Trochę kultury, panowie!
Żeglarze wieszają przysłowiowe psy na skuterach wodnych, ale winni są ludzie nie urządzenia. Z brakiem kultury zachowania się na wodzie będziemy walczyć zawsze niezależnie, którego środowiska to dotyczy.
Wójt Nieporętu planuje podobno wprowadzenie stref do pływania po Zalewie Zegrzyńskim, dla motorówek, skuterów wodnych i żeglarzy. Idea może i słuszna, chodzi o odseparowanie od siebie zaantagonizowanych użytkowników wodnych szlaków. Pytanie tylko jak to będzie w praktyce, nie wystarczy nawet słuszne prawo, jeśli i tak nikt nie będzie jego przestrzegał. Jeszcze jeden martwy przepis co najwyżej rozgrzeszy sumienie urzędnicze, a nie rozwiąże głównego problemu. A przecież chodzi o rzecz prozaiczną: o kulturę zachowania, o tę - chyba zapomnianą - część wyszkolenia sterników jachtów żaglowych i motorowych, która na całym świecie wyróżnia środowiska wodniackie, oraz o zwykłe bezpieczeństwo ludzi pływających na jachtach lub po prostu kąpiących się w wodzie.
Zgodnie z polskimi przepisami do prowadzenia łodzi z napędem mechanicznym o mocy powyżej
5 kW, niezbędne jest posiadanie patentu sternika motorowodnego. Przepis ten dotyczy oczywiście również skuterów wodnych. Trwa dyskusja na temat przymusowej rejestracji wszystkich jednostek pływających. Już teraz nie ubezpieczymy jachtu nie wypełniając tego wymogu. Pytanie tylko kto i w jaki sposób miałby to robić.
Według nas każdy wodniak powinien spełniać trzy warunki:
- posiadać odpowiednie umiejętności
- posiadać kulturę osobistą zapewniającą, że w myśl zasady Johna Milla, jego postępowanie nie będzie szkodziło innym
- posiadać odpowiednią polisę ubezpieczeniową na wypadek nieprzewidzianych przypadków.
Dwa pierwsze muszą być wpajane na odpowiednich kursach, to podstawa bezpiecznego pływania wszystkich uczestników dróg wodnych. Ten trzeci jest również ważny, gdyż nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich możliwych sytuacji.
Pływanie na skuterach rozwija się w oszałamiającym tempie na całym świecie. W zawodach sportowych potrafi wziąć udział nawet 400 jednostek na raz. Wypożyczalnie tego sprzętu istnieją na wszystkich plażach. To samo czeka i w naszym kraju. Wypoczywający turysta domaga się rozrywki w czasie urlopu letniego, a zabawa na tych wodnych rumakach fascynuje młodych i starych, niezależnie od płci. Nie może to jednak zagrażać i przeszkadzać innym, tym którzy nie posiadają w sobie chęci przeżycia mocniejszych wrażeń. Jak to u nas bywa, rodzime firmy, idąc na łatwiznę, wymyśliły sposób na obejście przepisów wymagających posiadanie niezbędnych uprawnień. Piszemy o tym obok prezentując dostępne na naszym rynku skutery wodne. Czy jest to zgodne z prawem, nie wiem. Być może okaże się to dopiero wtedy, gdy zdarzy się nieszczęście. Ale tego właśnie chcemy uniknąć. Lepiej zawczasu dmuchać na zimne.
Trochę inaczej jest z pomysłem Stowarzyszenia Gmin Nadnoteckich. Walczą oni o pozwolenie pływania bez patentu na specjalnie przystosowanych jednostkach czarterowych, po kanałach Wielkopolski. Idea zapożyczona od naszych zachodnich sąsiadów zupełnie dobrze sprawdziła się tam w praktyce, przynosząc korzyści dla regionów stawiających na rozwój tego typu turystyki. Ale w każdym przypadku wynajmujący łódź musi przejść krótkie szkolenie przed wypłynięciem na szlak, a prędkość poruszania się jednostki jest technicznie ograniczona do 10 km/h.
Letni sezon trwa w pełni, na wodzie coraz więcej różnych jednostek. Szczególnie dużo przybywa tych z napędem mechanicznym. To z jednej strony skutek siermiężnych i biednych czasów komuny, kiedy posiadanie motorówki było nieosiągalnym marzeniem. Teraz nadrabiamy stracony czas, a i społeczeństwo, wolno bo wolno, staje się coraz bardziej zasobne. Spędzanie wolnego czasu na wodzie, pod żaglami czy za sterami szybkich motorówek czy skuterów wodnych, staje się powoli trwałym elementem wodnego pejzażu.
Jesteśmy zwolennikami rozsądnych rozwiązań, nie „papierowych” barier, ale mamy na uwadze radość z pływania po wodzie wszystkich bez wyjątku użytkowników. Wystarczy po prostu tylko trochę kultury.
Stanisław Iwiński
(Tekst ukazał się w miesięczniku "Żagle" nr 8/2004)