+39 - kierunkowy do Włoch

Nasz korespondent z Walencji Dariusz Urbanowicz informuje: Sobota zaczęła w bardzo miły sposób. Po przyjechaniu z Karolem Jabłońskim do portu (jak już pisałem korzystam z jego gościnności), zajęliśmy się swoimi sprawami. On poszedł na basen na rozruch poranny, a ja do biura prasowego. Chwilę później odezwał się Grzegorz Baranowski, z którym od dwóch dni uzgadnialiśmy szczegóły wizyty w bazie +39. Kolejna chwila i telefon od Jacka Wysockiego, który upewniał się czy na pewno przyjdę. O godzinie 10.00 stawiłem się pod bramą. "Baranek" wprowadził i od razu poczuł się w obowiązku gospodarza oprowadzając mnie po zakątkach i opowiadając o poszczególnych osobach.
Przez drzwi zajrzałem do menadżera teamu, Cezare Pasotiego. Następnie omal nie stanąłem na ogromnym spinakerze, nad którym trwały prace w jeszcze większej żaglowni. Wszędzie kręciły się znajome twarze. To ex- lub wciąż aktywni finniści. Oczywiście pojawił się Michal Maier, Czech od zawsze zaprzyjaźniony z Mateuszem Kusznierewiczem oraz braćmi Wacławem i Rafałem Szukielami. Na klasie Finn startuje od 25 lat! - Pamiętam go jak w latach osiemdziesiątych przyjeżdżał na regaty do Gdyni i handlował deficytowymi u nas kaloszami - wspomina "Kaczor", który pojawił się w międzyczasie. Maier zasłynął również tym, że równolegle z karierą żeglarską na niezłym poziomie grał w hokeja - w drugoligowej czeskiej drużynie.
Mignął gdzieś Luca Devoti, skipper +39, rozmawiający ze sternikiem Iainem Percym. Czyli wicemistrz i mistrz olimpijscy z Sydney. Przyszedł mocarny Paweł Bielecki, chłopak, którego wyciągnięto żywcem z siłowni, postawiono na pokładzie i kazano kręcić na młynkach. Jest postrachem w swojej załodze, bo siłą przewyższa wszystkich. Dzięki temu ma bardzo mocną pozycję w pierwszym składzie. - To nie jest tak, że mam na pokładzie tylko kręcić. Choćby po każdym manewrze pomagam w klarowaniu szotów. Ale w zasadzie tylko dwie osoby stoją non-stop przy młynkach. Reszta ma dodatkowe zadania - mówi "Kula". Nomen omen, był wcześniej kulomiotem. Po piątym akcie wraca do Polski na kilka dni i już postanowił: wyskoczy na krótko w góry, do Zakopanego. Z finnistów kręcił się także dobry znajomy Mateusza, Karlo Kuret z Chorwacji, który stoczył z nim taki piękny bój o brąz w Atenach. Karlo podobnie jak "Kaczor" i "Baranek" nie może na stałe zagościć w wyjściowej załodze. Nie krył z tego powodu niezadowolenia. Mimo że jest finnistą, podobnie jak Jacek i Grzesiek nie jest członkiem podstawowej załogi. Stanowi ją reszta finnistów i głównie Włosi z małymi wyjątkami (vide Bielecki). Trudno się jednak dziwić, bo gdyby powstawał polski syndykat, również za wszelką cenę prowadzono by politykę konstruowania polskiej załogi.
Grzesiek i Jacek w najbliższym czasie wyjadą na regaty meczowe. Pierwszy z nich wystartuje w pierwszogrejdowych w Ravenie, a Jacek z kolei pojedzie jako dziobowy do Marstrand w Szwecji na finał Swedish Match Tour. W międzyczasie pojawią się w domach, gdzie czekają na nich małżonki. Baranek od swojej Moniki regularnie otrzymuje zdjęcia półrocznej Izabeli Wiktorii. - Wiktoria to po babci - mówi z dumą.
Zanim się obejrzałem, a tu widzę Jacka Wysockiego wysoko na maszcie majstrującego przy flipperach. Asekurował go oczywiście "Kula". Jacek w czasie tych regat zasiada na jednym z pontonów obsługujących jacht startujący w zawodach. - Najciężej jest z żaglami, bo jest ich całe mnóstwo. Za każdym trzeba je załadować, a potem rozładować. A lekkie nie są - mówią chłopaki. Choć materiały, z których wykonuje się żagle są coraz lżejsze, lecz przepisy zbliżającego się Pucharu Ameryki spowodowały, że powierzchnia ożaglowania znacznie została powiększona. I wychodzi na to samo. Grot przekracza 200 metrów kwadratowych, natomiast spinakery mają ponad 500 m kw. Przy noszeniu sprzętu na łódkę i pontony pomagają Brytyjczyk Chris Brittle, w pewnym momencie czołowy junior świata w klasie Finn oraz Anthony Nossiter a Australii. Również finnista, który zasłynął w świecie jednym zdjęciem. Otóż brał udział w ostatniej edycji Volvo Ocean Race na przełomie lat 2001 i 2002 na pokładzie norweskiego jachtu Djuice Dragons. "Noka" dał się sfotografować nago. Zasłonięty był co prawda tabliczką z informacją, że to co widać w tle, to właśnie jest... Przylądek Horn. Nadszedł też taktyk +39, Andrew "Bart" Simpson - brązowy medalista w finnie z mistrzostw świata w 2003 roku w Kadyksie, jakże pechowych dla Mateusza, jak pamiętamy. "Baranek" z kolei pracuje na statku wożącym gości teamu o wdzięcznej nazwie Buena Chica pomalowanymym oczywiście w pomarańczowo-niebieskie barwy. Jednak jego głównym zadaniem jest fotografowanie otoczenia. Nie bez dumy pokazuje swoje zdjęcia z ostatnich dni w laptopie. Są najróżniejsze. Od bardzo technicznych zbliżeń detali, które udaje się podejrzeć u konkurencji, po zdjęcia żagli rywali, po ujęcia z procedury i zamieszania startowego i artystyczne wizje. Bardzo różnorodne i bardzo efektowne. Obaj czekają na jesień, gdy pojawi się drugi jacht. Baranowski pełni rolę trymera żagli przednich, z kolei Wysocki jest dziobowym. Obaj w 2002 roku zdobyli u boku Karola Jabłońskiego mistrzostwo świata w matchracingu. Pamiętne regaty odbyły się w Sztokholmie. Wspomagał ich oczywiście Piotrek Przybylski, który trymuje genuę w China Team i stacjonuje tutaj w Walencji, tyle że po drugiej stronie portu (obok bazy hiszpańskiego Desafio Jabłońskiego). Paweł Bielecki nie ma tak bogatej przeszłości regatowej, lecz oddał się żeglarstwu bez reszty po tym jak zasmakował w nim w Polska 1, a następnie u Przemka Tarnackiego.
Polacy, zresztą jak znaczna część załogi, przyjeżdża do portu na rowerach. Osiedle, w którym mieszkają, nie jest zbytnio oddalone. - Jazda zajmuje nam 20 minut. Droga jest przyjemna, bo prawie na całym odcinku ciągnie się deptak wzdłuż plaży - opowiadają. W ich bazie na stałe zatrudnionych jest dwóch kucharzy. Ponieważ dominuje kuchnia włoska, nasi żeglarze nie ukrywają, że zaczynają powoli mieć dość spaghetti i wszelkich makaronów.
Ich baza sąsiaduje z obrońcami Pucharu Ameryki, Alinghi. Stoi tam ogromny namiot dla VIP-ów, jest sklep z pamiątkami i kawiarenka. Z drugiej zaś strony stacjonują Afrykanie z teamu Shosholoza. - Na pączątku przy wyjściu z portu towarzyszyli im przebrani w oryginalne zuluskie stroje bębniarze. Atmosferę wytwarzali doskonałą - mówią żeglarze. Gdy ich załoga wychodzi na wodę z wysmarowanym kremami przeciwsłonecznymi Pawłem Bieleckim, na nabrzeżu również rozlegają się brawa i okrzyki zachęty. Wszyscy wydają się być pogodni, uśmiechnięci. Słychać żarty po włosku i angielsku. Niektórzy próbują dość nieporadnie mówić nawet po polsku. - Dajże spokój - słychać na odczepne od Włoszki, która działa w zespole meteo. Musiałem więc dać spokój, bo musiałem popędzić do centrum prasowego, by zdążyć na łódkę prasową. Wizyta bardzo miła. Dziękuję.