Bałtyk oczami żółtodzioba

2009-04-01 18:40 Michał Bonczyk
_
Autor: Michał Bonczyk

Baśniowe opowieści płynące z rozmaitych opowiadań żeglarzy morskich już od dawna kusiły mnie bym popłynął w rejs.

Ubiegłego lata wreszcie mogłem spełnić to marzenie, biorąc udział w rejsie zorganizowanym przez Klub Żeglarski Ziemowit. 30 sierpnia 2008 roku znalazłem się na tyskim dworcu z siódemką pozostałych załogantów, równie podekscytowanych jak ja. Ostatnie uściski dłoni z rodzinami, które przyszły nas pożegnać i wsiedliśmy do pociągu nie myśląc już o niczym innym jak o czekającej nas wielkiej przygodzie.

Do Gdańska dotarliśmy w niedziele o 0920, następnie taksówkami udaliśmy się do mariny w Górkach Zachodnich. Tam przydzieleni do wacht rozdzieliliśmy się – cześć załogi wybrała się po prowiant, pozostali przygotowywali jacht do wypłynięcia. Czekający na nas jacht – „Mestwin” wyglądał równie surowo jak Bałtyk w dniu kiedy mieliśmy opuszczać port Czułem, że zbliża się wielka przygoda.

Około godziny 17:00 pospiesznie przygotowaliśmy obiad aby wreszcie ok 1900 oddać cumy i popłynąć ustaloną trasą do pierwszego celu - Stockholmu. Po paru kwadransach jazdy na dieslu, kiedy już przekroczyliśmy tory podejściowe usłyszeliśmy kapitańskie komendy do stawiania żagli. Morze było coraz bardziej zafalowane, przechyły coraz większe. Bujanie szybko przestało być zabawne… Choroba morska chyba wszystkim dała się we znaki. Kiedy wyszedłem o 2400 na moją pierwszą wachtę wcale nie byłem szczęśliwy. Woreczek w każdej kieszeni, przypięty szelkami asekuracyjnymi siedziałem jak skazaniec. Poczułem się trochę lepiej kiedy usiadłem za sterem. Na te chwilę czkałem latami, by wreszcie móc sterować prawdziwym morskim jachtem.

Te spełniające się minuta za minutą marzenia rekompensowały trudy i bóle związane z chorobą morską. To właśnie czułem kiedy halsując się przy dość dobrym wietrze 3-4 B wiejącego z kierunku NE mijaliśmy cypel helski.

Następnego ranka,

gdy wyszedłem na pokład, aby pstryknąć parę zdjęć moim oczom ukazał się niesamowity widok. Rozglądnąłem się dookoła dokładnie nie dowierzając początkowo temu co zobaczyłem. Morze… Wyłącznie morska toń ozdobiona falami układającymi się niczym rzeźbione ornamenty. Widok cudowny!

Korzystając z dobrej pogody zdecydowaliśmy się przeprowadzić szkoleniowy manewr „człowiek za burtą”. Pogoda nam sprzyjała, wiatr wschodni, 3-4 B. Około 13:00 minęliśmy platformę wiertniczą Petrobaltic, takie drobne urozmaicenie „morskiej monotonii”. Po południu wiatr zaczął powoli słabnąć i zmieniać kierunek.

We wtorek wiatr był już na tyle słaby, że postanowiliśmy postawić genuę. Utrzymując niezłą prędkość 5 – 6 węzłów zbliżaliśmy się do Gotlandii. Był to pierwszy oglądany przez nas ląd od dwóch dni. Po południu na niebie zaczęły pojawiać się cirrusy, a barometr informował o spadku ciśnienia. W nocy chmury były już tak gęste, że zasłaniały gwiazdy. Nie trzeba było długo czekać na deszcz – początkowo słaby i przelotny, później coraz bardziej obfity. Siła wiatru rosła.
Nazajutrz, w niezbyt sympatycznych warunkach pogodowych,  zbliżaliśmy się do brzegów Szwecji, by ok. 14:00 wpłynąć do mariny w Nynashamn. Po trzech dniach żeglugi mogliśmy postawić stopę na suchym lądzie. Po skorzystaniu z dobrodziejstw portowej cywilizacji, syci, umyci i odświeżeni ruszyliśmy na spacer po mieście.

Wcześnie rano w czwartek oddaliśmy cumy,

by przez malownicze szkiery popłynąć do Stockholmu. Pogoda znów nam sprzyjała dlatego cała załoga mogła z pokładu podziwiać piękno tych malowniczych form: wysp, wysepek, głazów, kamieni, lasów, zatoczek. Do tego świetnie oznakowany tor żeglowny. Po przepłynięciu najwęższego miejsca (zaledwie 12 m szer. i 4 m gł.) zobaczyliśmy w dali sylwetki pierwszych zabudowań Stockholmu. Zaczęliśmy wypatrywać wolnego miejsca w marinie. Okazało się, że w zaplanowanym wcześniej przez nas porcie odbywa się właśnie wystawa jachtów i jest on całkowicie zamknięty. W końcu udało się – zacumowaliśmy do kei przy tamtejszej szkole żeglarskiej. Pospieszny klar, potem wyszliśmy na wieczorne zwiedzanie Stockholmu.

Następnego dnia całą załogą udaliśmy się do muzeum Vasa, gdzie mogliśmy podziwiać doskonale zachowany szwedzki statek wojenny z XVII wieku. Potem rozdzieliliśmy się aby móc się zatopić w malowniczych uliczkach Stockholmu. Pogoda nas nie rozpieszczała, początkowo świeciło słońce, później jednak pojawiły się chmury razem z zimnym wiatrem i deszczem. Nie przejmując się tym szturmowaliśmy Stockholm, a on coraz bardziej podbijał nasze serca.

Wypłynęliśmy w sobotę o 5:30 rano.

Zostawiając za rufą Szwecję z jej pięknymi szkierami, wyszliśmy na pełne morze. Wiatr był słaby, a gęste deszczowe chmury oraz niski stan barometru nie wróżyły szybkiej poprawy pogody. Obraliśmy kurs na Estonię.
W niedziele sytuacja pogodowa bez zmian – generalnie zimno i mokro. Na pokładzie nie było przyjemne, więc większość czasu spędzaliśmy w kojach rozgrzewając się od czasu do czasu herbatą.

Gdy wiatr zmienił kierunek na północno-wschodni oraz wzmógł na sile, musieliśmy rozpocząć halsowanie. Od tej pory rufa praktycznie cały czas była w wodzie.

Poniedziałek nie przyniósł poprawy pogody. Silny wiatr oraz fale przelewające się jedna za drugą przez pokład były już dla nas „codziennością”. Dramaturgii całej sytuacji dodała pompa zęzowa, która akurat w momencie, kiedy była najbardziej potrzebna zepsuła się. Na domiar złego urwał się róg halsowy foka.
To wówczas kapitan, po konsultacjach z oficerami, podjął decyzje o zmianie kursu na południe, do Ventspils. A do zaplanowanego Tallina było już tak niedaleko.

Po zmianie kursu morze też nas nie oszczędzało. Kompletnie przemoczeni, zmarznięci pocieszaliśmy się faktem w porcie weźmiemy gorącą kąpiel, jednak jeszcze nie dziś będzie nam dane zobaczyć brzeg. Wieczorem w końcu przestało padać. Osłonięci przed wiatrem i falami przez wyspy Hiiumaa i Saaremaa mogliśmy spokojnie odetchnąć.

Dopiero środa zdecydowanie przerwała złą passę.

Zza chmur wyjrzało Słońce,  wszyscy ożyli, pokład „Mestwina” znów zatętnił życiem. Korzystając z ładnej pogody wyciągnęliśmy na pokład co się tylko dało. Każda sztormlina, każdy sznurek obwieszony był naszymi mokrymi ubraniami. Trzeba było skorzystać ze słońca, bo kto wie co czeka nas później. Środa była wyjątkowa z jeszcze jednego powodu. Na pokładzie powitaliśmy niezwykłego gościa. Z morskiej toni przybył do nas sam Neptun. A z jego wizytą wiązała się szczególna uroczystość – chrzest morski. Czekał nas chrzest morski. Po tradycyjnym spożyciu niezwykle „wybornego” trunku, każdy z żółtodziobów, w tym ja, został przez samego Neptuna włączony do swojej świty morskich żeglarzy. To była podniosła chwila, którą do teraz ciepło wspominam będąc dumny ze swojego pierwszego morskiego doświadczenia.
Wieczorem zbliżaliśmy się do Ventspils. Długo czekaliśmy na ten moment, by po blisko pięciu dobach znów stanąć na suchym lądzie. Po zacumowaniu obowiązkowy przegląd jachtu, kąpiel i zasłużony spokojny sen.
Następnego dnia, w czwartek, rano ruszyliśmy na zakupy i zwiedzanie miasteczka. Niestety znów było zimno i deszczowo. W dodatku odebrane w porcie prognozy nie były obiecujące – wiatr wschodni i brzydka pogoda. Musieliśmy się spieszyć żeby zdążyć do Rygi na niedzielę. Tuż po obiedzie wypłynęliśmy na morze w kierunku Zatoki Ryskiej. Wprawdzie nie padało, ale fale znów przelewały się przez pokład nie zostawiając na nas suchej nitki.

Choć do Rygi był jeszcze spory kawałek drogi, każdy z nas wypatrywał główek docelowego portu i każdy miał świadomość kończącej się już wyprawy.
Do Rygi wpłynęliśmy w sobotę rano. Zacumowani do kei usłyszeliśmy kapitańskie: „tak stoimy”. To był już koniec rejsu. Wprawdzie mieliśmy jeszcze sporo czasu do odjazdu naszego busa do domu, jednak każdy z nas z nostalgią spoglądał na „Mestwina” dumnie jak nigdy przedtem. W rejsie bywało ciężko, ale każdy z nas wraca do domu z bagażem pełnym wspaniałych wspomnień. Wszyscy, gdzieś w głębi duszy snuliśmy marzenia o kolejnych wyprawach.
W ciągu czternastu dni rejsu, przebyliśmy 1039 Mm w 223 godziny, z czego 189 pod żaglami. Byliśmy w trzech portach. To był wspaniały rejs z fajnymi ludźmi.

Teraz z całą stanowczością mogę stwierdzić ze było warto. Tych wakacji nigdy nie zapomnę i już wiem ze za rok powrócę na morze.

Michał Bonczyk

Jacht: Mestwin

 

 

 

 

Typ: J-80
Trasa: Górki Zach. – Nynashamn – Stockholm – Ventspils – Ryga
Termin: 31 VIII – 14 IX 2008

Załoga:
j.st.m Henryk Niczke – kapitan
j.st.m Grzegorz Szymon – I oficer
st.j Adam Rodzik – II oficer
ż.j. Sylwester Bogacki – III oficer
ż.j. Dominika Musiał - załoga
ż.j. Ola Metryka - załoga
ż.j. Michał Bonczyk – załoga
Wojtek Dubiel – załoga

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.