Wojciech Kalinowski - Pierwszy Rejs Pamięci wyzwolenia niemieckich obozów koncentracyjnych

2015-05-27 10:46 Wojciech Kalinowski

Zbliżał się rok 1995, a więc 50 ta rocznica zakończenia drugiej wojny światowej i wyzwolenia dwóch działających jeszcze wtedy niemieckich obozów zagłady na terenie Polski KL Stutthof i KL Auschwitz. Pierwszym obozem założonym przez Niemców na terenie Polski był KL Stutthof na Mierzei Wiślanej, więc u samego ujścia Wisły.

Przeczytaj koniecznie: Wojciech Kalinowski - 10 lat później... Drugi Rejs Pamięci wyzwolenia niemieckich obozów koncentracyjnych

Te dwie relacje dzieli 10 lat. Rejs poświęcono rocznicy wyzwolenia niemieckich obozów koncentracyjnych w Sztutowie (KL Stutthof) i Oświęcimiu (KL Auschwitz). Oba te obozy leżą na końcach tej samej rzeki – Wisły. Dlatego p. Wojciech Kalinowski, w celu upamiętnienia 50tej i 60tej rocznicy wyzwolenia obozów od okupacji hitlerowskiej, postanowił odbyć Rejs Pamięci. Rejs taki miał odbyć się pod prąd Wisły i pod żaglami. W 2015 roku minęła 70 rocznica wyzwolenia obozów i p. Wojciech płynie kolejny trzeci raz. Żagle obserwują poczynania p. Kalinowskiego i zdadzą z rejsu relację.

***

Już drugiego września 1939r. Niemcy gromadzili tam aresztowanych w rejonie Gdańska Polaków, a wyzwolony został 8 maja 1945r. tj. w ostatnim dniu wojny. Największy ze wszystkich niemieckich obozów KL Auschwitz założony w pobliżu kilometra “0” szlaku żeglownego Wisły. Tak, więc Wisła symbolicznie łączy te dwa obozy. Ponieważ moja rodzina tragicznie doświadczyła pobytu w niemieckich obozach, pomyślałem, że można uczcić 50 rocznicę zakończenia wojny rejsem żeglarskim między tymi obozami. Najłatwiej byłoby zawieźć łódź do Oświęcimia i spłynąć do Sztutowa. Uznałem jednak, że taki rejs powinien być w najtrudniejszym wykonaniu, a więc pod prąd rzeki, samotnie i wyłącznie na żaglach. Chciałem też udokumentować przepłynięcie całej Wisły pod prąd na żaglach, bo według mojej wiedzy nikt tego dotąd nie dokonał. Ponieważ nigdy nie pływałem powyżej Warszawy, a uważałem, że nim dalej tym będzie trudniej, dlatego specjalnie na ten rejs zbudowałem turystyczny katamaran. Podstawową jego zaletą było to, że miał małe zanurzenie, był lekki i łatwo rozbieralny. Wadą natomiast brak kabiny i na noc trzeba było stawiać namiot na pokładzie i organizować biwak.

Na rozpoczęcie rejsu przyjechał redaktor Andrzej Krystek z radia PiK. Wypływam z Łoskonia pod Bydgoszczą o godz. 13.00. Mam silny przeciwny wiatr - 5-6° B. Płynę w kierunku ujścia Wisły. Na noc staję za Świeciem o godz.21.00. Przez następne 3 dni wiatr jeszcze silniejszy 7-8° B. Muszę wiele razy kryć się za główkami i przeczekiwać. 29 czerwca wiatr znacznie osłabł, dopływam do posterunku straży granicznej przy ujściu Wisły na 941 kilometrze. Bardzo sympatyczny komendant zaprasza na wspólne śniadanie. Mają dużo smażonych ryb. O godzina 11.00 odpływam do śluzy w Gdańskiej Głowie, gdzie śluzują mnie natychmiast i jestem na Szkarpawie. Po drodze mam 3 niskie mosty i muszę kłaść maszt.

30 czerwca o godz. 9.00 dopływam do Sztutowa. Do obozu mam 2 km.

Przyjął mnie kustosz i zwiedzamy obóz razem z grupą Amerykanów. Pytają o motywy zorganizowania takiego rejsu, opowiadam pokrótce rodziną historię. Godz.15.00 wracam na łódkę i Szkarpawą płynę do Wisły. Następnego dnia godz.10.00 jestem na Wiśle, przy słabym wietrze ruszam w górę rzeki. Staję już po ciemku na 871 kilometrze. Jak na początek całkiem nieźle, przepłynąłem pod prąd 54 kilometry.

Następne 4 dni bardzo słabe i urywam Wiśle tylko po kilka kilometrów. Zapowiadają dużą fale idącą z góry, myślę jednak, że ta fala dojdzie tu mocno spłaszczona. Stoję naprzeciw Kwidzynia i obserwuję dym na kominie Celulozy, cały czas układa się w lewo, muszę czekać aż zmieni kierunek.

Po pięciu dniach postoju dym zmienia kierunek, stawiam żagle i płynę dalej. Do godz.23.00 urywam Wiśle 59 kilometrów. Pogoda zmienia się powoli, idę dalej, z nad Świecia wychodzi ciemna burzowa chmura, płynę blisko brzegu i obserwuję dalekie drzewa. Nagle dostaje silne uderzenie wiatru prosto z góry, szybki ruch sterem i jestem na brzegu. Po godzinie ruszam dalej. Na noc staję pod Grucznem. W kolejnym dniu, przy słabym wietrze, z trudnością udaje mi się dopłynąć do Fordonu.

Rano przyjeżdżają z lokalnej telewizji z programu “Zbliżenia”. Robią reportaż, a z domu przywożą mi zaopatrzenie. Jest sprzyjający, choć słaby wiatr i płynę dalej. Dopływam tylko do Brdy Ujścia i znów stoję.

16 lipca opływam do Przyłubia. Wyczuwa się zmianę pogody. Na noc zakładam budzik tj. wieszam blaszany garnuszek przy maszcie. Jak powieje to mnie obudzi.

O godzinie 3.00 w nocy pobudka, sprawdzam kierunek wiatru-jest dobry. Szybko zwijam namiot stawiam żagle i jeszcze po ciemku wychodzę na wodę. O godz. 9.00 mijam Toruń i przed Nieszawą, pomimo sprzyjającego wiatru staję na obiad. Ta godzina będzie mnie kosztować potem cały dzień. Na noc staję przed Włocławkiem na wysokości Azotów.

Jestem bardzo zadowolony, bo przepłynąłem prawie 100 kilometrów w ciągu jednego dnia.

Następny dzień znów słaby i ledwo wieczorem dopływam do śluzy. O godz.11.00 jestem na górnej wodzie. Mam dobry wiatr i sporą fale. Szybko dopływam do Płocka. Tam uzupełniam zaopatrzenie i przed wieczorem płynę dalej. Wiatr znacznie zelżał, ale daje się żeglować. Robi się ciemno, ale wychodzi księżyc i można płynąć. O godz. 2.00 w nocy staję pod Wyszogrodem. Ponownie przepłynąłem prawie 100 km.

Wracają wspomnienia z przed 56 lat. We wrześniu 1939 roku znaleźliśmy się we wsi Mokas pod Sochaczewem, w samym centrum ostatniej fazy bitwy nad Bzurą. W nocy 16 września do wsi weszli Niemcy. Wszystkich cywili zgonili i zrobili z nas żywą tarcze. Z naszej rodziny byłem tam ja, starszy brat i mama z półroczną siostrą na ręku. Trzymali nas do południa dnia następnego, aż bitwa się zakończyła.

Następne dni znowu słabe, brak wiatru. 21 lipca dopływam do Modlina i powtórnie powracają wspomnienia.

Od urodzenia do 4 września 1939r. mieszkałem w twierdzy Modlin. Tu skończyłem pierwszą klasę Szkoły Powszechnej. Po wybuchu wojny rodziny wojskowych musiały opuścić twierdze. Tak znaleźliśmy się we wsi Mokas.

Mijam Modlin i na noc staję za mostem do Kazunia. Już szykowałem się do spania, gdy powiał dobry wiatr. Nad puszczą Kampinoską przechodzi burza i dotarł do mnie jej front. Szybko ruszam dalej, powoli robi się ciemno, ale od czasu do czasu dalekie błyski trochę oświetlają lustro wody i można płynąć.

Nad ranem tuż za mostem Roweckiego dopadła mnie burza i musiałem zacumować przy brzegu. Do południa ładna pogoda, z lekkim sprzyjającym wiatrem. Pomału płynę dalej. Na wysokości Zamku Królewskiego stoi barka- bar. Trzej mężczyźni z barki wołają bym do nich dopłynął. W niedziele bar jest czynny dopiero od godz. 13.00, a ponieważ robią śniadanie dla siebie zapraszają i mnie. Po śniadaniu pytam ile płace-nic, na koszt firmy, mówi właściciel. Umawiamy się, że wstąpię w drodze powrotnej i opowiem jak było na Górnej Wiśle.

Powoli dopływam na wysokość Elektrociepłowni Siekierki, jest to raczej powolny spacer niż płynięcie, dogoniła mnie policyjna motorówka z reporterem Polskiej Agencji Fotograficznej - robią wywiad i zdjęcia.

Przepływam koło ujścia Świdra. Naturyści mają tu plażę. Płynę blisko brzegu, a oni dopytują się skąd płynę i gdy im podałem trasę rejsu cała plaża nagusów biła mi brawo.

Żeby przybliżyć warunki żeglugowe na środkowej Wiśle, przytaczam kilka kolejnych zapisów z mojego dziennika.

26 lipca – środa. Godzina 4.20 wypływam przy słabym wietrze, na szczęście z dobrego kierunku. Cały dzień wiało słabo, ale równo, przepływam 63 kilometry i staję na 443 km. Z Krakowa do Gdańska spływali Niemcy na łodziach wiosłowych. Miłe spotkanie.
27 lipca. Podpływam parę kilometrów i staję 3 km za ujściem Pilicy. W czasie walk na przyczółku Magnuszewskim była tu przeprawa Pierwszej Brygady Pancernej Wojska Polskiego.
28 lipca. Cały dzień postoju, a przed wieczorem podchodzę 1 km i znów stoję.
29 lipca. Przez cały dzień urywam Wiśle 10 km. Wieczorem złowiłem ładnego klenia.
30 lipca. Ruszam przy słabym bocznym wietrze. Aby upłynąć 1 km, trzeba halsując zrobić 2-3 km po wodzie.
31 lipca-poniedziałek. Dopływam do elektrowni Kozienice. Jest ona położona bezpośrednio przy brzegu Wisły. Przystosowano ją do przyjmowania śląskiego węgla transportowanego wodą, ale z powodu niespławności Wisły, dowozi go kolej. Przy elektrowni znajduję się Inspektorat Nadzoru Wodnego, z którego dzwonie do domu i radia PiK.
1 sierpnia. Przepływam 12 km. i znów stoję. Biwakuje tu rodzina z Radomia. Dopiero przyjechali, ale zapraszają na kawę i placek. Przed wieczorem przychodzi do mnie niedaleko biwakujący warszawiak z synem, zapraszają na wspólną kolację. Przy ognisku przesiedzieliśmy do północy.
2 sierpnia. Po kilku kilometrowej żegludze postój. Za wałem jest gospodarstwo ogrodnicze. Idę po zakupy. Gospodyni pozwala mi narwać sobie ile potrzebuję. Narwałem dobre 5 kg warzyw i pytam ile płace. Pan takim rejsem płynie, daj pan 2 zł dla zasady. Dziękuję bardzo.
4 sierpnia. Powoli dopływam do Puław. tam uzupełniam zaopatrzenie i mam spotkanie z miejscową prasą. Dziennikarka straszy mnie przełomem Wisły pod Kazimierzem, według niej na samych żaglach nie do przejścia. Podchodzę pod Kazimierz i staję na noc.

Rano przy bardzo słabym wietrze dopływam do Kazimierza i staję przy przystani pasażerskiej. Godzina 11.45 zaczyna wiać sprzyjający wiatr i szybko płynę w górę rzeki. Płynąc non stop robię 57 km. Cisza zastaje mnie na 327 km- we wsi Piotrawin. Za drzewami widzę wieże kościoła i pomyślałem -idę na księżowską kolację. Trafiłem dobrze, ksiądz właśnie jadł kolację, a ja rzutem oka na stół oceniłem, że jest w połowie. Pokazuję dokumentacje rejsową i tłumaczę, z jakiego powodu płyną. Bardzo interesowało go jak sobie daję radę samotnie na Wiśle, bo to i zaopatrzenie i różne niepogody. Gdy ma się doświadczenie to nie jest tak źle - odparłem krótko. Jeszcze okolicznościowy wpis i wracam na łódkę. Nie zaproponował nawet herbaty.

Następnych kilka dni podobne do poprzednich po kilka km dziennie. Oprócz okolicznościowych wpisów, nieraz robię swój własny np. taki:

Cierpliwie wzdłuż wiślanych brzegów stoicie
Czekając na los przeznaczenia
wiatr tylko cicho zawodzi
Licząc upadłe istnienia.
Myśmy już zapomnieli
Ile was było przed laty.
Szpak tylko cicho zagwiżdże
Nie mogąc przeboleć straty.
A kiedy posadzi cię ręka
Serdeczna jak uścisk brata
To wiosną bazią zakwitniesz
Wierzbo rosochata.

Na brzegu była kępa starych wypróchniałych wierzb a wśród nich nowe nasadzenia. 17 sierpnia powoli płynę dalej. Za mostem w Szczucinie na piaszczystej wyspie miasteczko namiotów. Biwakują tu wędkarze z Tarnowa. Krótki postój - częstują kawą i płynę dalej.

Na noc staję przy wiosce. Gospodyni w pierwszych zabudowaniach nalewa mi butelkę mleka i nie chce pieniędzy. Zaprasza też na kolację. Jest u nich 22 letni syn od 9 lat sparaliżowany po skoku do wody na głowę.

Następnego dnia upływam 18 km i staję blisko ujścia Dunajca.

19 sierpnia, rano dopływam do Opatowca nad Wisłą. Stoi tam pomnik Józefa Piłsudzkiego. Napis na pomniku głosi [W tym miejscu w dniach 23-27 września 1914r.w ciężkich bojach przeprawił się przez Wisłę 1 Pułk Piechoty Legionów] W tym pułku służył starszy brat ojca Piotr.

Żeglarskie porzekadło mówi, że wiatr i woda wykorzysta każdy błąd żeglarza. Mnie się taki błąd przydarzył. Był ładny słoneczny dzień ze słabym wiatrem, tak, że łódź ledwo płynęła, Żeby jej pomóc wyciąłem leszczynową tyczkę i stojąc na rufie popychałem. Przed wieczorem wiatr ustał zupełnie. Zszedłem do brzegu i rzuciłem kotwice za kamienie. Ponieważ nie było wiatru zapomniałem wyluzować szotów od żagli. Zszedłem na brzeg i zacząłem iść w kierunku wału. W tym momencie przyszedł spóźniony powiew wiatru, łódź skoczyła do przodu, kotwica puściła i łódka odpłynęła. Szczęściem moim było to, że powiew ten trwał dłuższą chwile. Łódź przepłynęła pod przeciwny brzeg, spłynęła pół kilometra z prądem i stanęła na płyciźnie. W pobliskim gospodarstwie dostałem 4 plastykowe butelki i kawał sznurka, powiązałem to i zrobiłem coś w rodzaju kamizelki ratunkowej.

Już w kompletnych ciemnościach w pław popłynąłem do łodzi. Ten odcinek Wisły jest bardzo zanieczyszczony, na brzegach leży wszystko od padłej zwierzyny po karoserie samochodowe.

Następne dni wiatr bardzo słaby płynę po kilka kilometrów wspomagając się tyczką.

26 sierpnia dopływam pod Nową Hutę, do miejscowości Przewóz. Staję przed pierwszym stopniem wodnym Kaskady Górnej Wisły systemu krakowskiego. Był on zbudowany na początku lat sześć dziesiątych i składa się z elektrowni wodnej i śluzy. Przez lata Wisła pogłębiła koryto i przy niskich stanach wody próg śluzy wystawał ponad lustro wody. Gdybym płynął normalnym jachtem rejs musiał by się tu zakończyć.

Rozbieram katamaran, przenoszę na górną wodę i rejs trwa dalej. Przepływając pod Wawelem, przy brzegu zatrzymuje się samochód i kierowca prosi bym do niego dopłynął. Był to kierownik Inspektoratu Wodnego w Krakowie. Gdy dowiedział się, jakim rejsem płynę, zaprosił mnie do biura abym pracownikom opowiedział jak było na Wiśle. Nagłośnił od razu w miejscowej prasie mój rejs. Gdy zszedłem nad wodę wszyscy już na mnie czekali.

Pogoda radykalnie się zmienia, ciągłe szarugi z przeciwnym wiatrem.

Po dwudniowym postoju pod wieczór dopływam do stopnia Kościuszko. Dwaj pracownicy na dyżurze zapraszają do siebie, na stole talerz z kanapkami i trzy szklanki herbaty. Chciałem podładować akumulatory, ale u nich był tylko prostownik na 24 wolty. Jeden z pracowników stwierdza, że jego sąsiad jest taksówkarzem i powinien mieć odpowiedni prostownik. Po 20 minut podjeżdża samochód z prostownikiem. Rano zmienna pogoda, powoli dopływam do Tyńca, idę z wizytą do klasztoru, przyjmuje mnie Ojciec Leon Knabit - podprzeor. Z Tyńca dzwonię do radia PiK, przy okazji o. Leon powiedział kilka zdań o klasztorze.

W dedykacji o. Leon napisał mi:

Zwykle Wisłą płynie się z prądem,
ale dobrze jest spotkać Kogoś,
kto się nie lęka płynąć pod prąd,
pod prąd zła dawniejszego i obecnego.
Benedyktyńskie Opactwo, które stoi nad Wisłą już 950 lat
życzy pomyślnego zakończenia tego rejsu
i owoców dla naszej trudnej rzeczywistości,
oraz osobistej satysfakcji.
Tyniec 31 sierpnia 1995r.

Przed wieczorem dopływam do następnego stopnia wodnego w Borku Szlacheckim. Jest to śluza prowadząca na kanał Skawina Łączany. Kanał ten ma 16 km długości i 13 niskich po 3,7 m wysokości mostów. Składam maszt i płynę na pych. Dopływam do Międzyszkolnego Klubu Kajakowego w Łączanach. Gospodarzem jest pan Jurek, pochodzący z Bukowna. Mamy tam wspólnych znajomych. Pogoda załamuje się i zostaję w klubie przez 2 dni.

Ruszam dalej. Płynę jak się da: na żaglach, na pych a nawet miejscami burłacząc z brzegu. Za radą pracowników inspektoratu w Krakowie staję na 14 km, w miejscowości Przeciszów, według nich dalej nie ma przejścia. W pobliskich zabudowaniach załatwiam opiekę nad sprzętem i rano autobusem jadę do Oświęcimia. Jak zwykle najpierw małe zdziwienie, gdy wyjaśniam przesłanie mojego rejsu, ale szybko zajmuje się mną kustosz Pan Adam Cyra i dołącza do prowadzonej przez siebie grupy wycieczkowej.

Uzyskuję pisemne poświadczenie o zakończeni rejsu i jestem proszony o wpis do Księgi Pamiątkowej Obozu. Napisałem wówczas:

Rejs żeglarski-tylko pod żaglami
Na trasie Stutthof-Oświęcim
W 50-ta rocznicę wyzwolenia tych obozów,
poświęciłem tym wszystkim,
którzy w hitlerowskich obozach cierpieli i ginęli,
oraz tym, którzy ginąc walczyli o ich wyzwolenie.

Kustosz zaprosił też na obiad do stołówki i podarował mi kilka książek o tematyce obozowej z własną dedykacją.

7 września. Rozpoczynam powrót. Z prądem wraca się dużo szybciej. Jestem u Jurka w Łączanach na obiedzie. Gdy zobaczył żagle wiedział, że to ja wracam. Jeszcze tego dnia jestem na śluzie w Borku Szlacheckim. Nocuje na śluzie i od rana dalej. Naprzeciw Wawelu jest Klub Wodny Ligi Obrony Kraju RETMAN. Wołają by do nich dopłynąć. Godzina postoju, mały poczęstunek, wpis okolicznościowy i płynę dalej. Przede mną kłopotliwa śluza w Przewozie. Wpływam do śluzy, obniżają wodę do metra, otwierają wrota i jestem wylany razem z wodą.

Znowu na Wiśle, szybko dopływam do Opatowca. Na przywitanie operator promu opowiada mi o tragedii, jaka rozegrała się przy ujściu Dunajca. Ojciec wziął na ręce dwoje małych dzieci i chciał przejść z nimi na drugą stronę rzeki. Niestety prąd zniósł ich na głęboką wodą i utonęli wszyscy. Następny dzień ciepły i spływam przy lekkim przeciwnym wietrze. Dopływam do Połańca. Chciałem uzyskać wpis okolicznościowy z dużego zakładu. Wchodzę do sekretariatu i pytam o dyrektora, nie ma, jest zastępca. Pokazuje mu dokumentacje rejsu i długo muszę tłumaczyć, jakim rejsem płynę i dlaczego proszę o wpis. Przejrzał istniejące wpisy i pyta, co mam panu napisać, Ja nie sugeruję nikomu treści wpisu -odpowiadam.
[Stwierdzam dopłynięcie do elektrowni Połaniec]-napisał. Następnie pytam go czy mógłbym skorzystać z telefonu i przekazać do bydgoskiego radia relacje z trasy.

Dlaczego pan tego nie powiedział od razu pyta? Musiałem to powiedzieć, więc mówię teraz. Złapał zeszyt wpisów, otworzył na stronie wpisu z Tyńca i pokazując palcem pyta, a ojcowie z Tyńca też pozwolili dzwonić?. Tak –odpowiadam, o. Leon powiedział parę zdań o swoim klasztorze, a ja przekazałem relacje z ostatnich dni. Niech pan dzwoni tylko krótko.
W tym momencie coś się we mnie zagotowało, chciałem wziąć papiery i wyjść. Nie wiem jak się opanowałem, że dość spokojnie telefonicznie przekazałem, co miałem przygotowane.

W sekretariacie, gdy poszedłem po pieczątkę mówię - ale macie zastępcę, tacy też bywają mówi sekretarka.

Po ciepłej nocy szybko dopływam do Sandomierza, uzupełniam zaopatrzenie i mam niecodziennego pasażera-Polaka z Kanady, zwiedzał Sandomierz i okolice, przepłynął ze mną do Zawichostu. Przed Kazimierzem zapraszają mnie na swoją barkę piaskarze, częstują obiadem i obowiązkową setką. Poniżej Dęblina Wisła bardzo rozmyta. Brak wytyczonego szlaku żeglownego sprawia, że łatwo wpaść na mielizny.

18 września. Dopływam do Warszawy. Przed mostem Berlinga dopływa do mnie starszy jegomość na kajaku i składa mi gratulacje. Pytam czy wie, komu gratuluje, wiem, wiem, czytałem w gazecie i widziałem zdjęcie odpowiada. Dopływam do barki baru, są bardzo zapracowani, przygotowują bankiet dla aktorów, mimo to zapraszają na kolacje.

Dwa dni poświęciłem na pobyt w Warszawie, odpływam w południe przy słabym sprzyjającym wietrze. Przed Modlinem pogoda się zmienia, zaczyna padać drobny deszcz a wiatr zmienia się na przeciwny. Uznałem, że to sprawa przelotna i ubieram strój przeciw deszczowy - płynę dalej. Deszcz jednak nie przestaje, ale się nasila. Słychać tylko szum spadających kropli. Zaczyna robić się ciemno, Wyszogród mijam w zupełnych ciemnościach. Wiem, że dalej będą porwane główki, na których można się rozbić.

Robię zwrot o 180 stopni i pomału podchodzę do prawego brzegu. Trafiłem na krzaki wikliny, przywiązałem łódź i organizuje biwak. Gdy w namiocie zapaliłem kuchenkę i zrobiło się ciepło poczułem się jak w pałacu. Rano piękna pogoda, pomyślałem wówczas-ty wariacie, trzeba było od razu stanąć jak zaczęło padać.

W Płocku staję w klubie żeglarskim i zostaję na 2 dni. Mam wizytę dziennikarzy z Gazety Wyborczej. W dalszą drogę ruszam przy mocnym przeciwnym wietrze. Duża fala przelewa się przez dzioby pływaków. Mam dość takiego pływania i w Duninowie robię postój do dnia następnego. Wiatr zelżał i dopiero o 23.00 godz. dopływam do śluzy we Włocławku.

Nocuję przed śluzą, po pokonaniu, której przy słabym, przeciwnym wietrze płynę dalej. Przed Nieszawą, od dołu płynie sześć żaglówek na silnikach. Z pierwszej pytają skąd płynę? Trzeba spytać skąd wracam?-odpowiadam. Gdy powiedziałem, że wracam z rejsu Sztutowo - Oświęcim zapanowało krótkie milczenie a potem okrzyk “O kurcze!” i po chwili odbieram gratulacje. Na noc staję na 630 km, przed Silnem. Szybko dopływam do Torunia, dzwonię do domu i umawiam się, kiedy mają po mnie przyjechać do Łoskonia.

Mam wizytę dziennikarki z Gazety Toruńskiej, ale ją bardziej interesowały przygody niż sam rejs. Na zakończenie rejsu przyjechał niezawodny Andrzej Krystek z PiK i dziennikarz z Gazety Wyborczej.

Rejs trwał 3 miesiące i 2 dni, przepłynąłem 927 km pod prąd i tyleż z powrotem oraz 60 km. na Szkarpawie. Gdyby doliczyć kilometry przepłynięte podczas halsowania i wyszukiwania przejść, trasa rejsu wynosi ponad 2500 km.

Pływanie po Wiśle tylko na żaglach uczy pokory i szacunku dla sił przyrody, nic nie da się zrobić przeciw nim, można tylko starać się wykorzystywać to, na co one pozwalają.

Wojciech Kalinowski - Maksymilianowo

Przeczytaj koniecznie: Wojciech Kalinowski - 10 lat później... Drugi Rejs Pamięci wyzwolenia niemieckich obozów koncentracyjnych

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.