Warszawa jest tylko jedna

2008-07-09 15:55 Stanisław Iwiński
_
Autor: archiwum Żagli

Warszawa to jedyna stolica w Europie, która całkowicie odwróciła się od swojej rzeki. A przecież jeszcze całkiem niedawno na jej brzegach tętniły życiem kluby wodniackie, a na wodzie od kwietnia do października ścigali się żeglarze, wioślarze, kajakarze i motorowodniacy. I komu to przeszkadzało?

Na całym świecie, szlaki wodne i ich brzegi wykorzystywane są do maksimum, zarówno dla mieszkańców jak i turystów odwiedzających miasta leżące nad nimi. Jedynie nasza stolica wyróżnia się obojętnością i kompletnym brakiem pomysłów na zagospodarowanie naturalnych walorów Wisły. Jeszcze 30 lat temu wzdłuż bulwarów nadwiślańskich kwitły i tętniły życiem liczne kluby wodniackie. Każdy z nich miał swoich zagorzałych członków, spędzających w nich wolny czas wraz z całymi rodzinami. W każdą niedzielę (o wolnych sobotach wtedy tylko marzyliśmy) organizowane były zawody we wszystkich wodnych dyscyplinach, obserwowane z brzegu przez tysiące warszawiaków.
I nagle wszystko zostało zniszczone. Pod pozorem budowy ogólnodostępnych basenów zniszczono całkowicie infrastrukturę klubową, a wraz z tym wszelką organizację życia towarzyskiego i sportowego. Wisła stała się martwym ściekiem, a mieszkańcy stolicy przestali wykorzystywać jej brzegi do rekreacji i wypoczynku. Cel takiego działania tzw. „komuny” dążącej do rozbijania wszelkich form integracji społecznej był jasny, o tyle dziwi brak inwencji ludzi odpowiedzialnych za stolicę w nowej demokratycznej rzeczywistości trwający już 15 lat.
Nie chodzi tu o przyciąganie ludzi poprzez budowę drewnianych bud z piwem, które być może tętnią życiem, ale nie tak jak byśmy wszyscy chcieli. Bardzo dobrze, że wreszcie zakazano szpecenia nimi nadwiślańskich bulwarów. Potrzebny jest jednak dobry pomysł i konsekwencja w działaniu, które w efekcie uczyniłyby rzekę i jej nadbrzeża przyjaznymi ludziom. Wbrew pozorom nie potrzebne są, przynajmniej na początek, żadne wielkie inwestycje. Wystarczy zacząć od organizacji imprez na wodzie, które w naturalny sposób przyciągają widzów, czy to spacerujących bez celu, czy to turystów odwiedzających stolicę. Być może nie wrócą na Wisłę żeglarze, choć w Paryżu na Sekwanie rozgrywane są bardzo często ich regaty, ale wioślarze, kajakarze, motorowodniacy z powodzeniem mogą współzawodniczyć na wodzie, w dodatku przy tak licznej publiczności jakiej nigdzie nie będą mieli. A wtedy znajdą się poważni inwestorzy gotowi wyłożyć pieniądze na infrastrukturę nadbrzeżną.
Takim dobrym pomysłem było zorganizowanie mistrzostw Europy w motorowodnej klasie O350 w środkowy weekend sierpnia. Pomysł dobry, ale prawie całkowicie zmarnowany. Wydano niemałe pieniądze na organizację, a zabrakło choćby najmniejszej informacji o zawodach. Można powiedzieć, że „całą para poszła w gwizdek”, wydano kasę, nie wyciągając żadnych korzyści. Wystarczyło posłuchać przypadkowych przechodniów, zwabionych głośnym hałasem silników, co myślą o takim traktowaniu przez organizatorów. A było na co popatrzeć, zarówno na pędzące 150 km/h ślizgacze jak i na wolniejsze łodzie z silnikami seryjnymi. Szczególnie ciekawie wyglądała walka w młodzieżowej klasie JT 250, w której różnice pomiędzy kolejnymi zawodnikami były minimalne. Może więc warto byłoby zainwestować w tych najmłodszych i częściej organizować im zawody na Wiśle. Ale nie tylko motorowodniacy przyciągną uwagę kibiców. Kiedyś, na wzór słynnych regat ósemek Oxfordu i Cambridge w Londynie, ścigały się po Wiśle osady Uniwersytetu i Politechniki, dopingowane z brzegu przez tysiące studentów i nie tylko. Może wystarczy wrócić do tej tradycji.
Stanisław Iwiński
(tekst ukazał się w miesięczniku "Żagle" nr 10/2004)

 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.