Marek Gałkiewicz: "Ja stoję z tyłu..."

2008-06-23 14:24 Nina Księżopolska
Marek Gałkiewicz - prawa ręka kpt. Jarosława Kaczorowskiego
Autor: FOT. DARIUSZ URBANOWICZ Marek Gałkiewicz - prawa ręka kpt. Jarosława Kaczorowskiego

Konstruktor, konserwator, złota rączka, logistyk, fotograf, autor tekstów, żeglarz i niezawodny partner. Marek Gałkiewicz (dla przyjaciół Goły) choć pozostanie na brzegu, sercem i myślami będzie na łódce z kpt. Jarkiem Kaczorowskim. Polski żeglarz już za 12 dni ruszy na jachcie Allianz.pl do regat samotników przez Atlantyk - Transat 6.50.

Czy trudno jest grać drugie skrzypce, będąc samemu żeglarzem?

 

W naszym tandemie to Jarek jest frontmanem. Ja stoję z tyłu i to mi odpowiada. Wszystko, co robię nie jest wymieniane w oficjalnych materiałach i są to raczej mało ciekawe rzeczy, bo zwykle można mnie spotkać w roboczych ciuchach zapylonego i ubrudzonego farbą albo żywicą epoksydową. Ale ja się w tym wszystkim dobrze czuję. Kocham wykonywać te wszystkie techniczne prace, grzebać się w laminatach.

Oczywiście dużo bardziej od tych wszystkich zajęć wolę żeglowanie ale pracuję w projekcie dla jednego żeglarza, więc siłą rzeczy nie bywam zbyt często na łódce. Startowałem w części regat eliminacyjnych z Jarkiem i bardzo się z tego cieszę. Jednak oczywiście najważniejsze regaty podczas eliminacji i sam Transat jest do przepłynięcia samotnie i wtedy zostaję na brzegu. Moim zadaniem jest jak najlepsze przygotowanie sprzętu, konserwacja i zadbanie o logistykę.

Od kiedy jesteście przyjaciółmi?

Ciężko powiedzieć, czy jesteśmy przyjaciółmi, bo Jarek jest moim pracodawcą (śmiech). Z Jarkiem znamy się już dość długo. Byliśmy w jednym klubie żeglarskim. Jednak w czasie, gdy ja zaczynałem żeglować, on już trochę pływał i był już gwiazdą na łódkach olimpijskich. Zaczynając moją przygodę z żaglami już o nim słyszałem. Potem nasze kariery toczyły się równolegle. Na małych łódkach z Jarkiem właściwie nigdy nie pływałem. Może na jakichś treningach. Ale znaliśmy się. Wiedzieliśmy co każdy z nas potrafi, jakie są nasze możliwości.

Czy od początku współpracowaliście?

Nie. Wkrótce Jarek przeszedł na morskie jachty a ja zostałem przy łódkach olimpijskich. Poszliśmy w różnych kierunkach. Spotkaliśmy się dopiero na łódce Bols. Jarek był tam skiperem i zaproponował mi pracę. Wtedy akurat nie pływałem i miałem normalną pracę od 7.00 do 15.00. Świeżo wyszedłem z długów. Urodziło nam się kolejne dziecko, zmienialiśmy mieszkanie więc decyzja nie była łatwa. Zabrało nam to z żoną jakieś trzy dni. Wybrałem jednak zawodowe żeglarstwo i dołączyłem do załogi Łódki Bols. Od tamtego czasu pływaliśmy razem na różnych łódkach.

A jak trafiłeś do projektu Transat?

Przez pewien czas mieszkałem za granicą w Niemczech, na Kajmanach - pływałem na różnych łódkach, ale jak dowiedziałem się o rozkręcającym się projekcie Transat zadzwoniłem do Jarka: "Jak tylko będzie coś się działo, daj znać, a ja natychmiast wszystko rzucę i przyjadę". I tak się właśnie stało. Jarek zadzwonił, że dogadał się ze sponsorami - jeszcze nie powiedział wtedy jacy to sponsorzy, ale mówił, że generalnie budżet powinien wystarczyć na udział w regatach i że od tej chwili już mnie potrzebuje. Tego samego dnia spakowałem się, wsiadłem w autobus z Niemiec i następnego dnia byłem już w projekcie. Poszło bardzo szybko.

Co kto robi w tym projekcie, oprócz tego, że Jarek pływa?

To jest mały wielki projekt. Bo na warunki polskie jest on duży, natomiast sama łódka mała. W ścisłym zespole projektowym jest miejsce dla dwóch ludzi i musimy jakoś podzielić wszystkie obowiązki. Jeśli chodzi o samo przygotowanie do regat to Jarek odpowiada za meteo, nawigację, całą papierkową i księgową robotę, budżet, rozliczenie kosztów, rozmowy ze sponsorami, formalności związane ze startem w regatach. Ja odpowiadam za stronę techniczną, medialną - wszelkie kontakty z mediami, pisanie relacji, dokumentację zdjęciową. Jest to oczywiście płynna granica - gdy trzeba wspieramy się nawzajem, ale mamy ten podział i wiemy co do kogo należy.

Co będziesz robić, gdy Jarek będzie już na trasie regat?

Na pewno wiele czasu będę spędzał w Internecie śledząc wszystkie informacje. Klasa mini jest bardzo specyficzna. To są super regatowe łódki, które pływają w ekstremalnych warunkach. I choćby nie wiem jak dobrze je przygotowało, to wszystko jest tak obliczone, że wytrzyma tyle i ani grama więcej. Czyli w specyficznych warunkach wszystko może się zdarzyć. Może się urwać, wyłamać - jednym słowem stać coś, co sprawi, że będę potrzebny przed II etapem. Dostanę uszkodzoną łódkę i będę musiał nie wiadomo skąd zdobyć części, by ją naprawić. Oczywiście zabieram zestaw naprawczy, za pomocą którego mogę praktycznie zrobić wszystko. Ale czasami może czegoś zabraknąć. Wtedy trzeba to wydobyć choćby i spod ziemi.

Co musiałoby się stać, żeby was unieruchomić po I etapie?

Nie możemy oczywiście wymienić łódki ale oprócz tego jesteśmy przygotowani praktycznie na wszystkie ewentualności - nawet na wymianę masztu na stary. Maszt jedzie z nami do Francji i będzie tam czekał. Jeżeli cokolwiek stałoby się z nowym, no to zamawiamy kuriera i sprowadzamy maszt na Maderę. Oczywiście będzie to kosztowało straszne pieniądze, ale Jarek chyba podejmie taką decyzję. Ale jestem pewien, że z masztem nic się nie stanie. To jest najlepszy maszt jaki można dostać za pieniądze, najlepsze żagle i nie przewiduję z tym problemów. Mogą być drobne kłopoty z ustawieniem tego masztu - z trymowaniem, ponieważ ten maszt dostaliśmy bardzo późno. Jest taka procedura, że trzeba najpierw maszt wstępnie ustawić a potem przepływać na nim ok. 500 mil. Ze względu na dwumiesięczne opóźnienie nie mieliśmy kiedy tego zrobić, więc przed startem do I etapu zbiorę go Jarkowi mocniej, licząc na to, że to się rozciągnie. Po przypłynięciu na Maderę będzie grubo ponad 500 mil więc do II etapu będzie już miał bardzo dobrze ustawiony maszt.

Czy te łódki będzie można jakoś śledzić?

Tak. Każda łódka jest wyposażona w satelitarne urządzenie GOS, które w 15-sekundowych odstępach przekazuje sygnał do centrum. Na stronach organizatora regat jest interaktywna mapka aktualizowana co 6 godzin, gdzie nanoszona jest pozycja, kurs, prędkość i dane o łódce. Tak było podczas regat azorskich. Podejrzewam, że w wypadku Transatu dane te będą aktualizowane częściej.

Co czujesz siedząc przed komputerem i mogąc ocenić decyzje podejmowane przez Jarka?

Niestety nie mogę nic poradzić, jeżeli Jarek popłynie w złą stronę. To jest specyfika tych regat, że nie można mieć kontaktu z brzegiem. Dlatego zwykle kilka dni przed startem poświęcamy na routing. Głównie Jarek - ja uczestniczę w tym w mniejszym stopniu. Prognoza pogody sprawdza się zwykle w stosunku do trzech pierwszych dni i na te dni możemy zaplanować trasę. Później zaczyna się ruletka. Jarek musi opierać się na prognozach podawanych przez radio (jeśli je usłyszy). Jeśli popełni błąd taktyczny, nie mogę nic na to poradzić. Z drugiej strony ma tak mało danych, w oparciu o które podejmuje decyzje, że często musi opierać się na wyczuciu i szczęściu. Obserwowanie tego oczywiście wywołuje duże emocje. Widać je w moich relacjach zamieszczanych na naszej stronie. Gdy widzę, że Jarek szybko płynie, latam razem z nim, a gdy któryś dzień stoi na płaskiej wodzie, to mi też opadają skrzydła. Wiem jak wiele włożyliśmy w to pracy. Ile nas to kosztowało wysiłku. To musi wzbudzać emocje.

Podczas Transatu nie będziesz jednak tylko obserwatorem.

Jak najbardziej. Gdy Jarek jest na oceanie, zamieniam się w PR-owca i utrzymuję na bieżąco kontakt z mediami, uzupełniam stronę internetową a w przerwach odchodzę od komputera, żeby np. pomalować przyczepę (śmiech). Oczywiście będę na starcie w La Rochelle, na mecie I etapu i na starcie II na Maderze. Oprócz tego, że jak zwykle będę czuwał nad technicznym przygotowaniem jachtu, jestem odpowiedzialny za dokumentację zdjęciową. Do Brazylii już nie pojadę. Tam uda się nasz przyjaciel z Telewizji Gdańskiej i będzie kręcił zakończenie regat. A potem będę już czekał na Jarka w Polsce.

Rozmawiała Nina Księżopolska

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.