Sukcesy i kłopoty...

2008-07-09 14:31 Stanisław Iwiński
_
Autor: www.zagle.com.pl

W brytyjskiej Princess Yachts pracuje już podobno kilkuset polskich pracowników. Większość z nich uczyła się zawodu w Ostródzie, Straszynie, Augustowie, Olecku. Czy naszym świetnie rozwijającym się stoczniom grozi krach z powodu odpływu fachowców?

Krążąca po kraju plotka roznosiła zatrważające informacje o masowym „porywaniu” pracowników polskich stoczni przez producentów z zachodniej Europy. Okazało się to jednak bardzo przesadzone, co wcale nie znaczy, że problem nie istnieje. Fluktuacja kadr w największych polskich stoczniach jachtowych osiągnęła poziom 20 - 30 procent rocznie. Większość z pracowników wyjechała zagranicę w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Nie było to jednak – na szczęście – zorganizowana przez różnych łowców głów masowa akcja lecz raczej indywidualne decyzje na podstawie miraży rozchodzących się pocztą pantoflową.

Skala zjawiska poważnie zaniepokoiła jednak zarządy dotkniętych tym zjawiskiem stoczni. Tym bardziej, że z zakładów znikali pracownicy najbardziej poszukiwani, których wyszkolenie zabiera nie tylko czas ale i duże pieniądze. Największe wzięcie w zachodnich stoczniach mają fachowcy zatrudnieni przy pracach „najbrudniejszych”, bezpośrednio przy laminowaniu konstrukcji. Praca bardzo ciężka, choć mniej wymagająca wykształcenia, a bardziej przeszkolenia praktycznego. Takich ludzi najłatwiej omamić opowieściami o zawrotnych zarobkach i łatwym życiu na zachodzie. Prawda najczęściej okazuje się dla nich dużo bardziej brutalna i nieprzyjemna. Pozbawieni opieki, nie znający najczęściej języka, harują po kilkanaście godzin dziennie za niewiele większe pieniądze niż mogliby zarobić w kraju. W efekcie rodzi się frustracja tym bardziej, że w większości przypadków powroty do macierzystych zakładów są niemożliwe. Trudno się jednak dziwić ich pracodawcom. Polskie stocznie mają pełny pakiet zamówień na kilka lat. Nagłe odejście kilkunastu wyuczonych zawodu pracowników powoduje spore perturbacje i grozi nie wykonaniem zamówień, a w konsekwencji olbrzymim stratom finansowym.
Jak więc walczyć z problemem, który dotyczy tak wielu branż.
W czasie ostatniej wizyty w Irlandii Prezydent Kaczyński namawiał naszych rodaków, świeżo przybyłych do tego kraju, aby wracali do Polski. Odpowiedzieli mu zgodnym chórem: A do czego mamy wracać? Odrzucając kontekst polityczny, pozostaje pytanie: czy znajdą zatrudnienie i zadowalające warunki, które pozwolą im żyć i pracować wśród swoich bliskich? Czy administracja państwowa odpowiedzialna za rozwój kraju ma pomysł jak rozwiązać ten problem już nie tylko ekonomiczny ale kulturowy i socjologiczny? Oczywiście, najprościej powiedzieć, że wystarczy zwiększyć zarobki i przybliżyć je do tych jakie są w bardziej rozwiniętych krajach UE. Pewnie kiedyś je dogonimy, ale potrwa to jeszcze wiele lat. Nasze stocznie podnoszą średnie płace na miarę swoich możliwości. Jest to łatwe tam, gdzie w parze idzie zwiększenie wydajności, wszak ogólnie wiadomo, że na tym polu ciągle jesteśmy w tyle.
Potrzebna jest też edukacja społeczeństwa, pomoc w szkoleniu pracowników w poszukiwanych branżach. Na pewno nie jest dobrym ostatni pomysł minister pracy podniesienia najniższych zasiłków dla bezrobotnych. Z kraju wyjeżdżają najbardziej zaradni, ci co chcą pracować, a zostają ci, których praca niewiele interesuje więc efekt będzie żaden.
Myślę, że powstała właśnie Polska Izba Przemysłu Jachtowego i Sportów Wodnych mogłaby zająć się tym problemem dotykającym coraz bardzie jej członków. Wspólnie z instytucjami odpowiedzialnymi za gospodarkę można stworzyć program chroniący ten sektor. W przeciwnym razie naszym stoczniom grozi upadek konkurencyjności i porażka na światowym rynku z zachodnimi producentami jachtów.
Stanisław Iwiński
(Tekst ukazał się w miesięczniku "Żagle" nr 4/2007)

 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.