2007/11: Kciuki do bólu...
Wielkie samotne rejsy oceaniczne zawsze wzbudzają w nas szczególne zainteresowanie. Jest chyba coś magicznego w tego typu wyprawach. Każdy przecież wie, że to największy i najtrudniejszy sprawdzian żeglarskich umiejętności, to także przykład ludzkiej determinacji i konsekwencji działania.
W ostatnich miesiącach mamy nieprawdopodobny „wysyp” polskich samotników, którzy żeglują po oceanach albo są tuż przed rozpoczęciem wyprawy . Tomek Cichocki z Olsztyna lada chwila wypłynie z Giblartaru w rejs non stop dookoła świata. Oczywiście każdy rejs jest inny. Raz jest to ostra rywalizacja i walka z czasem lub długi samotny rejs bez zawijania do portu, innym razem spokojna etapowa włóczęga. Każda wyprawa ma własne specyficzne cechy. Jarek Kaczorowski długo przygotowywał się do regat przez Atlantyk – Transat 650. To niezwykle doświadczony żeglarz mający na swym koncie sporo sukcesów. Był pierwszym polskim mistrzem świata w klasie Micro, startował w regatach Sydney-Hobart, żeglował na pokładzie Warty – Polpharmy w wyścigu dookoła świata The Race. Wyścig Trasat 650 należą do jednych z najtrudniejszych wyścigów współczesnego oceanicznego jachtingu regatowego. Jarek musiał najpierw wywalczyć kwalifikacje i zrobił to w świetnym stylu. We wrześniu stanął na starcie w La Rochelle w gronie 89 zawodników. Jak sam przyznał, pływanie regatowe na małej 6,5 metrowej łódce, to istne szaleństwo. Szczególnie, że ta łupinka niosąca olbrzymią powierzchnię żagli surfuje po falach z olbrzymią szybkością. Najmniejszy błąd i koniec marzeń... Każda chwila w wyścigu wymaga od samotnego sternika niezwykłej koncentracji, uwagi, wysiłku fizycznego i psychicznego. Trzeba nie lada odwagi by małym jachtem gnać przez ocean na złamanie karku! „...Nie odważyłem się jednak pójść spać. Mimo, że nie spałem kolejnych 20 godzin, jakoś funkcjonowałem, chyba tylko dzięki temu, że pływanie samemu w nocy w ślizgu po oceanie na 6,5-metrowej łódce, to zajęcie stawiające włosy na karku i musi być tak, że adrenalina w dużej ilości dostarczana jest do krwiobiegu. Nad ranem jednak zaczęło chyba brakować hormonu, bo znowu zacząłem śnić za sterem. Postanowiłem nastawić samoster i wytrwać jakoś do świtu na pokładzie. W dzień statki mają większą szansę na wypatrzenie mnie zawczasu i ominięcie. Postanowiłem dać im tę szansę”. W pierwszym etapie regat z metą na Maderze, Jarek płynął dobrze, mając szansę na wysokie miejsce w stawce. Niestety w nocy uderzył w niezydentyfikowany obiekt pływający, morski UFO. Jak mi powiedział, był to najprawdopodobniej wieloryb, których sporo pływa w tych rejonach. Z uszkodzonym sterem nie mógł utrzymać dobrej pozycji. Do drugiego etapu wystartował 6 października i do wybrzeży Brazylii żeglować będzie około trzech tygodni. Jak powtarza w każdej korespondencji, jego przyjaciel i szef teamu brzegowego Marek „Goły” Gałkiewicz – Jaro walczy, a my zaciskamy kciuki do bólu!
W samotny rejs dookoła świata bez zawijania do portu wyruszył z Kalifornii Tomasz Lewandowski na pokładzie 52 - stopowego jachtu „Luka”. Towarzyszy mu pies Wacek, który pełni funkcję pierwszego oficera. Polski żeglarz pokonał już Pacyfik i Ocean Indyjski, teraz żegluje po Atlantyku w kierunku Ameryki Południowej. To jeden z tych rejsów, w których nikt nie walczy z czasem, a najważniejsze jest bezpieczne dotarcie do celu i realizacja ambitnego planu. W swojej kolejnej korespondencji przekazał nam to co wydarzyło się gdy dopłynął do wybrzeży Afryki. „Uprzejmie donoszę, że udało się nam z jednym tylko "szturchańcem" opłynąć Południową Afrykę(...). Tuż za Przylądkiem Dobrej Nadziei czekał na nas w wielkiej wynajętej motorówce Wujek Janek Purzycki z ekipą TVP. Wzruszony krzykiem prośby, kierowany litością i głębokim zrozumieniem naszej długiej separacji od piwa, z wynajętą załogą przerzucił na „Lukę” niezły zapas, bardzo dobrego lokalnego browaru, kilka butelek starej whisky i worek suszonej kiełbasy. Dostaliśmy również całą masę dobrej energii i wielką radość ze spotkania. Teraz jesteśmy gotowi na resztę świata. Powoli oddalamy się od wybrzeży Afryki, płyniemy starym szlakiem żaglowców, kierując się w stronę 20S i 10W. Od tego miejsca zaczniemy wykręcać na południowy zachód i potem wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej do przylądka Horn, gdzie na nasze przejście już teraz zamawiamy dobrą pogodę”.
Kolejnym polskim żeglarzem, który samotnie płynie po oceanie jest Natasza Caban, która rozpoczęła drugi etap samotnego rejsu dookoła świata. Trzydziestoletnia żeglarka z Ustki wypłynęła z Portu Vila, na Vanuatu i obrała kurs na Wyspy Kokosowe. Natasza rozpoczęła rejs 27 lipca w Honolulu na Hawajach. Żegluje na 10 - metrowym jachcie „Tanasza Polska”. Pokonała już 3400 mil morskich. Ona także przeżywała na oceanie trudne chwile. "Cudem uniknęłam kolizji z kutrem rybackim podczas nocnej burzy, który nie reagował na wysyłane przeze mnie sygnały." Dalsza trasa jej rejsu wiedzie przez Malediwy, Indie, Oman, Dubaj, Izrael, Egipt, Maltę, Gibraltar, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka, Barbados, Kanał Panamski i z powrotem na Hawaje. To długi etapowy rejs dookoła świata. Za Jarka, Tomka i Nataszę trzymajmy kciuki, jak mówi „Goły”, do bólu!