Trwa wyprawa Arktyka 2017 Śladami Ginących Lodowców

2017-06-13 13:51 Marek Kapołka

Po prawie rocznych przygotowaniach, możemy wreszcie oddać cumy i ruszyć na północ. Przed nami prawie trzy tysiące mil żeglugi aż do granicy arktycznego lodu. Po udanej majówce z Gdańska do Świnoujścia, na drugim etapie przypada nam zadanie w miarę proste – przepłynąć z Bałtyku przez Cieśniny i przejść przez Skagerrak na Morze Północne, aż do Stavanger. To szlak przemierzanym co roku przez tysiące jachtów – relacjonuje kapitan Marek Kapołka.

W Świnoujściu robimy jeszcze ostatnie zakupy, mocujemy do pokładu kajak, czterometrowe tyczki do odpychania kry i mnóstwo sprzętu potrzebnego w krainie niedźwiedzi polarnych. Wreszcie dwa wyprawowe jachty: s/y „Sifu of Avon” i s/y „Bystrze” mogą wyruszyć w drogę.

Chociaż to początek maja, pogoda nie rozpieszcza. Nocna żegluga do Sassnitz daje nam solidnie w kość, bo oprócz przenikliwego zimna po północy zaczął padać deszcz, więc mimo głodu żeglowania wszyscy chętnie przywitali spokojny port.

Jak to na majowych rejsach bywa, płyniemy w skromnym składzie. Heniek, kapitan „Bystrza” z Natalią, Maćkiem i Sebastianem, oraz Paweł z Andrzejem ze mną na „Sifu”. Wszyscy trzymamy samotne wachty po równo, z utęsknieniem wyczekując zmiennika. Taki kameralny skład ma też swoje zalety. Miejsca na jachtach jest pod dostatkiem i każdy ma swoje olbrzymie królestwo na dwóch lub trzech kojach naraz, a podczas manewrów portowych nikt nie czuje się niepotrzebny.

Następnego dnia, gdzieś w środku nocy osiągamy szwedzki brzeg, u wejścia do kanału Falsterbo. Jako, że most zamykający kanał jest otwierany tylko w dzień, musimy poczekać do rana. W ciemności, przy jedynej krótkiej kei, zamajaczyły burty jachtu - coś jakby znajome... To s/y Rzeszowiak, który również czeka na otwarcie mostu. Nasi są wszędzie.

Cumujemy do ich burty i po chwili na „Sifu” pojawiają się pierwsi goście. Chłopaki płyną również na północ. Tym razem nie na Svalbard jak my, tylko na Grenlandię, więc nasze drogi będą się pokrywały aż do Stavanger. Uradziliśmy więc z Marcinem, kapitanem „Rzeszowiaka”, że ten kawałek popłyniemy razem we flotylli. Nazajutrz Kopenhaga przywitała nas deszczem i niemal listopadowym chłodem. W porcie nie ma prawie żadnych jachtów, więc pierwszy raz w życiu udało mi się znaleźć wolne miejsce w marinie przy słynnej Syrence.

Krótki rekonesans, zakupy i ruszamy dalej do Göteborga, bo prognozy dają nam solidną piątkę w plecy i żal byłoby nie skorzystać. Jak podali - tak było. W dzienniku jachtowym odnotowujemy rekordowy przelot: Kopenhaga – Goteborg 130 Mm w 24 godziny.

W Goteborgu z żalem żegnają nas Natalia i Maciek. Choć chętnie płynęli by z nami dalej, niestety ich urlop dobiegł końca. Na pożegnanie oddają nam cumy w Lilla Bommens, a my ruszamy dalej w okrojonym składzie. W związku z tym Andrzej przeszedł na „Bystrze”, żeby wzmocnić osłabiony skład, a my z Pawłem zostaliśmy dwuosobową obsadą „Sifu”.

Postanowiliśmy od razu przeskoczyć Kattegat i Skagerrak, żeby jak najszybciej osiągnąć norweski brzeg. Już szykowaliśmy się do prawie-samotnej żeglugi, a tu znajomy głos w radiu woła: „Jacht Sifu, jacht Sifu, Rzeszowiak prosi. Podczas gdy my płynęliśmy do Göteborga oni wybrali drogę w Kattegacie przez wyspę Læsø, ale tu w okolicy Skagen nasze drogi się znowu schodzą. Okazuje się, że są kilka mil od nas i oferują przeokrętowanie do nas dwóch załogantów na dobowy przelot przez Skagerrak. Z radością przyjmujemy posiłki, tym bardziej, że w nocy ma pojawić się mgła, a ruch statków jest spory. Chłopaki garną się do steru, więc każdy będzie mógł choć trochę pospać w nocy. Gdy rano z gęstych mgieł wyłonił się norweski brzeg, mamy już za sobą najdłuższy 150 milowy przelot na tym etapie.

Kolejne dni to powolna żegluga wzdłuż norweskiego wybrzeża. Nie sposób tu nie wspomnieć o odwiedzinach we Flekkefjordzie u naszego rodaka mieszkającego tam z żoną i córką już od wielu lat. Paweł, też żeglarz, właściciel pięknego drewnianego jachtu „Sparrow” pomaga nam bardzo. Wspólnie odbieramy zamówione wcześniej norweskie mapy Morza Barentsa, załatwiamy reduktor i miejscowe butle z gazem na dalsze etapy wyprawy. Zwieńczeniem pobytu jest proszona kolacja u Agi i Pawła wraz z załogą „Rzeszowiaka”, w ich pięknie położonym domku na zboczu fiordu. Aga, Paco, jeszcze raz dziękujemy za wszystko!

Z Flekkefjordu płyniemy prosto do Stavanger, żeby tu na trzy dni zostawić „Bystrzaka” przy kei i wspólnie w dwie załogi popłynąć na jachcie „Sifu” w kierunku prawdziwych fiordów. Dla tych co jeszcze nie widzieli, obowiązkowo wypad do portu Tau, skąd można łatwo dostać się autobusem na Preikestolen, skalną półkę wiszącą 600m nad powierzchnią Lysefjordu, a później chwila odpoczynku po trudach górskiej wycieczki, czyli postój na maleńkiej bezludnej wyspie Røssoya. Pisząc bezludna mam na myśli brak stałych mieszkańców, bo mała drewniana keja jest cała zajęta przez przybyłe wcześniej jachty. Stanęliśmy więc do burty jednego z nich.  Wieczór upływa na polsko-norweskiej integracji przy grillu w pięknych okolicznościach przyrody.

To już niestety ostatnie chwile drugiego etapu. Następnego dnia w Stavanger będzie czekała już na nas nowa załoga, z którą wyprawowe jachty pożeglują dalej na północ w kierunku polarnego dnia.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.