Radek Kowalczyk na mecie Mini Transat!
Trzeci Polak w historii tych regat, kiedyś znanych jako Mini Transat, dziś rano, o godzinie 06.53 polskiego czasu przekroczył linię mety w brazylijskim porcie Salvador de Bahia. Trzydziestosześcioletni szczecinianin z YKP Świnoujście zrealizował marzenie życia i jest trzecim, po Kazimierzu Kubie Jaworskim (1977) i Jarosławie Kaczorowskim (2007), żeglarzem z naszego kraju, któremu udał się ten wyczyn!
Kowalczyk dopłynął do mety wyścigu La Charente-Maritime/Bahia Transat 6.50! „Było długo, ciężko i trudno, a czasami bardzo niefajnie" - powiedział Radek na mecie. „Ale nie mam wątpliwości, że było warto, choć świetnie jest być już na miejscu. Przez ostatnie dni marzyłem o czymkolwiek, co nie jest liofilizą, o pomidorach, o jabłkach ... Smaku powitalnej caipirinhii nie potrafię opisać, to było coś cudownego."
„Zrealizowałem swoje marzenie, włożyłem w to sześć lat ciężkiej pracy. Ale do samego końca nie wiedziałem, czy się uda, choć przez ostatnią dobę powtarzałem sobie, że musi się udać, musi, skoro dopłynąłem już tak daleko, że zrobię wszystko, żeby dojechać. Jakieś 20 mil przed metą zaczęło ostro wiać, na tyle ostro, że płynąłem maksymalnie zarefowany i zaczynałem bać się, czy łódka to wytrzyma po wszystkich wcześniejszych przygodach. Do tego ogromna fala i deszcz taki, że nic nie widać, właściwie pod samym brzegiem. Potem wiatr nagle zniknął. Zarefowany, kołysałem się na falach w strugach deszczu i nie widziałem, gdzie jest meta, chociaż była już blisko ... Ale udało się!"
Regaty samotnych żeglarzy na jachtach o długości 6,5 metra przez Ocean Atlantycki z Francji do Brazylii to jedno z największych wyzwań sportowych. Ponad miesiąc na morzu, na miniaturowej łódeczce, bez większości „oczywistych" zdobyczy współczesnej technologii takich jak telefon satelitarny czy mapy elektroniczne oraz komputer z aktualizowaną na bieżąco prognozą pogody... Samo ukończenie ich wymaga niezwykłej determinacji oraz wytrzymałości fizycznej - poza czysto żeglarskimi umiejętnościami.
„Życie na takim jachcie to jak siedzenie pod stołem" - mówi Kowalczyk. „Półtora metra szeroko, metr długo, metr trzydzieści nad głową. Można tak siedzieć przez dwie godziny, ale czterdzieści dni to trochę długo. Zagotowanie wody i nie wylanie jej jest takim wyczynem, że nawet jeżeli jedzenie smakuje jak trociny, zjadasz je, żeby nie gotować wody po raz kolejny."
„Najtrudniejsze jest chyba to, że nie można z nikim porozmawiać. Nie można zadzwonić i powiedzieć „stoję drugi dzień bez wiatru, jest OK, nie martwcie się". Nie ma żadnej prognozy pogody. Z każdą awarią trzeba poradzić sobie samemu, nie mogę poprosić serwisu o pomoc w naprawie urządzenia, które się zepsuło, nie mam żadnych informacji, jestem zdany tylko na siebie. Nie jest łatwo. Tym bardziej się cieszę, że już jestem w porcie."
Kowalczyk jeszcze przed startem z la Rochelle 25 września deklarował, że jego głównym celem w tych regatach jest dotarcie do mety i zdobycie po drodze wszelkich możliwych doświadczeń. To udało się zrealizować w stu procentach - miał po drodze awarię kila i generatora prądu oraz kilka pomniejszych kłopotów, które jednak nie zniechęciły go absolutnie - Polak ani przez chwilę nie rozważał wycofania się z wyścigu.
Do portu etapowego Funchal na Maderze wpłynął jako ostatni, gdyż konieczność naprawy kila kosztowała go dwa dni przymusowego postoju w Portugalii. Po dotarciu do mety i zaledwie kilku godzinach odpoczynku oraz przejściu badań lekarskich, a także poddaniu jachtu drobiazgowej kontroli technicznej, wyruszył na trasę razem ze wszystkimi, choć komisja regat zezwalała na dłuższy odpoczynek.
Kolejny przystanek musiał zrobić w porcie Mindelo na Wyspach Zielonego Przylądka, gdzie naprawiał generator prądu. W tym czasie z regat wycofało się bardzo wiele jachtów, głównie z powodów technicznych. Łamały się maszty, psuła się elektronika, kadłuby nabierały wody po zderzeniach z niezidentyfikowanymi obiektami pływającymi a wyczerpani ludzie nie mieli siły na dalsze zmagania z żywiołami.
Z 79 jednostek na linii startu pierwszego etapu do mety w Brazylii dotarło zaledwie 59, co świadczy o stopniu trudności tej imprezy.
Radek Kowalczyk (26 miejsce w klasie Proto), oraz Turek Tolga Pamir (33 pozycja w klasie jachtów seryjnych), który przypłynął 16 minut po Radku, byli ostatnimi, którzy przekroczyli dziś linię mety, oficjalnie zamykając stawkę 18 edycji regat La Charente-Maritime/Bahia Transat 6.50. Klasyfikacja końcowa zostanie podana po przeliczeniu czasów wszystkich zawodników z obu etapów wyścigu.
Jacht 790 CALBUD to konstrukcja typu Didi Mini MK1 zbudowana według dokumentacji projektowej DixDesign w polskiej stoczni Jawa Yachts. Ma długość 6.50m, szerokość 3.00m, zanurzenie 2.00m, masę ok. 1 tony, wysokość od balastu do topu masztu 14m, powierzchnię żagli na wiatr 43 m2, z wiatrem 130 m2.
Start Radka Kowalczyka w regatach La Charente-Maritime/Bahia Transat 6.50 Mini Transat był możliwy dzięki wsparciu licznych firm i instytucji. Radek dziękuje bardzo sponsorowi głównemu projektu, firmie CALBUD oraz Miastu Szczecin-Floating Garden, Extra Dach, Eljacht, Raft-Service, Smart, JawaYachts, Sailbook, Sailmedia, Ster, Mantra, AST, HenriLloyd, Sail Servis, Raft Servis, Takielunek, a także członkom Klubu Żeglarzy Samotników w Szczecinie oraz Yacht Klub Polski w Świnoujściu za pomoc w realizacji tego wyjątkowo ambitnego przedsięwzięcia.
[Od redakcji] Gratulujemy Radkowi ukończenia swego pierwszego wyścigi Mini Transat! Trzymamy kciuki za start i zajęcie wysokiego miejsca w kolejnej edycji regat za dwa lata!