Mateusz Kusznierewicz: O Pucharze Królowej Zofii
Mateusz Kusznierewicz: Na początku kwietnia wybraliśmy się z Dominikiem Życkim na regaty Pucharu Świata do Hiszpanii. Majorkę znamy doskonale. Startujemy tam od 1993 roku. To był nasz pierwszy występ w ramach kadry Atlanta 1996. Policzyłem, że dokładnie dwanaście razy brałem udział w tej imprezie, czterokrotnie w niej zwyciężając.
Kiedyś z Dominikiem żeglowaliśmy na finnach jako rywale, teraz w jednej załodze. Kto by pomyślał, że tak się to ciekawie ułoży. W tym roku zaliczyliśmy bardzo udany wyjazd. Pogoda dzień w dzień pełna słońca i wiatru. Nie zawsze tak jest nad Środziemnym w kwietniu. Ścigaliśmy się przez sześć dni. Pierwszego i drugiego dnia regat odbyły się w sumie cztery wyścigi. Warunki były silnowiatrowe. Dobrze ustawiliśmy łodkę, dodaliśmy do tego dobrą taktykę, moc i kondycję fizyczną, nad ktorą pracowaliśmy przez ostatnie tygodnie i po czterech wyścigach z uśmiechem na ustach prowadziliśmy w klasyfikacji generalnej! Potem przyszły słabsze wiatry. W kolejnych dwoch dniach było nam ciężko odnaleźć się w tych warunkach. Trochę to dziwne, bo zawsze były naszą mocną stroną. Dlaczego tak się stało? Otoż w tak wymagających warunkach bardzo się liczy opływanie. Godziny spędzone na wodzie. My mieliśmy ich jeszcze wtedy za mało. W sumie zaledwie dwa tygodnie żeglowania w Miami w marcu. Był to dla nas dopiero drugi start w tym roku, po połrocznej przerwie, jaką świadomie sobie zaplanowaliśmy przed ciężkim i długim okresem przygotowań do Pekinu. Zamiast szukać wiatru po wodzie, rozglądać się za chmurami i szkwałami, to my nasze nosy mieliśmy w łodce. Tak w żargonie żeglarskim można opisać skupienie załogi na podstawowych czynnościach, ktore trzeba wykonywać, żeby dobrze jachtem sterować i trymować żagle. Po kolejnych czterech wyścigach spadliśmy na osmą pozycję. Mizernie to wyglądało... Piątego dnia regat pojawiło się znow więcej wiatru. Mieliśmy gaz i dwa świetne wyścigi: dobre miejsca, trzecie i drugie, dały nam awans na szostą lokatę i prawo startu w wyścigu medalowym (wyścig podwojnie punktowany dla pierwszej dziesiątki). Z układu punktowego mieliśmy jeszcze nikłą szansę na pudło. Walczyliśmy oczywiście do końca. W wyścigu medalowym zajęliśmy czwartą lokatę, co pozwoliło nam wyprzedzić w klasyfikacji końcowej Amerykanow, ktorzy przypłynęli w tym wyścigu na miejscu siodmym. Regaty zakończyliśmy na piątej pozycji. To całkiem nieźle jak na początek sezonu i nadal wielkie braki w opływaniu. Na Majorce zwyciężyli Ian Percy i Andrew Simpson, aktualni mistrzowie olimpijscy z Pekinu. Drugie miejsce pojechało do Niemiec (Robert Stanjek i Frithjof Kleen), a trzecie do Brazylii (Robert Scheidt i Bruno Prada). Ogolnie jesteśmy zadowoleni z wyniku i ze świetnego treningu. Przetestowaliśmy nowy model żagla i nowe ustawienia. Teraz musimy skupić się na treningach. Niedługo odbieramy nową łodkę, ktorą zakupił dla nas Polski Związek Żeglarski. W maju będziemy trenować na niej w Narodowym Centrum Żeglarstwa w Gdańsku. Poźniej jedziemy na regaty Pucharu Świata do Holandii, a następnie do Anglii. Ale o tym – za miesiąc.