60 urodziny: Jak powstawały „Żagle”? - wielki wspólny sukces!

2019-01-23 10:19 Redakcja Żagli
60 lat Żagli
Autor: Redakcja Żagli

Aż 26 lat, tzn. od 1965 r. do przejścia na emeryturę w roku 1990, Leszek Błaszczyk był redaktorem naczelnym „Żagli”, jednak jego współpraca z naszym magazynem zaczęła się jeszcze wcześniej i trwała do ostatnich dni życia. Był stałym członkiem jury Nagrody im. Leonida Teligi. Zmarł 27 kwietnia 2008 roku, kilka tygodni po udzieleniu tego wywiadu, przygotowywanego z okazji półwiecza istnienia naszego miesięcznika... W 60 urodziny "Żagli" przypominamy rozmowę, którą przeprowadził Profesor Jacek Czajewski.

Jacek Czajewski: Drogi Leszku! Powiedz, skąd u ciebie wzięła się żeglarska pasja?

Leszek Błaszczyk: Pierwszy impuls był dziełem przypadku. Jako kilkuletni chłopiec, wprawiając się w czytaniu, korzystałem ze znalezionych w domu numerów przedwojennego „Morza”. To one obudziły we mnie zainteresowanie morzem i żeglarstwem. Nie zagłuszyło go ani 14 godzin na dobę przymusowej pracy podczas wojny w niemieckiej fabryce (moją Łódź włączono do Rzeszy i w 1943 r. wprowadzono tam dla polskich dzieci od 12 roku życia obowiązek niewolniczej pracy), ani konspiracyjna działalność w Szarych Szeregach, będąca kontynuacją mej przedwojennej przynależności do 36. Drużyny im. Stefana Batorego, ani deportacja na roboty do Niemiec. Po wojnie moja droga do żeglarstwa była już świadomym dążeniem. Wstąpiłem do żeglarskiego zastępu 9. Drużyny im. Jana Henryka Dąbrowskiego. Zbudowaliśmy trzy łódki P7 według planów Plucińskiego, ale o 50 proc. szersze dla zwiększenia stabilności, i w 1947 r. zwodowaliśmy je w Łodzi na jeziorku w Parku Helenowskim. Opiekę nad naszą drużyną przejęła potem Liga Morska.

Po ukończeniu w 1947 r. kursu podharcmistrzowskiego dostałem propozycję pracy na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego w harcerskim dwutygodniku „Na Tropie”. Później byłem zastępcą redaktora naczelnego popularnego pisma dla harcerzy „Świat Młodych”, które zakładałem. W latach 1955 – 1958 pracowałem w „Głosie Olsztyńskim”. Kolejnym i ostatnim już miejscem mojej pracy były „Żagle”.

J.Cz.: Ale ta dziennikarska praca, poprzedzająca angaż do „Żagli”, nie sprzyjała chyba uprawianiu żeglarstwa?

L.B.: Przeciwnie! Pracując w wydawnictwach ZHP, gdzie żeglarski nurt był bardzo silny, mogłem rozwijać moją pasję. Jako przedstawiciel Naczelnika Harcerzy wziąłem np. udział w spływie DZ-tą z Sandomierza do Gdańska, połączonym z trzytygodniowym żeglowaniem nią po Zatoce Gdańskiej i kursie na ówczesny stopień żeglarza morskiego. W 1952 r. zdobyłem patent żeglarza jachtowego na kursie w Giżycku. Późniejszy mój pracodawca – olsztyńska gazeta, z racji regionu swego oddziaływania, też zajmowała się problematyką żeglarską.

J.Cz.: A jak trafiłeś do „Żagli”?

L.B.: „Żagle” zaczęły wychodzić w styczniu 1959 r. jako skromny biuletyn PZŻ na 16 stronach odbijanych na powielaczu. Zbulwersowany jakimś żeglarskim problemem napisałem wówczas krytyczny artykuł i zaniosłem do „Żagli”. Po przeczytaniu tego artykułu Wiesław Rogala: ówczesny sekretarz generalny PZŻ, – zaproponował mi współpracę. Wkrótce też zostałem członkiem kolegium redakcyjnego, od 1962 r. zastępcą redaktora naczelnego, a 1 stycznia 1965 r. – redaktorem naczelnym.

Pismo rozwijało się – od marca 1960 r. drukowano je już nie metodą powielaczową, lecz w drukarni, zyskało nową szatę graficzną i było wydawane na zlecenie PZŻ przez profesjonalne Wydawnictwo „Sport i Turystyka”. Nakład wzrósł z 1000 do 2000 egzemplarzy. Niestety, Włodzimierz Głowacki, pierwszy redaktor naczelny „Żagli”, przestał pełnić tę funkcję i pismo poczęło ukazywać się z dużymi opóźnieniami.

J.Cz.: I wówczas Ty, faktycznie, choć nieformalnie, zacząłeś kierować pismem?

L.B.: Tak było. Gdy zostałem już oficjalnie redaktorem naczelnym, sytuacja zaczęła się powoli poprawiać. Do kolegium redakcyjnego weszli nowi ludzie, przybyło autorów i czytelników, nawiązano szerszą łączność z klubami żeglarskimi. Niestety, nagle, w końcu 1964 r., Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki odmówił finansowania pisma. Niewiele brakowało, by „Żagle” w ogóle zlikwidowano. Wtedy to udało mi się namówić Wydawnictwo RSW „Prasa-Książka-Ruch” do przejęcia pisma, załatwiwszy wcześniej w Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego: nie ma co ukrywać, dzięki koleżeńskim kontaktom – przydział na ten cel skromnych, ale wystarczających środków.

ŻAGLE są wielkim, wspólnym sukcesem
Autor: archiwum redakcji Na zdjęciu Leszek Błaszcyk (z lewej) wręcza Nagrodę im. Leonida Teligi prof. Jackowi Czajewskiemu (z prawej), który przeprowadził z nim ten wywiad

J.Cz.: W wyniku tych zmian „Żagle” przestały być organem PZŻ?

L.B.: Rzeczywiście tak było, ale nie wszystkim się to podobało. Byli tacy, którzy chcieli uczynić z „Żagli” tubę zarządu PZŻ, który wprawdzie zawsze miał dostęp do naszych łamów, ale „Żagle” pozostawały jednak pismem niezależnym. Pierwsze, co zrobiłem jako redaktor naczelny, to był apel do żeglarskich klubów w całej Polsce o wyłonienie ze swego grona korespondentów, którzy informowaliby nasz miesięcznik o problemach nurtujących żeglarzy. Zgłosiło się kilkudziesięciu. Taka współpraca z większością pozyskanych w ten sposób dziennikarzy amatorów utrzymała się bardzo długo. Udało się też wciągnąć do wieloletniej współpracy najwybitniejszych fachowców z różnych dziedzin, w tym: konstruktorów, takich jak: Pluciński, Milewski, Worket, Tobis czy do dziś pracujący w miesięczniku Jerzy Pieśniewski. Dzięki temu „Żagle” zawsze prezentowały najwyższy poziom merytoryczny. Powiem więcej, materiały współpracowników czy korespondentów miały pierwszeństwo przed publikacjami etatowych dziennikarzy „Żagli”, z czego ci ostatni nie zawsze byli zadowoleni, ale taka polityka sprawiała, że zawsze mogliśmy liczyć na współpracę szerokiego grona współkształtujących pismo żeglarzy. Dzięki temu nigdy nie brakowało nam materiałów. Ich zapas wystarczał na kilka następnych numerów.

J.Cz.: Jakie były nakłady „Żagli” w czasach, gdy kierowałeś pismem?

L.B.: Początkowo, jak wspominałem, gdy „Żagle” były jeszcze biuletynem PZŻ, nakład wynosił 1000 egzemplarzy. Potem, wydawane przez „Sport i Turystykę”, miały 2000 egzemplarzy. Moją ambicją było zwiększanie nakładu o tysiąc rocznie. I to się udawało. Na trzydziestolecie „Żagli” nakład osiągnął 30 tysięcy! Warto przy tym pamiętać, że cały czas sprzedawano praktycznie cały nakład.

J.Cz.: A jak radziliście sobie z kosztami licznych inicjatyw podejmowanych przez „Żagle”, jak np. ufundowanie tablicy na budynku, w którym mieszkał Leonid Teliga, zakupem pucharów będących nagrodami w regatach itp.?

L.B.: Uwzględnialiśmy to w preliminarzach, występowaliśmy do wydawcy z wnioskami o dofinansowanie, ale wiele spraw załatwialiśmy społecznie. Ponadto nie wszystko kosztowało tyle co dziś. Np. uroczystości wręczania Nagrody Teligi były skromne, wręcz kameralne. Brało w nich udział niewiele osób, ale był to kwiat polskiego żeglarstwa!

J.Cz.: Co poczytujesz sobie za największy sukces „Żagli”?

L.B.: Sukcesów było wiele, ale niewątpliwie największym był – choć masowy – to jednak poradniczy charakter pisma o wysokim poziomie merytorycznym. Potrafiliśmy dotrzeć do bardzo szerokich kręgów żeglarzy, ale jednocześnie być niezależnym głosem środowiska w czasach niesprzyjających tej niezależności.

Lokal redakcji był miejscem spotkań zarówno żeglarskiej elity, jak i czymś w rodzaju klubu, do którego mógł praktycznie przyjść każdy żeglarz ze swoimi problemami. Nie ułatwiało to bieżącej pracy, ale stwarzało niepowtarzalną atmosferę, nieosiągalną w dzisiejszych czasach w lokalu z przepustkami, ochroniarzami itp. Sukcesem była siła oddziaływania pisma. Na przykład mało kto pamięta, że to z inicjatywy „Żagli” powstała w Polsce Komisja Windsurfingu, że wprowadzenie reflektorów radarowych na polskie jachty czy budowa pomostów w gdyńskim basenie żeglarskim z okazji „Operacji Żagiel 1974” i wiele innych pożytecznych przedsięwzięć nastąpiło w następstwie artykułów zamieszczanych w „Żaglach”. Dużym osiągnięciem była wychowawcza rola „Żagli”, zwłaszcza w stosunku do młodzieży. W zamieszczanej przez wiele lat rubryce mego pióra „Głos sternika” starałem się poruszać najistotniejsze, aktualne, palące problemy żeglarzy, sygnalizowane przez nich w bardzo licznych listach i telefonach do redakcji. Zawsze uważałem, że jeśli kolejny numer „Żagli” nie wywołał lawiny korespondencji, również krytycznej, to numer nie był udany. Dużym osiągnięciem była też nasza umiejętność pokazania wielokulturowych wątków żeglarstwa jako „sposobu na życie”. Mająca już kilkudziesięcioletnią tradycję Nagroda im. Teligi promująca żeglarską twórczość też jest przecież naszym ogromnym sukcesem.

J.Cz.: A co się nie udało?

L.B.: Mimo ciągłych starań, niestety, nie udało mi się zwiększyć objętości pisma. Próbowałem ratować sytuację, stosując mały druk i ograniczając relacje z regat, które zawsze interesowały tylko nieliczną grupę czytelników. No i nie mogłem wzbogacić szaty graficznej pisma; w tamtych czasach było to dla nas nieosiągalne.

J.Cz.: Czy jesteś usatysfakcjonowany wyborem drogi życiowej, tym, że większość twego zawodowego życia poświęciłeś „Żaglom” i żeglarzom, a nie np. wielkiemu, politycznemu dziennikarstwu w telewizji czy renomowanym, ogólnopolskim dzienniku?

L.B.: Jestem szczęśliwy, że mogłem pracować w tej dziedzinie, którą ukochałem, pracować dla żeglarzy, którzy myślą tak samo jak ja i którzy docenili moją pracę. Przecież wszystkie odznaczenia oprócz Krzyża Armii Krajowej, tj. Krzyż Zasługi ZHP z mieczami, Krzyż Kawalerski Orderu „Polonia Restituta”, Złotą Odznakę Zasłużonego Pracownika Morza, Złotą Odznakę Zasłużonego Działacza Sportu Polskiego, Złotą Odznakę Działacza PZŻ, Medal za Wybitne Zasługi dla Żeglarstwa i Honorowe Członkostwo PZŻ otrzymałem za działalność żeglarską. A to, że „Żagle” przetrwały pół wieku, daje mi ogromną satysfakcję, jest wielkim, wspólnym sukcesem tych, którzy je stworzyli, rozwijali i kontynuują. Jestem im wszystkim za to bardzo wdzięczny!

J.Cz.: To my, Leszku, jesteśmy Ci wdzięczni za tyle lat pracy, za to, że nadałeś „Żaglom” właściwy kształt i kierunek, za Twoje rady, z których wciąż korzystamy...

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.