Zaświeciła nam złota gwiazda

Na podium pierwszy wszedł Dominik. Uśmiechnięty od ucha do ucha, szczęśliwy jak nigdy odebrał z rąk komandora Coral Reef Yacht Clubu puchar dla najlepszego na świecie załoganta. Po chwili na podium zaproszono mnie. Ponad 5 minut brawa na stojąco bili nam wszyscy! Ziemia pode mną drżała, brakowało mi tlenu, poleciło kilka łez. To dla takich chwil się żyje...
Dominik został mistrzem świata jako pierwszy! Miało to miejsce 17 kwietnia tego roku, około godziny 14.47 czasu lokalnego. Dołączyłem do niego sekundę później...
Po przepłynięciu linii mety nagle doznałem olśnienia. Poczułem to gdzieś głęboko w środku. Zrozumiałem, czego my tak właściwie dokonaliśmy! Byliśmy pierwsi w mistrzostwach świata w klasie Star. Zdobyliśmy trofeum zarezerwowane tylko dla najlepszych żeglarzy na świecie. W klasie, w której do tej pory wygrywali tylko zawodnicy z państw o olbrzymiej tradycji żeglarskiej. Na łódce, na której potrzeba wielkiego doświadczenia. A jednak dokonaliśmy tego! Cóż za wspaniałe uczucie!
To mój największy sukces. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego większy od zdobycia złotego medalu olimpijskiego na Finnie. Po prostu tak czuję. Poczułem to w chwili, kiedy zobaczyłem, jak wielkie uznanie wśród żeglarzy na całym świecie ma zwycięstwo w mistrzostwach świata w klasie Star. Jaki budzi to respekt i jak mocno winduje w żeglarskiej hierarchii.
Kiedy przypłynęliśmy na brzeg świętować nasz sukces, w moim telefonie miałem już 72 SMS-y z gratulacjami. Co godzinę nadchodziło 30 następnych. O mailach nie wspomnę. I nie tylko z Polski – z całego świata! Od żeglarzy i nie tylko. Mój telefon ledwo zipał. Godzinę przed ceremonią zakończenia regat zadzwonił do mnie z gratulacjami sam Russell Coutts. Dostałem też gratulacje od Paula Cayarda, Deana Barkera, Bena Ainslie, Jamesa Spithilla, od moich byłych rywali z Finna i wielu innych. Brak mi słów, żeby opisać, jak się wtedy czułem...
Nigdy nie zapomnę tych regat! I nie tylko dlatego, że zwyciężyliśmy. Również dlatego, że wykonaliśmy tam kawał dobrej roboty. Chciałbym móc zawsze tak żeglować jak wtedy w Miami. Mieć tak bystry umysł, logicznie myśleć, być pozytywnie nastawionym, lekko i swobodnie się czuć i mieć wewnętrzne poczucie wyzwania, napędzające mnie w każdej chwili tych regat.
Choć wygraliśmy z dużą przewagą, to wcale nie było tak łatwo. Na linii startu panował okropny tłok. Począwszy od pierwszego wyścigu wszyscy mocno rwali do przodu. Sypały się dyskwalifikacje za falstarty i protesty za kolizje. W roku olimpijskim poziom sportowy jest zawsze najwyższy. Jakby tego było mało, to te regaty stanowiły również ostatnią szansę na kwalifikację olimpijską dla krajów, które marzyły o wyjeździe do Chin. Chętnych było 16 państw, a miejsc cztery (po zaciętej walce zakwalifikowali się Szwajcarzy, Irlandczycy, Chorwaci i Austriacy).
Dla nas najważniejszy był początek regat. Zwycięstwo w pierwszym wyścigu przyjęliśmy z absolutnym spokojem. Kiedy wygraliśmy drugi wyścig, byłem, o dziwo, również bardzo spokojny. Zmartwiłem się po trzecim wyścigu, w którym zajęliśmy 44. miejsce. Co ciekawe, nie byłem ani zły, ani wkurzony. Jedynie zmartwiony tym, że popełniłem kilka niepotrzebych błędów. Kiedy w czwartym wyścigu przypłynęliśmy na trzecim miejscu, wiedziałem już, że zdobędziemy medal. Po prostu gdzieś to poczułem. Na początku piątego wyścigu żeglowaliśmy około 50. miejsca. Jednak chyba nic nas wtedy nie mogłoby powstrzymać. Na mecie byliśmy czwarci!
Ostatni wyścig okazał się bardzo trudny. Musieliśmy pilnować niezwykle groźnych Włochów i kątem oka patrzeć na znakomitych wręcz Brazylijczyków. Na metę wpłynęliśmy pomiędzy nimi. To był istny majstersztyk! Tak jak napisałem powyżej – bardzo chciałbym móc zawsze tak żeglować.
To nie przychodzi łatwo! Wiemy to wszyscy doskonale. Trzeba się tego nauczyć, zrozumieć, poczuć i wiedzieć, jak do tego wracać. Żeglarstwo jest bardzo skomplikowaną dyscypliną sportu. Do tego każdy z nas jest inny i nie ma jednego, sprawdzonego sposobu na to, żeby wznieść się na najwyższy poziom. Za 70 dni pojadę po raz czwarty na igrzyska olimpijskie. Mamy nadal wiele pracy do wykonania. Ale teraz mamy też dowód, że możemy wygrać z każdym. To daje nam pewność siebie. Jeśli będziemy żeglować w Qingdao tak jak w kwietniu w Miami, to mój artykuł do wrześniowych „Żagli” będę pisał z taką samą przyjemnością jak ten.
Mateusz Kusznierewicz
Tekst z "Żagli" nr 6/2008