Polskie Mini na mecie regat pucharu świata

2011-04-23 21:56 Zarząd YACHT KLUBU POLSKI ŚWINOUJŚCIE
_
Autor: James Robinson Taylor

Po 4 dobach i 23 godzinach, polska załoga na jachcie "Ocean650" klasy Mini 6.50 ukończyła swoje pierwsze regaty pucharu świata - Gran Premio d'Italia. 21 kwietnia zawodnik YACHT KLUBU POLSKI ŚWINOUJŚCIE Radosław Kowalczyk oraz Krzysztof Kołakowski z Klubu Żeglarskiego Ostróda dopłynęli do mety w Genui na 9 miejscu w grupie prototypów.

Choć to ostatnie miejsce w grupie prototypowej, wielkim sukcesem polskiej załogi jest sam udział i ukończenie pierwszych regat eliminacyjnych w drodze do celu - startu w transatlantyckich regatach samotnych żeglarzy Mini 6.50. Start we Włoszech odbył się ponadto po znaczących zmianach konstrukcyjnych związanych z dostosowaniem jachtu do nowych przepisów klasy Mini 6.50. Zimą usunięto m.in. miecz rufowy oraz wodne zbiorniki balastowe a czas nie pozwolił na wcześniejsze przetestowanie właściwości nautycznych. Na miejscu pomocy udziela Tomasz Starmach - członek ekipy Ocean650.
Zawodnicy podczas regat nie mogą korzystać z pomocy z lądu, jedyną informacją są ogólnodostępne komunikaty meteorologiczne – niestety tylko w języku włoskim co stanowiło wg Radka poważny problem i płynięcie „w ciemno” To pierwszy etap na drodze do zakwalifikowania się Radka Kowalczyka do regat Mini Transat w 2013 roku.

Pełne wyniki regat można obejrzeć TUTAJ

Wkrótce start w kolejnych regatach z cyklu Pucharu Świata klasy Mini 6.50:

1. Pornichet Select Francja – 30.04-02.05.2011.
2. UK Fastnet – 15.05-21.05.2011.
3. Transgascogne Francja - 24.07-05.08.2011.
Znak zapytania na żaglu to wolne miejsce dla sponsora.

Poprzednią informację z regat zamieściliśmy TUTAJ

Poniżej relacja Radka Kowalczyka z Genui, napisana tuż po zakończeniu regat:

Jacht stoi w porcie, jeszcze żagle się na deku suszą. Szybki prysznic, szybkie jadło, teraz krótka relacja i zdjęcia i jeszcze do wieczora trzeba opróżnić łódkę. Rano zaczynamy ją rozbrajać i na przyczepę. Czym prędzej chcemy opuścić przyjazne nam towarzystwo Mini z Genuy. Pędzimy do Francji do Pornichet, bo tam regaty Pornichet Select i trzeba być tam z gotową łódką na wodzie 27 kwietnia. Po prawdzie czas mi się zatrzymał, i nie wiem, który dzisiaj dzień tygodnia, ani jaka data. Jestem przeraźliwie niewyspany, ale to drobiazgi.

Czy jestem zadowolony z wyniku? Oczywiście że nie! :)
Ale startujemy w Pucharze Świata, konkurencja przygotowoje swoje jachty latami, pływa w MiniTransacie od lat, i lekko nie jest. Pocieszają koledzy, którzy startują, że teraz trzeba pracować nad formą i jachtem. Nawet najlepsi przesiadając się na najlepsze łódki nie płyną nawet w śroku stawki. Lista rzeczy do zrobienia rośnie.... Najważniejsze, zę udało się szczęśliwie wystartować i ukończyć te regaty, a jak potem opiszę, mało brakowało byśmy nie skończyli. Na koncie pierwsze 540 mil!

Ale po kolei. Postaram się opisać w małych odcinkach, bo naprawdę już muszę lecieć do łódki...

Start odbył się z marszu. Jeszcze nocą zakładaliśmy bomy i żagle, wiązaliśmy baksztagi. Ja skręcałem elektronikę, chłopaki tankowali paliwo i wodę... nastał ranek... niewyspany... szybkie pakowanie, o 9 odprawa przed rejsem. O 10.30 musimy opuścić port wyciągani przez ponton. Na spakowanie zostało ok 20 minut. Udało się, biegiem na jacht. Jeszcz po drodze telefon do Kazia Sawczuka, pogoda na drogę. "Trzymać się lewej strony trasy". Tak przez 2 dni. Potem rozbudowuje się wyż i to już nic nie wiadomo. ... Wyłączam telefon, bo nie wolno mieć na poładzie telefonów i komputerów.

Wchodzimy na jacht, już czeka na nas ponton. 5 minut i odpływamy. Resztę przykręcimy na wodzie :)
Wyciągani przez ponton, odebraliśmy brawa od wszystkich uczesników tych regat. Prawdziwy duch Klasy Mini. Cały port klaskał i wykrzykiwał: Bon Chance!, Good Luck, i po włoku też coś tam.... :) Naprawde cały port! Zrobło się niesamowicie miło. Serce rośnie :) W główkach stawiamy grota i na morze!

Start był bardo dynamiczny. Ciasno na centymetry, a to przecież 540 milowy wyścig! Statujemy całkiem nieźle, ale to przecież nie ma znaczenia na tak długiej trasie. Milę dalej boja rozprowadzająca i już kurs na Capraia. My wiemy, że trzeba uciekać na wschód tak daleko jak można, ale cała stawka płynie bardziej na zachód. Zostajemy sami po lewej stronie drogi niepewni swojej decyzji. Pierwsze pięć jachtów to klasa PROTO. Zamim ich zgubiliśmy z oczu (odpływały ok. 1 węzeł szybciej) płynęły bardzo z prawej. My w lewo. Wszyscy na spinakerach. Nad ranem trzeba ominąć wyspę Capraia. Wtedy też powiało bardziej od wschodu. My w środku stawki. Trzeba było płynąć jeszcze bardziej na wschód, teraz już za późno. Refujemy grota na 2 ref, stawiamy nowy Code5 i płyniemy na ostro, by ominąć wyspę. O świcie skręcamy przy wyspie na południe. Grot cały góra! Wieje 5 miejscami 6B. Normalnie powinniśmy się refować! Po małej sprzeczce spowodowanej oporami z mojej strony, stawiamy topowy spinaker. Zaczyna się dzika jazda. 10-13 węzłów i hamowanie wbijając się w kolejną falę do 7 węzłów. I znowu rozpęd do 13 i znowu hamowanie. Tak tysiące razy. Co 15-30 minut wywózka do wiatru. Leżymy na burcie! I znowu fruniemy 13 węzłów. I tak od świtu do popołudnia. Wiatr skręca i my, chcąc utrzymać prędkość, również. Odpływamy na wschód i to kolejny błąd. Trzeba było ciągnąć pod lądem. W jachcie pojawia się sporo wody. Nie możemy zlokalizować przecieku. Krzych steruje, ja wybieram. Nadal prędkości chwilowe ok. 13 węzłów. Nastaje noc, wiatr skręca na zachodni. Rzumiemy swój błąd. Za daleko poszliśmy na wschód. Teraz musimy płynąć na ostro. Tracimy wypracowane mile. Nad ranem mijamy boję przy Caletta. Nie wolno nam mieć na pokładzie telefonów ani komputerów. Nie wiemy nawet, którzy jesteśmy, ale zdajemy sobie sprawę, że przez nasz błąd nie jest najlepiej.
Po boi kurs na Toskanię na wyspę Giannutri. Przed nami ponad 100 mil po prostej. Wody ciągle przybiera. Mam już dość wybierania. Myśleliśmy, że to cieknie klapa na rufie, ale już wiemy, że nie. Więc skąd ta woda? Robi się nerwowo... Spanie dokucza...

tu są linki do pierwszych filmów z drugiego dnia ...


tak było rano
http://www.youtube.com/watch?v=klscER0HGnw

a tak po południu

http://www.youtube.com/watch?v=_JfhyjrrAzY

dzień trzeci zaczął się bladym świtem i kursem ostro na wiatr prosto na wyspę Gianuttri. Ponad sto mil w linii prostej na ostro. Rano o 7 i wieczorem o 19 wszystkie jachty muszą włączyć AIS i podać przez UKF swoją pozycję i dystans do kolejnej boi/wyspy zwrotnej. Wszystko po włosku, ale uczymy się szybko :)) Po 3 dniach już rozpoznaję kto i ile mil przed lub za nami. Nie jest dobrze. na kursach z wiatrem jest świtnie, przy bocznych wiatrach rówież bardzo dobrze, ale na kursach ostrych dostajemy sromotnie. Co trzeba poprawić o tym póżniej.
Wody pełno już wszędzie, Wszystko mokre. Steruję i kobinuję skąd cieknie. Ne możey ruszyć ani tratwy która jest na rufie, ani akumulatorów, (nie pozwalają na to przepisy) a te wszystko zasłaniają. Nurkuję już w wodzie, próbuję przecisnąć się na sam koniec jachtu i choć nic nie mogę zobaczyć, to chociaz reką wymacać. Oczywiście niz z tego. Zimno i klejąco od tej słonej wody. Wybieram dalej. Rozwazamy przerwanie wyścigu i wejście do portu celem spardzenia jachu. Najbliższy port za kilka godzin. ....

Sterując zauważam, że płetwy sterowe mają dziwny, choć bardzo minimalny luz. Jest popołudnie. Kładę się na pawęży i wszystko jasne !!! Dolne okucia są lużne !!! 5mm luzu na każdym. Nie wytrzymały dzikiej jazdy na falach i kilku wywózek do wiatru. Nurkuję po raz kolejny z kluczem 13 i dokręcam okucia. Krzych trzyma śróby z zewnątrz. Nie wiem co bym zrobił gdybym byl sam. Na szczęście wszystkie śruby całe, aż niemożliwe że odkreciły się nakretki samokontrujące. !!! Jacht przestaje nabierac wody :)))) Sen ...

O swicie mijamy wyspę Gianuttri. Niespodziewanie zjawia się Włoski Coast Guard. Krzyczą z pokładu metodą na hurrraaaa: KANAŁ 14! Włączam radio... kanał 14....
- Numer rejesrtacyjny i nazwa?
- POL790 OCEAN650.
- ok. POL650, OCEAN790.
-NO, No!. POL 790, OCEAN650
-OK POL.....
- Skąd plyniecie?
- Z Genui
-Dokąd płyniecie?
- Do Genui.
- Nie zrozumiałem. Skąd plyniecie?
- Z Genui.
- Dokąd płyniecie zatem?
- Do Genui.
- proszę powórz. Nie zrozumiałem.
- Pyniemy z Genui do Genui. Regaty Klasy Mini.
- Nie zrozumiałem, powtórz proszę.
- Pyniemy z Genui do Genui. Regatta Classe Mini.
(cisza)
-Gdzie Wasza flaga?
- Nasza flaga na rufie. (ma ok 1mx0,5m= nie sposób i widzieć :)
(cisza)
- OK. Jak wasza narodowość?
- POLSKA
- Jak?
- POLSKA!
(cisza)
-OK. miłego rejsu.
jak sie szybko pojawili tak i znikęli...

Rozbudziła mnie ta sytuacja. Nastał świt i pierwsza cisza w tym rejsie. Kompletny brak wiatru.... bujamy się na fali kilka godzin. Nerwy siegają zenitu, bo to przecież regaty....

Tak minął dzień trzeci... Wszystko w jachcie już słone.... Ale przeciek opanowany.

Dzień czwarty. Dzisiaj i już do mety to wiatry głównie 1B ale najczęściej to zero. Włosi objeżdżają nas wykorzystując lokalne wiatry termiczne. Ląd i wyspy tutaj sa bardzo wysokie i tworzą się słabe, ale wystarczające do żeglugi wiatry lokalne. My nie mamy pojęcia gdzie ich szukać. Miejscowi wiedzą zatem doskonale.
Próbujemy odebrać jakąkolwiek prognozę. Bez niej to jak jazda na rowerze z zawiązanymi oczami. Niestety nic nam się nie udaje zrozumieć. Tj. jest sporo informacji po włosku w radio, ale aż tak dobrze to nie rozumiemy to pięknego języka (telefon i komputery zabronione, tylko z radia można korzystać). Natrafiam na coś co brzmi jak anielski. Ale nic z tego. Coś tam że do północy, coś tam że Genua, ale co? Zresztą posłuchajcie sami jak we Włoszech brzmi prognoza pogody po angielsku...
http://www.youtube.com/watch?v=F8TqcSIMUvk

Domyślamy się z tego, że będzie Pn-Wsch. ale w praktyce taki nie był :(

Kolejne błędne decyzje. Płyniemy całkiem "w porzeczki" ...

Ostatnia noc to prędkości ok 5w. Nikogo nie widać. O świcie widzimy już główki portu, a w nich meta. Na prawo pod lądem 5 innych jachtów. Wyprzedzamy wszystkich. Na 4 mile do mety mamy przewagę ok 0,5 mili. W tej stawce 3 PROTO i 2 seryjne.

Nagle odcięło wiatr. Zatrzymaliśmy się wszyscy niemal jak na ręcznych hamulcach. Bujamy się na martwej fali. Morze się kompletnie uspokaja. Przywiało na ok 15 minut. Dalej prowadzimy. Meta tuż, tuż. Znowu odcięło wiatr. Już meta w zasięgu. Bujamy się na martwej fali. Juz tak 4 godziny. Z tym leciutkim wiatrem 30 minut do mety. A my stoimy.... a tak to wyglądało:

http://www.youtube.com/watch?v=73klSzNoVXE


Znowu minimalne podmuchy, ale nam przywiało chwilę później niż innym. Wpływamy na metę jako trzeci jacht z tej 5 jachtowej stawki.

Trudno. "Nie od razu Rzym zbudowano" ...

miłego dnia. A my do wyjmowania masztu....

Radek

Polskie Mini na mecie

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.