11/2011: Waldemar Heflich - felieton "Wielkie powroty"
Każdy, kto zna historię przejścia legendarnego North West Passage i opłynięcia Cape Horn, wie, że pokonanie obu tych miejsc w jednym rejsie jest niewyobrażalnie trudnym zadaniem...
Zakończył się jeden z największych rejsów w historii polskiego i światowego jachtingu oceanicznego. Wiosną 2010 r. jacht „Solanus" wypłynął z gdańskich Górek Zachodnich w rejs dookoła obu Ameryk przez Przejście Północno- Zachodnie i wokół Hornu. Po 502 dniach znów powitaliśmy go w Polsce. Bogusław Redliński, dowodzący stalowym keczem typu J-80, ze stałą załogą - Witoldem Kantakiem i Romanem Nowakiem dokonali rzeczy niezwykłej. Ich wyprawę odnotowały największe i najbardziej prestiżowe media żeglarskie świata. O skali trudności tego rejsu nikogo przekonywać nie trzeba. Każdy, kto choć trochę zna historię przejścia legendarnego North West Passage i opłynięcia Cape Horn, wie, że pokonanie obu tych miejsc w jednym rejsie jest niewyobrażalnie trudnym zadaniem. W połowie lat 70. kpt. Dariusz Bogucki i załoga „Gedanii" musieli dać za wygraną. Północny szlak pokonał później Janusz Kurbiel na jachcie „Vagabound", a kilka lat temu dwa jachty równocześnie - „Stary" i „Nekton". Wszystkie te wyczyny zostały wyróżnione Srebrnym Sekstantem. Teraz jury nagrody Rejs Roku będzie miało wyjątkowy trudny wybór. „Solanus" wydaje się murowanym laureatem, ale warto pamiętać także o Zbyszku Gutkowskim, który na „Operon Racing" zajął drugie miejsce w regatach samotnych żeglarzy dookoła świata Velux 5 Oceans. Nam oba jachty były niezwykle bliskie, bo żeglowały po oceanach z banderką „Żagli". „Solanus" zacumował przy nabrzeżu Narodowego Centrum Żeglarstwa. Uroczyście witał go komandor Sekcji Żeglarskiej RTW „Bydgostia" Antoni Bigaj, który był członkiem załogi okrążającej Horn. Bohaterów przywitali także prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski i marszałek województwa kujawsko-pomorskiego Piotr Całbecki. Gdy ucichnie gwar i zamieszanie po wielkim powrocie, załoga „Solanusa" zacznie z pewnością snuć plany kolejnego rejsu...
W 2004 r. na uroczystości Rejs Roku laureatem nagrody miesięcznika „Żagle" za wyjątkowy rejs małym jachtem został 74-letni sternik jachtowy Henryk Widera, który na balastowo-mieczowym Tangu Family (s/y „Gawot") odbył samotny rejs. Ze Szczecina przez Kanał Kiloński, Morze Północne, Biskaje dotarł do Madery, na Wyspy Kanaryjskie, później na Morze Śródziemne i przez Canal du Midi dopłynął znowu do mórz Europy Północnej. Wrócił do Szczecina po dwóch latach włóczęgi i przepłynięciu 6100 mil. Po drodze utrzymywał się z ulicznego grania na skrzypcach! Emerytowany koncertmistrz Filharmonii Szczecińskiej próbę opłynięcia Europy - morzami, rzekami i kanałami - podjął w maju 2006 r. Nie dane mu było tylko pokonanieKanału Białomorskiego, na którego przejście nie otrzymał zgody strony rosyjskiej. Podczas swojej pięcioletniej wędrówki przeżył dziesiątki przygód włącznie z głodówką, którą podjął na znak protestu, gdy nie pozwolono mu żeglować ustaloną trasą po wewnętrznych wodach Rosji. Przepłynął z Sankt Petersburga do Moskwy i był to niewątpliwie pierwszy polski morski jacht w stolicy Rosji! 3 października 81-letni sternik zawinął swym „Gawotem" do portu jachtowego w Świnoujściu. Zakończył się wspaniały rejs nestora polskich żeglarzy. Dla nas wszystkich jego wyprawa może być wzorem niezwykłej wprost wytrwałości i konsekwencji w dążeniu do celu. Wielkie powitanie pana Henryka odbyło się w macierzystej przystani Jacht Klubu AZS w Szczecinie. Z całą pewnością zagrał swoim przyjaciołom na skrzypcach...
O wielkim powrocie marzy wciąż kapitan Tomasz Cichocki, który na jachcie „Polska Miedź" (Delphia 40) żegluje w rejsie non stop dookoła świata. Olsztynianin podjął się niezwykle trudnego zadania. Przed nim tylko dwóm Polakom udała się ta sztuka. Henrykowi Jaskule na „Darze Przemyśla" i Tomaszowi Lewandowskiemu na „Luce". 15 września br., po 77 dniach od wypłynięcia z Brestu i po pokonaniu 7500 mil, „Polska Miedź" dotarła w okolice przylądka Dobrej Nadziei. Tomek wpłynął na wody Oceanu Indyjskiego i wziął kurs na australijski przylądek Leeuwin. Zaczął się bardzo trudny etap rejsu. Kapitan informował: „Po dwóch dniach klinczu z prądem Agulhas 17 września po południu udało mi się wydostać poza jego zasięg i zejść na około 38 równoleżnik południowy. Około 22 zaczął się ostry sztorm. Wiatr - 55 w. Momentami dochodził do 62 w z kierunku zachodniego. Fala o wysokości około 9 m z kierunku zachód - południowyzachód. Sztormowałem z wiatrem". Kilka dni później na jego stronie internetowej, www.kapitancichocki. pl, pojawiła się budząca grozę informacja: „W nocy z 28 na 29 września, podczas trwającego od trzech dni sztormu, nieokreślony obiekt uszkodził płetwę sterową, w wyniku czego jacht trwale utracił sterowność. Kilka godzin później potężna boczna fala sprawiła, że kapitan przewrócił się i uderzył głową w jeden z elementów wyposażenia. Tomek doznał obrażeń głowy i stracił przytomność. Po przebudzeniu zdołał opatrzyć i zszyć ranę i wysłał informację o całym zdarzeniu". Kapitan Cichocki żegluje najprawdopodobniej do Port Elizbateh, gdzie dokona niezbędnych napraw. Trzymamy kciuki za jego bezpieczny powrót!