01/2013: Waldemar Heflich - felieton ''Krew, pot, łzy"
Samo dopłynięcie do mety w Vendée Globe jest już wielkim sukcesem. Kto liczy na podium, musi żeglować na pełny gaz i mieć nadzieję, że doprowadzi łódkę do mety w jednym kawałku. Oto felieton Waldemara Heflicha, redaktora naczelnego "Żagli", ze styczniowego numeru magazynu:
Fundusz inwestycyjny N.M.L. Capital zajął okręt argentyńskiej marynarki wojennej na poczet 370 milionów dolarów długu, który został zaciągnięty w funduszu przez rząd Argentyny jeszcze w latach 90. Flagowy okręt szkolny „Ara Libertad” stoi od 2 października 2012 r. w areszcie w porcie Tema w Ghanie. Zawinął tam w trakcie rejsu po Atlantyku, mając na pokładzie około 200 osób załogi, w tym absolwentów argentyńskiej Naval Academy i kadetów z kilku innych krajów. Sąd w Ghanie odrzucił już pierwsze odwołania, zadając przy okazji retoryczne pytanie, czy Argentyna w ogóle zamierza kiedykolwiek spłacić swoje długi? 12 listopada ubiegłego roku Ghana otrzymała od ministra spraw zagranicznych Argentyny ultimatum. Brak zwolnienia okrętu będzie skutkował wkroczeniem Argentyny na drogę prawną. Rząd argentyński ogłosił, że jest zmuszony zwrócić się do Trybunału Międzynarodowego. Argentyna argumentuje, że jednostka jest okrętem wojennym i podczas zatrzymania znajdowała się w trakcie oficjalnej wizyty w Ghanie. Zajęcie statku jest pogwałceniem immunitetu okrętu wojennego. Do pilnowania i utrzymywania porządku na żaglowcu pozostało 50 ludzi. Władze portu Tema starały się przestawić okręt w takie miejsce, aby uniemożliwić mu ucieczkę. Odcięto dopływ wody oraz prądu. Kapitan argentyńskiej jednostki otrzymał rozkaz z Buenos Aires, że kategorycznie ma nikogo nie wpuszczać na pokład i nie pozwolić na ruszenie okrętu. Ghańczycy próbowali dostać się na żaglowiec za pomocą dźwigu portowego. Argentyńczycy zdecydowali się w takiej sytuacji podjąć radykalne kroki i marynarze obecni na pokładzie sięgnęli po broń! Sytuacja wydaje się mocno dramatyczna. Nie ma widoków na szybkie sądowe zakończenie sprawy. Obie strony wiedzą już, że przy następnej próbie opanowania okrętu może się polać krew...
Jak co cztery lata kilkaset tysięcy sympatyków żeglarstwa wzięło udział w uroczystości pożegnania 20 sterników z sześciu krajów wypływających z Les Sables d’Olonne na start Vendée Globe. To była parada pełna emocji i wzruszających pożegnań. Zbyszek „Gutek” Gutkowski i „Energa” także dostali gromkie brawa. Dla nas jego start w tych prestiżowych regatach to wielka sprawa! Po sukcesie, jakim było drugie miejsce w Velux 5 Oceans, teraz także liczyliśmy na dobry wynik. Wyścig jak zawsze poprzedziły żmudne i niezwykle trudne przygotowania, podczas których na każdy jacht przeznaczono dziesiątki tysięcy godzin na sprawdzenie kadłuba, żagli, takielunku, elektroniki, wszelkich ustawień i wyposażenia. Gdy wylano już ostatnią kroplę potu, kończąc pracę ekip brzegowych, sternicy rozpoczęli szalony wyścig. Tu nikt nawet przez chwilę nie stosuje taryfy ulgowej, choć wiadomo, że samo dopłynięcie do mety już jest wielkim sukcesem. Kto liczy na podium, musi od początku żeglować na pełny gaz i mieć nadzieję, że doprowadzi łódkę do mety w jednym kawałku! O tym, że w tym wyścigu nie ma miejsca na spokojne pływanie, świadczyły komunikaty z trasy. Gdy jachty były już na Południowym Atlantyku, 29 listopada Francuz Francois Gabart zgłosił przepłynięcie w ciągu doby 482,91 mili i tym samym pobił rekord Aleksa Thomsona z 2003 r., który pokonał 468,72 mili w 24 godziny. Radość Gabarta była krótka. Kilka godzin później Jean Pierre Dick zgłosił przepłynięcie 498,8 mili. 1 grudnia ponownie poprawił rekord i pokonał 502,53 mili w ciągu doby! To była jazda na złamanie karku…
Pierwszym pechowcem był Marc Guillemot. Cztery godziny po starcie usłyszał hałas, poczuł podwójne uderzenie, jacht zaczął się przechylać i nagle zwolnił... Jego „Safran” stracił kil! W nocy był z powrotem w Les Sables d’Olonne. Ze łzami w oczach mówił o wycofaniu się z rywalizacji. Trzy dni później kłopoty miał Kito de Pavant. Sternik „Groupe Bel” udał się na krótką drzemkę. Na jego drodze znalazł się trawler rybacki bez włączonego AIS! Po zderzeniu jacht miał wielką dziurę w burcie, uszkodzony pokład, dziób i złamany bukszpryt. Francuski żeglarz ma wyjątkowego pecha. Cztery lata temu po 28 godzinach po starcie jego jacht także stracił maszt. Tłumiąc płacz, powiedział: „To dla mnie koniec wyścigu. Nie wiem, czy to ja nie chcę Vendée Globe, czy to Vendée Globe nie chce mnie…”. Kilkanaście godzin później z trawlerem rybackim zderzył się także Louis Burton, najmłodszy sternik w stawce. Uszkodzona wanta, zmusiła go do wycofania się z regat. Niestety, następnej nocy lista poszkodowanych znów się poszerzyła. Jacht Samanthy Davis stracił maszt. Brytyjka, płacząc jak bóbr, żegnała się z resztą zawodników i kibicami. Z regat odpadł także Jeremie Beyou. My mocno przeżyliśmy niepowodzenie Zbyszka Gutkowskiego, który nie poradził sobie z awarią autopilota. Choć to żeglarz doświadczony i nieraz przegrywał z przeciwnościami losu, miał oczy pełne łez, gdy mówił o rezygnacji z wyścigu. Z Vendée Globe wycofał się także jeden z faworytów, zwycięzca 5. edycji – Vincent Riou. Jego „PRB” zderzył się z wielką metalową boją i uszkodził kadłub. Po 15 dniach wyścigu odpadało siedmiu żeglarzy. Dla wielu był to prawdziwy dramat – wylane w przygotowaniach strumienie potu zastąpiły więc strumienie łez goryczy...