Jarek Kaczorowski: "Popłynąłem naprawdę dobrze"
Twarde, szybkie, emocjonujące - te trzy przymiotniki według Jarka Kaczorowskiego najbardziej pasują do regat Transat. Regat, w których mimo że był nowicjuszem, pokazał wielką klasę. Samotnie na Oceanie Atlantyckim spędził ponad 26 dni. Pokonał trudne chwile ciszy, burze, zwątpienie, strach i 70 konkurentów. Oto pierwsza część wywiadu udzielony Ninie Księżopolskiej do magazynu Formuła Allianz.
Przed wyjazdem stawiałeś sobie za cel miejsce w pierwszej dziesiątce. Czy jesteś zadowolony z wyniku?
Po awarii w I etapie na miejsce w pierwszej dziesiątce nie było szans, musiałem więc od nowa zdefiniować swoje cele. Miejsce w pierwszej dwudziestce było osiągalne, ale musiałem popłynąć naprawdę doskonale. Jestem bardzo zadowolony z wyniku.
Czy Twoje 19. miejsce było zaskoczeniem dla organizatorów i uczestników regat?
Tak, i to nawet dużym. Startowałem w tych regatach po raz pierwszy i Francuzi nie wróżyli mi dobrego miejsca. Na mecie zebrałem mnóstwo gratulacji od kolegów, z którymi ścigałem się przez dwa lata w eliminacjach. W najważniejszych regatach popłynąłem naprawdę dobrze.
Czemu to zawdzięczasz?
W dużej mierze ten wynik zawdzięczam Markowi Gałkiewiczowi. Łódkę przygotowaliśmy do regat doskonale, co jest w olbrzymiej mierze zasługą jego umiejętności technicznych i znajomości morza. Byłem też znakomicie przygotowany fizycznie, a z dobrym samopoczuciem psychicznym nigdy nie miewam problemów. Gdy trzeba walczyć, raczej nic mnie nie rozprasza i drobne niewygody nie mają na mnie zbyt dużego wpływu.
Co takiego miał Ives le Blevec - zwycięzca regat, czego Tobie zabrakło?
Ives ma dużo większe doświadczenie. Ja opłynąłem świat raz, on - dwa razy. Ja w Transacie startowałem po raz pierwszy, on - po raz trzeci.
Czy gdybyś miał popłynąć teraz jeszcze raz, zrobiłbyś wszystko tak samo?
W drugim etapie - tak. W pierwszym - drugiego dnia popłynąłbym dalej na zachód. O parę godzin za wcześnie zrobiłem wtedy zwrot na południowy zachód.
Kogo byś wybrał na partnera?
Oczywiście Marka. Nie mam żadnych wątpliwości. Mogłem mieć tylko jednego współpracownika. Na tyle było mnie stać. W jego osobie miałem trzech: świetnego załoganta na regaty dwuosobowe, doskonałego fotografa, operatora i "piarowca", a przede wszystkim człowieka, który - jak nikt inny - potrafi przygotować bardzo zaawansowany technicznie jacht do długich i trudnych regat. Wszystko co robił, robił z taką pasją i zaangażowaniem, że trudno znaleźć na to dobre określenie. No i poza tym wszystkim cały czas był ze mną duchem. Zawsze gdy płynąłem sam, wiedziałem, że dzieli mój smutek, gdy idzie mi słabo i radość, gdy jest dobrze. Dużo lepiej żeglować mając świadomość, że na lądzie jest ktoś, kto zna się na żeglarstwie i "płynie" razem ze mną. Co ciekawe, Marek ma chyba dar jasnowidzenia. Żegnając mnie w La Rochelle powiedzial: "Na Maderę tylko dopłyń. W drugim etapie zawalczysz".
Czy podczas regat wydarzyło się coś, na co nie byłeś do końca przygotowany?
Tak. Gwałtowne burze przed równikiem. Przekraczałem tę strefę po raz trzeci, ale nigdy nie działy się tam takie dantejskie sceny, jak tym razem. Na statku marynarze tego nie czują. Są zamknięci w żelaznym pudle. Wokół mojej 6,5-metrowej łódki, niczym wilki, krążyły jednocześnie trzy burze. Zastanawiałem się, kiedy któryś z piorunów podłączy się do mojego węglowego masztu i zamieni poszycie jachtu w proszek. Okropne uczucie.
Czy pod wpływem takich przeżyć dowiedziałeś się czegoś nowego o sobie?
Może nie o sobie, ale o prawdziwym strachu. Strachu wywołującym niemal zwierzęce reakcje. Na przyklad zimny pot.
Co zrobiłeś, gdy zobaczyłeś napis: "Wiem, że nie pękasz", który zostawił Ci Marek?
Pierwsze czytanie było fajne. Ale potem bezwiednie czytałem go jeszcze kilkadziesiąt razy i trochę mnie irytował. Powinien być umieszczony w miejscu, które rzucałoby się mniej w oczy.
Przed wyjazdem do Francji mówiłeś, że najbardziej boisz się spotkania ze statkami. Czy spotkanie z niezidentyfikowanym obiektem, które przydarzyło Ci się I etapie nie jest groźniejsze?
Spotkanie z UFO (najczęściej są to wieloryby) to w najgorszym razie konieczność opuszczenia jachtu i dryfowania parę dni na tratwie ratunkowej. Poza tym nie ma urządzenia, które mogłoby ostrzec przed takim wypadkiem. Nie warto więc o tym myśleć, bo i tak nie ma się na to wpływu. To kwestia przypadku i tyle. Kropka. A statek może zabić.
Czy nie byłeś zły z powodu tego niespodziewanego wypadku? Jak radzisz sobie z emocjami dotyczącymi rzeczy, na które nie masz wpływu?
Skupiam się na rzeczach, na które mam wpływ i które mogę poprawić. Jeśli nie mam na coś wpływu, to nie widzę sensu, żeby o tym myśleć. Dzięki temu nie rozbudzam niepotrzebnych emocji.
Jaka mogłaby być Twoja pozycja, gdyby nie to zdarzenie?
W klasyfikacji ogólnej mogłem być 4-5 miejsc wyżej.
Po co Ci była potrzebna kamera?
W ogóle nie była mi potrzebna - tak mi się wydawało. Ale po zderzeniu z UFO, jak sobie do niej pogadałem, lepsze pomysły zaczęły przychodzić mi do głowy. Podziałało oczyszczająco. Później z kamery korzystałem raz na kilka dni.
Czy miałeś czas na robienie zdjęć?
Nie mam dobrej ręki do zdjęć, więc rzadko je robię. A jak się ścigam, to raczej nie poświęcam uwagi innym działaniom. Miałem ze sobą aparat, ale tylko na wypadek, gdybym podejrzewał, że coś mi się przyczepiło do kilu. Mógłbym go wtedy zanurzyć w wodzie (ma wodoodporną obudowę) i zrobić zdjęcie. Ale nic takiego nie zaszło, więc aparatu nie użyłem.
Czy korzystałeś z kompasu podarowanego przez Pawła Dangla?
Niestety, a może na szczęście nie. Mógłby się przydać, gdyby zginął mój. Ale nie zaginął.
Czego Ci najbardziej brakowało?
Właściwie niczego. No, może jakiejś osłonki na siedzenie, bo tyłek miałem cały w bolących ranach. Ale jeszcze nic takiego nie wymyślono.
Czy to przypadłość wszystkich samotnych żeglarzy?
Na pewno wszystkich z klasy mini. To bardzo szybkie i jednocześnie niewygodne łódki. Peter Laureyssens, który wygrał dwa lata temu w klasie łódek seryjnych, mówi, że jeszcze w grudniu podczas targów żeglarskich w Paryżu, można było łatwo wyłuskać z tłumu kolegów z mini, bo drapali się po tyłkach.
Marek przygotował dla Ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Co to było i jaka była Twoja reakcja na ten prezent, który rozpakowałeś już na morzu?
Uśmiałem się i wzruszyłem. Dostałem kremowe bambosze frotte z napisem "Jachting". Są piękne i obciachowe jednocześnie. Bardzo je lubię.
Źródło: Formuła Allianz 3/2007, magazyn TU Allianz Polska S.A.