ALANDY - daleko czy blisko?

2008-07-10 17:06 Wiesław Cybulski
_
Autor: FOT. Wiesław Cybulski

Smaczek na Alandy mieliśmy już w zeszłym roku, ale dwa tygodnie urlopu to trochę za mało, aby "poeksplorować" i szkiery, i Alandy, tym bardziej, że płynęliśmy wtedy w dwie osoby (moja żona Teresa i ja). W tym roku do załogi doszlusował nasz syn Marcin (17 lat), no i tegoroczny urlop miałem dłuższy. Marcin uprawia treking rowerowy i wymyślił sobie, że będziemy zwiedzać Alandy w dwojaki sposób: on - na rowerze, a my - jachtem...

Nasz s/y "Free.Dom" (Becker 27 - dł. 8,12, szer. 2,74) nie jest zbyt dużym jachtem, ale rower Marcina rozmontowuje się błyskawicznie i po odkręceniu kół mieści się w środku swobodnie. Start zaplanowaliśmy na sobotę 07.07.07 (!!). Dobrze, że nie udało się nam przygotować wszystkiego na czas, bo i tak nie wypłynęlibyśmy w sztorm przechodzący akurat nad południowo- wschodnim Bałtykiem. Wyszliśmy z Gdyni w niedzielę ok. 18:00, gdy wiatr z W jeszcze zdrowo dmuchał, ale już stopniowo słabł.

 

Na Helu

byliśmy w niecałe dwie godziny. Rano o 07:00 króciutka odprawa graniczna i w drogę. Płyniemy!! Wiatr z kierunków zachodnich 3-4 B, - super. W nocy troszeczkę skręcił na NW i nieco wzrósł, a więc przez parę godzin szliśmy ostrzejszym bajdewindem, ale fale były w normie – jak to na Bałtyku. Nad ranem znowu wiatr odkręcił na SW, ok 3 B. W Vandburgu, na południu Gotlandii, byliśmy po 1500. Vandburg to porcik na kilkanaście jachtów, kuter rybacki, i jednostkę SAR. Prąd, woda, kąpiel - 100 SEK, spokój cisza. Rano Marcin wsiadł na rower i pojechał "sznurować" Gotlandię, a my obraliśmy kurs północny wzdłuż wschodnich brzegów wyspy. Wiało różnie, więc momentami podpieraliśmy się silnikiem, ale generalnie wiatry nadal SW i S. Chcieliśmy dopłynąć do Farösund, ale się nie udało, więc wybraliśmy Slite z widoczną z oddali, okazałą, wiecznie dymiącą cementownią. W porcie spotkaliśmy znajomych z Gdyni na jachcie "Pasat", wracających już do Polski, oraz czekającego na nas Marcina. Marcin, jak okazało się, przejechał w ciągu dnia 170 kilometrów zaliczając wszystkie ważniejsze miejsca na Gotlandii, włącznie z Visby.
Rano podeszło do nas dwóch funkcjonariuszy straży granicznej z zapytaniem czy zgłosiliśmy wejście do "strefy schengen". Odparłem, zgodnie z prawdą, że zgłoszenie takowe wysłałem na adres [email protected] (takie rozwiązanie proponował sprawdzić kolega mieszkający w Szwecji). Pokiwali ze zrozumieniem głowami i wytłumaczyli, że nie są w stanie sprawdzać wszystkich przychodzących do nich e-maili, i poprosili na przyszłość o tradycyjny sposób zgłaszania wejścia - wszystko w atmosferze przyjaźni i żartów.
Ok 12:00 wyszliśmy ze Slite z planem przeskoku nocnego w okolice latarni Svenska Hoegarna. Wiatr południowy 4-5 B, zrzucamy grota, stawiamy dwie genuy (mam możliwość postawienia dwóch GE na sztywnym sztagu) i prujemy 6-7 kn. W Farösund zrzucam jedną genuę przy podchodzeniu do trasy kursujących w poprzek dwóch promów. Trzeba zwracać na nie uwagę, bo chodzą naprawdę bardzo szybko. Idziemy dalej, w nocy mijamy migającą trzema latarniami wyspę Gotska Sandon, a ok. 17:00 przybijamy do pomościku na wyspie Storoen. Dla Marcina to pierwszy kontakt z takimi kamienistymi wysepkami, jest oczarowany. Fajne są nawet dwie „sławojki”, w których jest czysto i nie śmierdzi.
Rano wystartowaliśmy mając w planie osiągnięcie Alandów. Wiatr południowy 3-4 B a więc znów sprzyjający. Około 21:00 byliśmy już w Mariehamn. Zacumowaliśmy w porcie zachodnim do burty jakiegoś fińskiego jachtu, bo miejsc wolnych już nie było. Jeszcze przed wejściem do mariny, podpłynął do nas RIB fińskiej straży granicznej z zapytaniem skąd płyniemy i czy zgłosiliśmy wejście do „strefy schengen”. Zgłosiliśmy – dziękujemy - miłego pobytu - do widzenia. W marinie opłata to 22 euro. W cenie prąd, woda, prysznice, sauna, hot-spot. Kody do łazienki i hasło do hot-spot’a otrzymujemy przy opłacaniu postoju (o hasło do internetu trzeba się upomnieć). Nazajutrz poszliśmy na spacer po mieście.

 

Mariehamn

to bardzo ładne miasteczko, gdzie mieszka połowa z dwudziestu paru tysięcy mieszkańców Alandów, ale na ulicach widać głównie turystów. W punkcie informacji turystycznej pogadaliśmy o wartych odwiedzenia miejscach, nabraliśmy niezbędnych broszur, przewodników i mapek i wróciliśmy do portu. Marcin spakował sakwy, wziął namiot, mapy i pojechał zwiedzać Alandy. Ustaliliśmy mniej więcej okolicę, w której mieliśmy się spotkać za dwa dni. My popłynęliśmy na zachód do zacisznej zatoczki przy wyspie Torpön, gdzie zacumowaliśmy na kotwicy i do skały. Z cumowaniem na dziko na Alandach trzeba uważać, gdyż większość małych wysepek jest prywatna i właściciele często nie życzą sobie takich wizyt. Należy pamiętać również, aby tak stanąć, by ewentualna odkrętka lub zmiana siły wiatru nie uniemożliwiała odejścia następnego dnia. Zawsze trzeba wiedzieć, jaki jest przewidywany wiatr na noc i rano. Jeżeli chodzi o prognozy pogody to my korzystaliśmy z bardzo dobrych prognoz szwedzkich i fińskich nadawanych przez UKF. Stockholm Radio, o godz. 0800 i 2000 czasu lokalnego, podaje prognozy na 24 godziny na wszystkie rejony Bałtyku, wraz z opisem sytuacji barycznej. Gdy są jakieś ostrzeżenia przed sztormem czy silnym wiatrem to podają je, co 4 godziny. Podobnie fińskie Turku Radio tyle, że główne prognozy są o godz. 0935 i 2135 czasu lokalnego. Anons o “weather forecast” jest podawany na ch16 a później słuchamy jej na odpowiednim dla danego regionu „traffic channel”. Natomiast o każdej porze można poprosić, wywołując Stockholm Radio, o podanie prognozy na dany obszar. Korzystaliśmy z tej możliwości kilka razy. Dodatkowo nasza córka Monika, co parę dni, dosyłała nam SMS-ami z Polski, analizy oparte o serwisy pogodowe angielskie i polskie.
Następnego dnia rano wyruszyliśmy, okrążając Alandy od strony zachodniej. Wiatr początkowo dość żwawy ok. 5B znowu nam sprzyjał. Rano SE, ku wieczorowi słabł i przechodził w SW. Cały czas żeglowaliśmy baksztagami i półwiatrami – jak na zamówienie. Po godzinie 2000 przepływaliśmy wzdłuż północnych brzegów Geta, gdy UKF-ka zagadała: „Freedom, Freedom, tu Marcin”. Marcin odpoczywał sobie na skałach, gdy zauważył przepływającego „Free.Doma”, wywołał nas ręczną UKF-ką i namówił do wpłynięcia do malutkiej przyhotelowej przystani, gdzie w pobliżu miał rozbity namiot.
Po kolacji oglądnęliśmy zdjęcia, które narobił w ciągu dwóch dni. No cóż, zabytki Alandów są odpowiednie do wielkości i znaczenia tego rejonu. Jeżeli w przewodniku jest napisane, że trzeba koniecznie obejrzeć wspaniały zamek, to nie porównujmy go, na przykład, z zamkiem w Malborku, jeżeli gdzieś są jakieś ruiny fortyfikacji to często jest to „kupka” kamieni, ruiny murów obronnych to rekonstrukcja ich fragmentów. Mimo wszystko rano postanowiliśmy popłynąć w okolice gdzie tych zabytków jest najwięcej. Obraliśmy kurs na wschód a więc wiatr powiał z SW 4-5B. Zamówiony?! Pod wieczór dotarliśmy do zacisznej zatoki Notviken, gdzie Rosjanie w XIX w. chronili swoje statki na Alandach. Dzisiaj jest tam duża przystań, kotwicowisko i miejsca do cumowania przy skałach dla jachtów. Nad zatoczkę z wysokich skał, sterczą lufy dział zrekonstruowanego częściowo fortu. Staliśmy tam dwa dni, gdyż pogoda zrobiła się trochę burzowa i szkwalista, ale na tyle turystyczna, że zwiedziliśmy całą okolicę poznając historię zmagań rosyjsko-szwedzko-fińsko-brytyjskich.
Przebojem kulinarnym tegorocznego rejsu były naleśniki z nadzieniem jagodowo-twarogowym – pycha!! W lesie jagód było tyle, że kubek półlitrowy zbierało się w 10 minut. Naleśniki to deser, a na obiad jajecznica z grzybami – mniam!!
Następnym miejscem, które chcieliśmy odwiedzić to wysunięte najbardziej na wschód i północ wyspy połączone ze sobą systemem mostów i grobli tworzących piękne trasy rowerowe. Aby tam dotrzeć nie można płynąć wprost. Trzeba ominąć wyspę Vårdö i kierować się najpierw na wschód. I tu ważna uwaga. Generalnie po Alandach pływa się po szlakach. Nie spotkaliśmy nikogo, kto płynąłby na skróty. Prawdopodobnie „niezinwentaryzowanych” kamieni i skał podwodnych jest tak dużo, że ryzyko jest zbyt poważne. Szlaki są oznakowane bardzo dobrze, wszędzie są nabieżniki, bojki torowe, kardynałki – wszystko zgodne z mapami.

 

Na wyspę Björnholma

dotarliśmy około 1700 cumując znowu w przystani hotelowej. Wybraliśmy się na długi spacer, aby poznać okolicę. A więc tak. Jest tam jak u „Kononowicza” – nie ma niczego!! Stolica tego okręgu Brändö, to jedno skrzyżowanie dróg, sklep, bank i malutka przystań nazywana dumnie „Harbour”. Parę domków porozrzucanych po okolicy i kościół (zamknięty o tej porze).Ale takie Alandy też bardzo chcieliśmy poznać. Po powrocie ze spaceru kąpiel, sauna i spać. Rano dojechał Marcin, który nocował na wyspie Jurmo, nieco niewyspany, bo silny wiatr wywracał mu w nocy namiot. Po śniadaniu skierowaliśmy się na wyspę Kumlinge. Kurs na południe, więc wiatr jak na zawołanie NE 3 - 4 B. Przystań na Kumlinge można już nazwać mariną. Jest bardzo ładnie i gościnnie.
I jeszcze skok na wyspę Kökar, gdzie spotkaliśmy jacht „Jacek II”, a następnie na niezwykłą wysepkę Källskar. Cumuje się tam w zatoce - na kotwicy i do haków na skałach. Niezwykłość tej wyspy polega na urokliwych ścieżkach poprowadzonych wśród skał oraz udostępnionej do zwiedzania posiadłości nieżyjącego już barona Gorana Akerhielma. Ekscentryczny baron kupił część tej wyspy i w latach 60. wybudował dom oraz założył fantastyczny ogród w stylu... śródziemnomorskim. Naprawdę warto zobaczyć.
Nastrój relaksu psuł mi fakt, który zauważyłem dwa dni wcześniej. Po trochę ostrzejszym halsowaniu pojawił się mały luz na rumplu (taki "ciasny" luz). Obejrzałem co się dało i okazało się, że trzon steru obraca się trochę względem płetwy sterowej. Ooo, źle!! Rano, podczas wycofywania się z zatoczki Källskar płetwa sterowa szarpnęła i trzon steru obrócił się o jakieś 40 stopni. Tak płynąć nie można. Dobrze, że się to stało teraz na spokojnej wodzie, a nie na otwartym morzu. Trudno, trzeba sobie radzić. Z paska blachy, dwóch szekli, czterech linek zrobiłem „uzdę”, która obejmowała płetwę sterową tak, by z jej krawędzi spływu pociągnąć dwa "sterociągi" po burtach do kokpitu. Linki-sterociągi puściłem przez dwa bloczki, aby zmniejszyć tarcie i przywiązałem do rumpla gdzieś w 1/3 jego długości. Działało bez zarzutu. Przy małych prędkościach opory sterowania były pomijalne, przy większych tarcie o burty wzrastało, ale sterować można było precyzyjnie. Najgorsze było wielokrotne nurkowanie w wodzie o temp. 16 st. C, bo montaż „uzdy” trzeba było wykonać pod wodą...

Czas do domu!

Prognozy mówią o silnym wietrze z E przez następne 24 godziny (12 - 14m/s), a później o ciszy 2 - 4 m/s. Postanowiłem załapać się na ten wiatr, bo inaczej do Farösund musielibyśmy „piłować” na silniku. Wyruszamy o 1800. Przed wyjściem tłumaczę załodze, że postawimy, tak do wypróbowania, nasze nowe żagle sztormowe. Wiało już nieźle z E. Na początku baksztagiem, później półwiatrem, w sumie na 9 m2 żagli, osiągaliśmy ponad 5 kn. Ciężkie warunki przyszły przed zachodem słońca. Z regularnością co pół godziny przewalały się nad nami czarne, ciężkie chmury, z których lał 15-minutowy deszcz. I tak z dziesięć razy. Wraz z deszczem zrywał się szkwalisty wiatr do 18m/s odkręcający się jednocześnie na SE – S. Krople deszczu siekły po twarzy jak szpilki. Dobry sztormiak to coś, co w takich warunkach jest konieczne! Wybudowały się fale ponad 4 m, na szczęście dość regularne. „Free.Dom” radził sobie znakomicie a naprawdę dobrym posunięciem było wcześniejsze postawienie sztormowych żagli. Po wschodzie słońca wiatr ucichł a po 30 minutach zmienił się na W-NW i wzrósł do 3 - 4B. Po chwili pojawiła się zachodnia fala, która zderzyła się z martwą poprzednią. No i zaczęło się muldowisko coś, czego nie lubimy najbardziej. Jachtem szarpie we wszystkie strony, błędnik z żołądkiem zaczynają knuć swój podstępny plan, trudno utrzymać kurs, prędkość spada. Na szczęście trwało to nie dłużej niż dwie godziny.
Do Farösund wchodzimy pełnym wiatrem. Zatrzymujemy się w marinie na 4 godziny, aby zrobić zakupy, uzupełnić paliwo i wodę. Prognozy są dość korzystne: wiatry W do SW do 10m/s. Wyruszamy o 1830. Zasłonięci Gotlandią od fali, prujemy półwiatrem 5 - 6 w. Jazda taka fajna, że Marcin narzucił sobie wachtę 9-godzinną. Nareszcie mogłem się wyspać. Po wyjściu zza Gotlandii poszliśmy prosto na Hel, z dwoma korygującymi halsami. W piątek o 1700 krótka i przyjemna odprawa graniczna na Helu. Marcin wsiadł na rower – postanowiliśmy się ścigać do domu. Wiało ok. 5B z SW, więc nie daliśmy mu szans. W Gdyni byliśmy przed 2000.
Alandy są przepiękne dla tych, którzy szukają takich surowych skalistych miejsc. Pewnie jest to również kwestia niecodzienności krajobrazów dla nas, bo Szwedzi i Finowie zazdroszczą nam np. pięknych szerokich piaszczystych plaż. Komary w tym roku nie były zbyt uciążliwe, a ich czas aktywności w ciągu doby był dość krótki zważywszy na fakt, że noce latem są (a właściwie ich nie ma) trzygodzinne.
Na Alandach, jak wszędzie, ważne jest mieć sensowny plan marszruty. To domena Teresy - opracowała znakomitą trasę okrążającą wyspy i myślę, że dzięki niej mamy pełen obraz Alandów!

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.