Jachty Niezwykłe: Ave, s/y MARIA!
Mały promyk słońca w lutowy pochmurny dzień: otworzyłem pierwsze z brzegu zdjęcie na dopiero co otrzymanym pocztą od Jurka Kulińskiego CD i... nagła radość! Ukochana „Maria” kpt. Ludomira Mączki świeci pięknie odnowionym mahoniem poszycia w hangarze szczecińskiej Camping Mariny!
Dlaczego to piszę? Otóż zaprojektowany przez Wacława Liskiewicza, a wybudowany w 1971 r. dla Jerzego Mańkowskiego kecz Marconi z dębu i mahoniu pływał po morzach i oceanach wokół kuli ziemskiej przez ponad 30 lat! Solidna, bo zbudowana w stylu Colina Archera z 35-milimetrowych planków konstrukcja za godne żeglarskiej legendy wyczyny i niebanalną osobowość drugiego armatora powinna trwać dla przyszłych pokoleń jako żywy pomnik siły woli i uporu polskiego żeglarza indywidualisty w czasach ponurej epoki PRL-u.
Przeczytaj również: Jachty Niezwykłe: TEMERAIRE - pożegnanie liniowców
Na temat słynnego „Ludojada”, jak w środowisku polskich żeglarzy nazywano kpt. Ludomira Mączkę, napisano parę książek, setki artykułów i miliony słów. Nie mam szans rywalizować z tymi, którzy i kapitana, i jacht znali osobiście, chcę jednak ocalić od zapomnienia jeszcze jedną historię, która rozegrała się na pokładzie legendarnego kecza, a którą opowiedział mi mój redakcyjny kolega - śp. kpt. Paweł Morzycki, który z „Ludojadem” blisko się przyjaźnił.
Otóż umówili się w Szczecinie na spotkanie na pokładzie „Marii” - było to chyba po ukończeniu rejsu Magellan 2000. Po powitaniach zaczęły się opowieści przy „szklanym bukiecie” przyniesionym przez gości. Mączka, poczuwając się do roli „pana domu pod żaglami”, pokroił czerstwawy chleb, wyciągnął gdzieś z „dolnej szuflady” (czyli schowka pod podłogą jachtu) dwie zabezpieczone przed działaniem morskiej wody antykorozyjną czerwoną minią (!) puszki konserw i zaprosił obecnych do stołu radosnym: „No, to sobie poucztujemy!” Dzielił się z przyjaciółmi resztą zapasów z wokółziemskiego rejsu...
Ile takich szczęśliwych chwil - sam i z przyjaciółmi - przeżył ten niesamowity człowiek mórz i oceanów dzięki temu niezwykłemu jachtowi? Parafrazując klasyka „nie cały umarł” także dzięki temu, że - oprócz jego legendy - pozostała nam jego ukochana łódź.
A więc - bądź pozdrowiona, MARIO...