Sydney-Hobart 1998 - Regaty z piekła rodem!

2008-06-23 14:08 Waldemar Heflich
_
Autor: archiwum Żagli

Wielki Jumbo Jet lecący z Kuala Lumpur do Sydney  trząsł się co kilka minut, a lot przypominał jazdę po kocich łbach. Gdy stewardesy rozdawały posiłek "latający słoń" wpadł w powietrzną czarną dziurę. Przepadanie samolotu przypominało odbijanie się piłki od twardego podłoża. Zapanował nieopisany chaos. Spadające talerze z jedzeniem, krzyki kobiet i mężczyzn, płacz dzieci, wszystko to razem potęgowało strach. Mój sąsiad, sympatyczny Libańczyk nie zważając na płynącą po twarzy sałatkę warzywną, modlił się gorliwie. Gdy samolot minął burzę, wśród przerażonych pasażerów pojawił się kapitan. Po obejrzeniu totalnego bałaganu spokojem w głosie  powiedział: "... nic się nie stało, to tylko silny wiatr, zwykła  sztormowa pogoda ...".

Ta scena rozegrała się na wysokości około 11 tysięcy metrów. W dole na oceanie sprawy miały się znacznie gorzej. Na flotyllę jachtów  startujących w regatach Sydney - Hobart spadł huragan, który pędził wiatr z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę. Niszczące wszystko co na drodze szkwały oraz fale dochodzące do szesnastu metrów wysokości, spowodowały niesamowitą tragedię.
                    Regaty Sydney - Hobart rozegrano po raz pierwszy w 1945 roku. Ich pomysłodawca, oficer Royal Navy John Illingworth chciał, aby wielka impreza żeglarska pomogła otrząsnąć się Australijczykom z koszmaru wojennego, a zarazem stanowiła początek tworzenia nowoczesnego jachtingu. Przez wiele lat wyścigi po wodach Morza Tasmana, były najważniejszymi regatami Southern Cross Cup. Kiedy w 1975 roku amerykański jacht "Kialoa" Johna Killroya ustanowił wspaniały rekord trasy, rozpoczęła się batalia o poprawienie tego osiągnięcia.  Australijczycy z wygranej w tym wyścigu zrobili sprawę narodową. Rekord został pobity dopiero w 1996 roku, ale dokonał tego niemiecki Maxi ILC "Morning Glory", dr Hasso Platnera.     
                    26 grudnia 1998 roku 115 jachtów wyruszyło przy wspaniałej słonecznej pogodzie, błękitnym niebie i umiarkowanym wietrze. Gdy sportowy komentator zapytał jednego z żeglarzy jak podoba mu się start na wodach Sydney, ten odpowiedział: "... to niezapomniany widok, kapitalne widowisko, gdy jest taka pogoda, to czuję, że żyjemy w raju ...". Jachty skierowały się na południe przy korzystnym północnym wietrze i południowym prądzie o szybkości 4 węzłów. O północy wiatr i prąd zmieniły kierunek. Woda wokół łódek zaczęła kipieć. Nakładające się z różnych kierunków fale spowodowały, że Morze Tasmana przypominało włączoną na najwyższe obroty pralkę automatyczną. Niektórzy kapitanowie widząc grozę sytuacji zrezygnowali z regat i skierowali jachty do pobliskich portów. Na kilkunastu jednostkach wiatr i woda dokonały spustoszeń. Pękały maszty, bomy, żagle w poszyciach, pojawiały się dziury przez które bezkarnie wlewała się woda. Gdy w kilku przypadkach sytuacja stawała się nie do opanowania, żeglarze szukali schronienia na tratwach ratunkowych. Sygnały wzywania pomocy, prośby o asystę samolotów i statków postawiły na nogi służby ratownicze Australijskiej Marynarki Wojennej. Rozpoczęła się gigantyczna akcja ratunkowa. Choć regaty trwały, a o zwycięstwo walczyła faworyzowana amerykańska "Sayonara" z australijską "Brindabellą", to wynik regat zszedł na plan dalszy. Najważniejsze było ratowanie żeglarzy. Napływające z morza informacje wprawiły organizatorów i kibiców w przerażenie. Z jachtu "Sword of Orion" donoszono o wietrze wiejącym z szybkością 78 węzłów (144 km/godz.), niektórzy mówili o szkwałach osiągających 90 węzłów (166 km/godz.) i falach o wysokości 16 metrów. Wiele jachtów wywracało się kilkakrotnie, tracąc cały takielunek. Z pokładu zmyło jednego z żeglarzy, inny zmarł na zawał serca, gdy jego łódka trzykrotnie koziołkowała. Jeszcze inni walczyli o życie na tratwach ratunkowych. Telewizja pokazywała zdjęcia z akcji ratunkowej. Szalejący huragan wzbudzał strach i przerażenie.
                   Przypomniano tragiczne wydarzenia z regat Fastnet w 1979 roku. To właśnie wtedy wydarzyła się największa tragedia w dziejach współczesnego jachtingu. W sztormie, który niespodziewanie spadł na flotyllę biorącą udział w 603 milowym wyścigu, poniosło śmierć piętnastu żeglarzy. Ponad stu uratowano z tonących lub uszkodzonych  jachtów. To co działo się podczas regat Sydney - Hobart zaczęło przypominać chwile sprzed 20 lat. W akcji ratowniczej wzięło udział kilkadziesiąt wojskowych i cywilnych samolotów oraz helikopterów, na morzu działała fregata HMAS Newcastle. Bilans strat był przerażający. Sześciu żeglarzy zginęło. Spośród 115 jachtów, które wystartowały z Sydney, aż 73 wycofały się z wyścigu. 50 żeglarzy ewakuowano z tratw i nie nadających się do żeglugi jachtów. Zginęli Bruce Gay, Phil Skeggs z  "Business Post Naiad", Mike Bannister, John Dean, Jim Lawler z jachtu "Winston Churchill" oraz Glyn Charles z "Sword of Orion". Ten ostatni był wspaniałym sportowcem i bardzo doświadczonym żeglarzem. Był płetwonurkiem i brał udział w akcjach ratowniczych na morzu. Przez swoich przyjaciół nazywany - supermenem. Powszechnie znana była jego sprawność fizyczna, umiejętność pływania i opanowanie w najtrudniejszych chwilach. Uczestnik regat Admiral's Cup, startował w klasie Star na igrzyskach w Atlancie, a teraz przygotowywał się do startu na olimpiadzie w Sydney 2000. Przepowiadano mu wspaniałą karierę. Wypadł za burtę. Ciała nie odnaleziono.
                     Na metę w Hobart na Tasmanii pierwsza wpłynęła "Sayonara". Rekordu trasy nie pobiła, ale jak powiedział jej sternik Chris Dickson "... nieważny był rekord. Żeglowaliśmy tak, aby załoga oraz jacht, cali i zdrowi dotarli do Hobart. Były chwile, w których myśleliśmy tylko o tym, aby przeżyć ...". Właściciel jachtu amerykański milioner Larry Ellison wspominając wyścig mówił: "... płynęliśmy przez oko cyklonu, tylko doskonały, supernowoczesny jacht  mógł przetrzymać takie warunki. Nawet gdybym miał żyć tysiąc lat, to nie chciałbym przeżyć czegoś takiego po raz drugi ...". Gdy witający tłum kibiców i dziennikarzy wypytywał załogę "Sayonary" o wrażenia z rejsu, jeden z żeglarzy tak skomentował zwycięstwo swojego jachtu: "... wygraliśmy, bo mieliśmy świetny jacht i dzielnie stawiliśmy czoła żywiołowi. Jesteśmy z pewnością dobrymi żeglarzami, ale po tym co przeszliśmy na morzu można o nas mówić "z piekła rodem".
                     Co roku po zakończeniu regat Sydney - Hobart  na cześć zwycięzców organizowany jest bal, festyn i pokaz sztucznych ogni. Po tegorocznej tragedii zrezygnowano z hucznej zabawy. Uroczystość wręczania nagród była cicha i skromna. 1 stycznia w porcie Hobart odbyła się ceremonia złożenia wieńców na wodzie ku czci żeglarzy, którzy zginęli w wyścigu. Wzięło w niej udział ponad dwa tysiące osób. Przemawiali członkowie rodzin i przyjaciele.
                       Organizatorem regat Sydney - Hobart jest Cruising Yacht Club of Australia, jego komandorem jest Hugo van Kretschmar. Doświadczony żeglarz, uczestnik kilku regat na Morzu Tasmana, uratowany szczęśliwie podczas pamiętnego sztormu w trakcie wyścigu Fastnet'79. Komandor żegnając zaginionych na morzu powiedział "... będzie nam zawsze Was brakowało, będziemy zawsze o Was pamiętać. Będziemy się uczyć na tragicznych okolicznościach Waszej śmierci".
                        Za rok kolejne 55 regaty Sydney - Hobart. Start nastąpi jak zwykle w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Przez  Australijczyków zwany Boxing Day - dzień w którym wręcza się upominki najbliższym.
Waldemar Heflich
Australia 1.01.1999r.                       

Sydney-Hobart 1998 - Regaty z piekła rodem!

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.