Chyba ostatnie takie duże w sezonie regaty…

Joanna Ozaist informuje z Mazur: Przystań „Aniata” na północnym krańcu jeziora Mamry ostatnio zmieniła właściciela. Miejsce nazywa się teraz „Góra Wiatrów”, ale port nadal jest przyjazny żeglarzom i nadal jesienią chce być miejscem spotkań posezonowych żeglarzy. Czyli zamiast „Regat Aniaty”, które przez dwanaście lat rozsławiały tę przystań, dwaj nowi gospodarze – Michael Böhmer i Fabian Früh, zorganizowali regaty „Mamert Cup” na cześć legendarnego ducha jeziora Mamry oraz nadali im numer pierwszy. Mimo tych zmian, nie odżegnywali się od tradycji i zapowiadali, że będą się wzorować na wcześniejszych imprezach.
Podjęli się trudnego zadania, bo poprzednie regaty z roku na rok miały coraz wyższą frekwencję. Zachwyceni uczestnicy byli dla nich najlepszą reklamą, więc skoro zapowiedziano kontynuację, to w sobotę 27 września „Góra Wiatrów” zaroiła się od żeglarzy.
Liczba zgłoszonych jachtów (82 jednostki) przekroczyła zeszłoroczny rekord. Tłok był niebywały w porcie, las masztów, łódki stały w kilku rzędach, ludzi mnóstwo, co chwilę słychać było głośne powitania stałych bywalców. Razem z nowicjuszami, komisja sędziowska doliczyła się 450 uczestników. To chyba największe regaty na Mazurach.
Pogoda też okazała się dla żeglarzy łaskawa. Rano widoczność była bardzo niska, słychać było pytania o sygnały mgłowe na wodzie i zdawało się, że na nic zdadzą się mapy. Ale już po porannej odprawie sterników widać było drugi brzeg, a im bliżej przewidzianej godziny startu – wiatr coraz bardziej rozwiewał mgły. Ustalono dwie grupy jachtów: do 7 metrów i powyżej tej długości.
Wystartowano w południe, w odstępie dziesięciu minut. Wiatr zachodni sprawił, że pierwszym zadaniem po starcie było okrążenie boi przy zachodnim brzegu, a potem cała stawka ruszyła baksztagiem na Wschód, aby opłynąć pierwszą z wysp – Upałty na jeziorze Mamry. Okrążano ją prawą burtą. Doświadczenie sterników, ale też i od obrana strategia walki spowodowała, że te kilkadziesiąt jachtów rozciągnęło się na dużą odległość już podczas okrążenia. Ciasno robiło się tylko w wąskich przejściach: pierwsze z nich to przesmyk między Upałtami a zachodnim brzegiem Mamr, później cieśnina po drodze na Święcajty, wreszcie przesmyk między brzegiem a wyspą Kocią na Święcajtach (to była druga wyspa do opłynięcia, też prawą burtą). Do tego miejsca płynięto pełnym wiatrem, ale powrót, zwłaszcza przesmykiem ze Śniardw na Mamry, wymagał ostrej halsówki. A tuż obok halsują inni… Było, nie powiem, kilka sytuacji zapierających w piersiach dech. Ale nikt nie uszkodził jachtu, choć wielu wtedy straciło dobrą pozycję na odległej jeszcze mecie.
Jeszcze parę długich halsów przez środek Mamr i już było widać było linię mety na jeziorze Przystań.
Około godziny 17 ostatnie jachty zakończyły wyścig. Zawodnicy zeszli na ląd, gdzie dymiły już kotły pełne bigosu i pachniały kiełbaski z rusztu, ale komisja sędziowska ciągle jeszcze pracowała, bo wypisanie listy miejsc zajętych przez tak liczne jachty nie było proste.
Wreszcie wraz z zachodem słońca, tuż przy brzegu jeziora, rozpoczęła się wesoła ceremonia rozdania nagród. Tym razem, mimo startu corocznych „pewniaków” – pierwsze miejsce w klasie ponad 7 m zdobyła kętrzyńska załoga ze sternikiem Mariuszem Machnaczem na jachcie „BZS 038” - Bingo 930, a w klasie do 7 m jacht „Pelagia” - Sportina 682 z węgorzewianką Reginą Flis za sterem. Żeglarskim zwyczajem, zwycięzców chciano skąpać, ale że woda już lodowata, a wśród tryumfatorów była kobieta, więc się jej upiekło.
Potem zagrał zespół „Załoga Dr Bryga” i przy muzyce „okołożeglarskiej” na nadbrzeżnej łące upłynął wieczór oraz duża część nocy. Jedni tańczyli, drudzy jedli i pili, inni snuli opowieści – prawie do świtu.
Tak mazurscy żeglarze pożegnali sezon na północy Wielkich Jezior.
Joanna Ozaist