Dominik Życki i mokra robota...
2008-06-23
14:10
SEBASTIAN PARFJANOWICZ I DARIUSZ URBANOWICZ

Po ogłoszeniu oficjalnie programu przygotowań do igrzysk olimpijskich w Pekinie 2008, członkowie załogi polskiego Stara - Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki udzielili wielu wywiadów. Oto jeden z nich przeprowadzony z Dominikiem przez współpracujących z redakcją "Żagli" dziennikarzy Przeglądu Sportowego. Warto przeczytać i dowiedzieć sie co z tą mokrą robotą...
"Mokra robota"
Podejmując tę decyzję Dominik Życki zdawał sobie sprawę, że może zapomnieć o spokojnym życiu ojca dwóch córek i redaktora miesięcznika "Żagle". Mimo wszystko nie zastanawiał się ani sekundy. Został załogantem Mateusza Kusznierewicza w klasie Star. " To moje marzenie. Widzę medal olimpijski " - mówi.
31-letni Życki zawsze był w cieniu Kusznierewicza. I ma szczerą nadzieję, że tak pozostanie. " Nie przewiduję większego zainteresowania moją osobą" - mówił nam w środowy wieczór, podczas rozdania nagród "Żagli" im. Leonida Teligi. Jakże się mylił. Rozmawialiśmy chyba godzinę, bo Życki wciąż przerywał wywiad, odbierając gratulacje za angaż do załogi Kusznierewicza. " Dominik, teraz, teraz! Telewizja na scenie, to jest twój moment " z tymi słowami przybiegł w pewnym momencie jeden z organizatorów gali. Prawie dwumetrowy blondyn obdarzył nas przepraszającym spojrzeniem i pobiegł na scenę. Bo niech nikogo nie zmyli potężna, żeglarska sylwetka Dominika Życkiego. Trudno w polskim sporcie znaleźć bardziej grzecznego i ułożonego człowieka.
PRZEGLĄD SPORTOWY: Teraz się zacznie. Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy...
DOMINIK ŻYCKI: Mam nadzieję, że tak źle nie będzie. Wszyscy się jednak śmieją, że skoro jestem zawodnikiem klasy Star, to trzeba się przyzwyczaić do roli gwiazdy (po ang. - star).
Inni mówią, że na razie będziecie z Mateuszem "stażystami", uczniakami.
Pierwszego maja po raz pierwszy siedzieliśmy w tej łódce. Wcześniej nawet do niej nie zaglądałem. Dlatego postanowiliśmy na początek pływać na używanym jachcie. Nowego szkoda by poobijać. Kupiliśmy trzyletni jacht od brązowego medalisty z Atlanty w finnie, Roya Heinera. On skoncentrował się na szwedzkim projekcie Volvo Ocean Race, więc Stara mógł odpuscić.
A była już pierwsza kolizja?
Była, na szczęście po oficjalnej sesji zdjęciowej (śmiech). Mieliśmy małe problemy z wpłynięciem do portu. Star ma niesamowitą inercję. W końcu to ponad 650 kilogramów.
A pierwsza kłótnia?
Nie było i myślę, że nie będzie. Jestem oazą spokoju. Na łódce mam bardzo mokrą robotę - dużo pływam z tyłkiem w wodzie (śmiech). Ale nie boję się powiedzieć sternikowi Kusznierewiczowi swojego zdania. A on słucha i to jest bardzo cenne.
No właśnie, kim pan jest na tym Starze? Dodatkiem do gwiazdy?
Słyszałem już nawet określenie sznurociąg (śmiech). Oczywiście od odpowiednich sznurów na łodzi. Ale załoga w klasie Star traktuje siebie na równi. Poza tym, to ja zawsze będę przekraczał linię mety jako pierwszy, bo tak jesteśmy usytuowani na pokładzie. Ten raz będę przed Mateuszem (śmiech). Uzupełniamy się, podpowiadamy, pomagamy sobie. To, że o Mateuszu będzie głośniej z racji tego, że on jest sternikiem, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Z załogantów klasy Star śmieją się, że tylną część ciała trzymają w wodzie. Faktycznie specyfika balastowania jest taka, że wisi się na burcie i jest mocno zalewany wodą. Można powiedzieć, że stanę się specjalistą od mokrej roboty!!!. Sternik siedzi znacznie wyżej i jego perspektywa pozwala znacznie lepiej obserwować sytuację na wodzie.
O czym pan pomyślał, kiedy dostał propozycję od Kusznierewicza?
Szczerze? Przed oczami miałem medal olimpijski. Złoty albo srebrny. Mówię poważnie. Gdy pływałem jako finnista, nie wierzyłem w sukcesy, bo przeszkodą na drodze do nich był Mateusz. Teraz nie muszę się już go bać.
Kiedy dowiedział się pan, że Mateusz wybierze pana na swojego załoganta?
Pierwsze słuchy, że jestem kandydatem do załogi Kusznierewicza, zaczęły chodzić z półtora roku temu. W tej sprawie pierwszy raz spotkaliśmy się w październiku zeszłego roku, już po igrzyskach w Atenach. Rozmawialiśmy tylko w kontekście tego, czy bym chciał. Mateusz zdawał sobie sprawę, że muszę poukładać sobie wiele spraw. W końcu mam rodzinę, pracę. Mimo wszystko zgodziłem się od razu.
Trzy lata do igrzysk w Pekinie będą szalone. Żona się zgodziła?
Małgosia jest szczęśliwa, bo wie, że to moje marzenie. Ale nie raz zdarzą się takie sytuacje, jak dziś. Do Warszawy przyjechałem na jeden dzień, ale do domu nie zawitam. Mógłbym poświęcić rodzinie tylko dziesięć minut i narobiłbym więcej szkód niż pożytku. Dziewczynki nie zrozumiałyby tego. Ale chwile słabości mam. Kiedy podczas wyjazdów widzę jakieś dzieci, łza mi się w oku kręci. Nie jest jednak tak źle. To nie jest życie marynarskie, że wyjeżdża się na pół roku. Nasz cykl będzie wyglądał tak, że będą to dwu-trzytygodniowe wyjazdy na treningi połączone z regatami. Potem tydzień, lub dwa w domu. To wszystko było ustalone z moją żoną Małgosią. Okres trzech lat i trzech miesięcy do igrzysk z rodzinnego punktu widzenia nie będą lekkie, ale przyniosą wiele satysfakcji w innym wymiarze, który wynagrodzi te nasze rozłąki.
Rozmawiali SEBASTIAN PARFJANOWICZ I DARIUSZ URBANOWICZ