Żeglarski tydzień PSB pod niebem Dalmacji
W Chorwacji na początku wrześnie b.r. odbyły się IV regaty branży budowlanej, o puchar Grupy PSB. Od czterech lat Polskie Składy Budowlane zapraszają współpracujące firmy do wspólnego żeglowania. W tegorocznej edycji wzięło udział aż 25 jachtów z ponad 200 załogantami z różnych firm budowlanych.
Codziennie, zanim łodzie odbiły od kei, komandor regat, kapitan Andrzej Brońka odprawiał swój rytuał. Napełniał kielich dobrym trunkiem, wygłaszał krótką modlitwę do Neptuna i wylewał zawartość wprost do wody. Bóg mórz i oceanów musiał być zadowolony z porannych drinków, bo zesłał żeglarzom piękną regatową pogodę i czuwał, by wszyscy wrócili zdrowi i zadowoleni.
Siedem dni słońca i wiatru załatwił nam Neptun, reszta jednak była zasługą organizatorów – Polskich Składów Budowlanych. PSB już od czterech lat zaprasza swoich partnerów i klientów do wspólnego żeglowania i integracji w ramach regat. Całe wydarzenie nie doszłoby do skutku bez Zdzisława Gajosa z firmy SAGAPOL. Jego pasji i ogromnemu zaangażowaniu zawdzięczamy to, że ponownie mogliśmy pościgać się, nawiązać nowe znajomości i zakosztować morskiej przygody. Duże podziękowania należą się też Bożenie Sąsiadek z PSB oraz Robertowi Bańskiemu z firmy FORTON. Dzięki ich wspólnemu wysiłkowi IV regaty PSB przebiegły sprawnie i można je uznać za bardzo udane. Udział wzięło 25 jednostek i ponad 200 załogantów z firm: AR SKŁAD-ELMAS, ARTBUD, ASETTES/FDPL, BAUMIT, BUDEX, BUSINES BUILDING, CLASSEN, CMB MRĄGOWO, FAKRO, GÓRAŻDŻE, HÖRMANN, MARBUD, RAMPA, ROCKWOOL, SAGAPOL, SIKA, SOPRO, URSA
Rozegrano 6 wyścigów, które pozwoliły wyłonić bezsprzecznego zwycięzcę. Oprócz rywalizacji był też czas na odpoczynek i wspólną zabawę. Wszystko poszło jak z płatka i aż trudno dać wiarę, że były to największe polskie regaty organizowane na obcych wodach.
7 dni w kokpicie
Czy odcinki nie są aby zbyt długie? Czy tydzień wystarczy, żeby rozstrzygnąć zawody? Takie pytania nurtowały załogi i ich skiperów. W tym roku plan rzeczywiście był napięty. Start przypadł na 3 września. Najpierw treningi na trasie Primosten-VIS. Później wyścig i wyprawa do portu Vela Luka, a stamtąd do Korculi. Przedostatnie zmagania miały odbyć się w drodze na Hvar, a finałowa rozgrywka nieopodal Trogiru. Tak na prawdę wszyscy niepokoili się, czy dopisze pogoda, bo prognozy nie nastrajały optymistycznie. Każdy poza tym chciał wygospodarować choć godzinkę dziennie, żeby pozwiedzać urocze mariny i portowe miasta, pogadać ze znajomymi przy kapce czegoś mocniejszego lub pograć i pośpiewać z kompanami.
Vis a vis miasteczka Vis
Pierwszy dzień poświęcony był treningom i poznaniu łódek. Morze było wzburzone a słone fale co chwila zalewały pokłady, pozostawiając po sobie biały, krystaliczny nalot. Skiperzy próbowali okiełznać łodzie i ich załogi, które jeszcze się docierały. Dopiero koło piątej jachty zaczęły się pojedynczo pojawiać w miejskiej marinie miasteczka Vis. Nie dla wszystkich starczyło miejsca przy kei, przed czym wcześniej ostrzegał komandor. Traf chciał, że w pobliżu rozgrywały się inne regaty i niestety skończyły się wcześniej niż nasze.
Do restauracji Pojoda, słynącej z wyśmienicie przyrządzanych ryb, dotarli na szczęście wszyscy. Można więc było oficjalnie i uroczyście rozpocząć regaty, poznać organizatorów, sędziów, kolegów i koleżanki z innych łajb.
Wieczór uświetnił zespół szantowy Klejnoty Capitana. Na gitarach zagrali i zaśpiewali komandor Andrzej Brońka (zwany od tej pory Pan Klejnot) oraz Krzysztof Kipiel. Męskim głosom wtórowały Renata Ciaputa i gościnnie – Dominika Płonka z zespołu Sąsiedzi, przygrywająca również na wszelkiego rodzaju fletach i piszczałkach. Na akordeonie zagrał Wacek Wiecha a na skrzypcach, podziwiana zwłaszcza przez męską część załóg – Ania Kasprzykiewicz.
Do boi żeglarze
Nazajutrz przed południem jachty skierowały się w stronę wyspy Korcula. Wiatr nie sprzyjał dużym jednostkom. Znakomicie radziły sobie natomiast małe Salony i Elany. Niestety Sędziowie odwołali drugi wyścig i pozostało uruchomić disel-groty, by szybko podążać do portowego miasta Vela Luka.
Tam czekała wszystkich niespodzianka. Keje były szczelnie zapełnione. Kilku łódkom udało się gdzieś wcisnąć bądź przykleić do cudzej burty, co nie zawsze spotkało się z aprobatą sąsiadów.
Pozostałe łajby przycumowały po kilka do portowych boi tworząc małe pływające wysepki. Nie trzeba dodawać, że takie zagęszczenie sprzyjało integracji. Komunikację z lądem zapewniły motorowe pontony. Nieustannie kursowały po porcie wożąc załogi i zaopatrzenie.
Pod murami Korculi
Poranek przywitał nas gęstą mgłą i ani odrobiną wiatru. Sytuacja zmieniła się dopiero koło południa, gdy dmuchnęło całkiem zdrowo. Wreszcie można było porządnie poregacić. Trzeci dzień oprócz żeglarskich emocji przyniósł też pierwsze ofiary. Gdy dotarliśmy do portu Korcula, płynącego z nami doktora Wojtka Sztukę zaczęli odwiedzać pacjenci. Komandorski jacht Mariner zamienił się na kilka godzin w małą przychodnię. Doktor cierpliwie opatrywał uderzonych o kabestan, stukniętych bomem, zranionych liną, a nawet pogryzionych przez nieznanego insekta.
Po wieczornym spacerze, na kei odbył się cichy, sympatyczny koncert poezji śpiewanej, przerywany niekiedy okrzykami zachwytu dobiegającymi z sąsiednich żaglówek.
W zielonej marinie
Zaraz po opuszczeniu Korculi wydarzył się groźnie wyglądający wypadek. Jedna z łodzi zaczęła nabierać wody. Komandor bezzwłocznie wydał rozkaz, żeby szykować ponton i być w gotowości do akcji ratunkowej. Na szczęście przeciek pochodził ze zbiornika i obyło się bez kłopotów. Dalsze wyścigi odbyły się już bez niespodzianek. Pod wieczór skierowaliśmy się na wyspę Hvar do Palmizany. To chyba najpiękniejsza marina Dalmacji. Ulokowana w urokliwej zatoczce, zaciszna i tonąca w bujnej zieleni. Mogliśmy poczuć się jeśli nie jak w rajskim, to przynajmniej botanicznym ogrodzie. Dokoła kaktusy, bambusy, egzotyczne motyle i wielkie zielone modliszki. Zmęczeni kolejnymi zmaganiami, po zmroku udaliśmy się w głąb wyspy, by dotrzeć do restauracji Toto’s zawieszonej nad malowniczą, malutką plażą. Na wygłodniałych wilków morskich czekały wspaniale przygotowane ryby, grilowane mięso oraz smakowite desery. Nie mogło oczywiście zabraknąć chorwackiego wina, które wspaniale poprawiło wszystkim humor. Dodało też siły i zagrzało do wspólnego śpiewania z Klejnotami Capitana. Koncert zakończył się grubo po północy. Na finał, komandor i jego muzycy zaintonowali piękne bałkańskie pieśni, a nawet kilka jugosłowiańskich, co nie zawsze jest akceptowane przez miejscowych. Tym razem obsługa restauracji sama do tego zachęcała i śpiewała wspólnie z Klejnotami.
Wyścig nasz to ostatni
Pierwsze dni regat nie były łatwe. Czasem załogom puszczały nerwy, a czasem opuszczała je wola walki. Jedni zawzięcie protestowali przeciwko poczynaniom rywali, inni rezygnowali z udziału, a jeszcze inni zacierali ręce, że ubywa kilku konkurentów. Odcinek Palmizana-Trogir miał być etapem ostatniej szansy. Wszystkich zmobilizowało to do zaciekłej walki. Tym razem nikt nie marudził i nie odpuszczał. Jachty wyruszyły wcześniej niż zwykle, by rozgrzać się przed startem. Zajęły pozycje i na sygnał sędziego ruszyły do boju o honor.
Przez cały tydzień trwały spekulacje. Przyjmowano nawet zakłady, kto wygra tym razem. Większość spodziewała się, że nagrodę główną ponownie zgarną śliczne „dziewczyny Janusza”, czyli załoga firmy BUILDING BUSINESS, triumfująca w ostatnich latach.
Jak w dobrym sensacyjnym filmie o wszystkim zadecydowały ostatnie minuty. Wówczas to od grupy oderwał się Natus z załogą SAGAPOLU. Co wiatru w żaglach dobił do mety triumfalnie mijając żółtą boję.
Pozostało już tylko czekać na potwierdzenie wyniku. Sędziowie w pocie czoła sprawdzali, której z żaglówek w klasyfikacji generalnej należy się pierwsze miejsce. Przy tej liczbie różnych, mniejszych i większych łodzi nie było to wcale łatwe. Konieczne było stosowanie specjalnych przeliczników, współczynników i innych wskaźników.
Wielki finał
Piątek zakończyliśmy w Trogirze, jednym z najpiękniejszych chorwackich portów, mieście słynącym z plątaniny wąskich uliczek i malowniczych zaułków. Wieczorową porą, w portowej tawernie Kapasanta zjawili się wszyscy uczestnicy, ubrani w firmowe stroje, a niektórzy nie zapomnieli nawet o flagach i banerach. Po uroczystym przywitaniu, Zdzisław Gajos, w imieniu swoim i organizatorów podziękował tym, bez których regaty nie mogłyby się odbyć, a więc sponsorowi generalnemu – firmie FAKRO oraz firmom: HÖRMANN, ROCKWOOL, URSA, CLASSEN i BAUMIT, komandorowi Andrzejowi Brońce, chorwackiemu sędziemu Alanowi Kusticowi, polskiemu sędziemu Pawłowi Stolzmannowi, chłopakom z Mande Charter oraz przedstawicielom patrona medialnego, którym było wydawnictwo MURATOR.
Zanim poznaliśmy zwycięzców, rozdane zostały nagrody dla uczestników konkursu fotograficznego zorganizowanego przez MURATORA. Załoga jachtu komandorskiego, która bacznie przyglądała się wszystkim załogom, wybrała jednogłośnie najsympatyczniejszą z nich. Wygrali panowie i panie z jachtu SAMOA czyli ekipa firmy HÖRMANN.
W kulminacyjnym momencie sędzia Paweł Stolzmann ogłosił wyniki. Trzecia nagroda trafiła w ręce firmy BUDEX. Druga przypadła dziewczynom i chłopakom z BUILDING BUSINESS, którzy walczyli pod kierunkiem zdolnej skiperki Ewy Fijołek. Tym razem nie wygrali, lecz już po raz czwarty stanęli na podium. Wielkimi triumfatorami regat została firma SAGAPOL z załogą w składzie: Zdzisław Gajos- skiper, Anna Gajos, Klaudiusz i Jolanta Kobielowie, Mariusz Molisak, Wojciech Madurowicz i Andrzej Źródłowski. Opłaciła się zmiana taktyki. Dotąd wyznawali zasadę pokładowej demokracji i długo deliberowali nad każdym manewrem. Teraz rządy twardej ręki zaowocowały długo wyczekiwanym sukcesem.
Fetę na część zwycięzców i przegranych uświetniły nieocenione Klejnoty Capitana. Wraz z nimi śpiewali wszyscy. Słowa pieśni „Ludzie nie sprzedawajcie swych marzeń” niosły się wysoko pod gwieździste niebo Trogiru.
Żegnaj nam, dostojny stary porcie
Ostatni dzień rozpoczął się i skończył leniwie. Załogi bez pośpiechu zwlokły się z koi, by pójść na spacer po starym Trogirze, wypić kawę w jednej z przepięknych kafejek, odwiedzić ogromny targ. Wieczorem wielu spotkać można było na pożegnalnych kolacjach w niewielkim Primosten. Nasze drogi krzyżowały się u wejścia do słynnej winiarni „u babci”.
Rankiem żal było żegnać kolegów i koleżanki, rozstawać się z pięknym krajobrazem i łagodnym klimatem. Zanim zapakowaliśmy się do busów, samochodów i autokarów niejedna łza pociekła po policzku. Wszyscy też obiecali sobie, że za rok ponownie spotkają się na Adriatyku.