale po dwóch dniach - jest go trochę więcej niż się spodziewamy: 30 - 34 węzły. Płyniemy coraz szybciej, mało snu, dużo refowania. Tym razem „mantra Ania” kończy wyścig parę godzin przed nami, brawo dziewczyny! Na Mauritiusie spotykamy się z Andrzejem. Zabiera nas na kolacje, wycieczki, wynajmuje samochód. A my cieszymy się wyspą, tańczymy na plaży, zwiedzamy! Dzięki Andrzeju za wszystko!
Mauritius to kolorowa wyspa zamieszkała przez Hindusów - ludzi sympatycznych, wesołych, pomocnych. Wszyscy na luzie, nie spieszą się. Miejscową atrakcją są rejsy katamaranem, ale my - wybieramy ogród botaniczny z egzotycznymi drzewami i wielkimi żółwiami z Seszeli.
Ocean Indyjski prawie za nami. Oprócz latających ryb i kilku delfinów nie widziałyśmy tu właściwie żadnych oceanicznych zwierząt. W Atlantyku widzi się pływające plastikowe opakowania po szamponach i przeciwsłonecznych kosmetykach, u wybrzeży Ameryki - kubki styropianowe. Nie wiem, co pływa w Pacyfiku (jeszcze tam nie byłam), ale w Oceanie Indyjskim pływają klapki - japonki, we wszystkich kolorach i rozmiarach. Na plażach bezludnych wysp, pomiędzy muszlami, kokosami i kawałkami rafy koralowej leży kolejny, niezniszczalny produkt cywilizacji. Klapek!

 

 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.