Mazury z lotu ptaka: Kręty przedsionek Mazur

2016-02-13 8:00 Mariusz Główka
Rzeka Pisa
Autor: Henryk Mieszkowski

Kto pamięta coroczne wędrówki Narwią i Pisą na Mazury – wiosną w górę i jesienią w dół? Wbrew pozorom i teraz te rzeki nie są martwym szlakiem, a wędrują nimi nie tylko dinozaury. Wcale niemało jest wodniaków, którzy właśnie tamtędy chcą dotrzeć na jeziora.

Sam przez wiele lat uważałem, że zamiast słuchać przez tydzień hurgotu silnika na rzece, lepiej zawieźć łódkę na Mazury samochodem i ten czas spędzić pod żaglami już na jeziorach. Wszak zawiezienie jachtu z Warszawy zajmuje ledwie kilka godzin. A jednak zmieniłem zdanie.

Wiosną 2014 roku koledzy wpadli na pomysł powrotu do korzeni i odbył się kwietniowy, niemal tygodniowy rejs z Zalewu Zegrzyńskiego na Mazury Tangiem „Jakoś” z trzyosobową męską załogą. W ten sposób, jako członek tejże załogi, po 25 latach wróciłem na Narew i Pisę.

Zobacz również: Bezpieczeństwo na Mazurach: Upalnie i... bezpiecznie!

Warto było. Urok Narwi, początkowo szeroko rozlanej, aż do Pułtuska, dalej urozmaiconej i pełnej niespodzianek, ze wspaniałymi miejscami do cumowania na dziko na całej trasie, jest nie do opowiedzenia. Pisa też nie straszy nudą, meandruje wśród lasów i łąk, wciąż dostarczając wrażeń, włącznie z wyrzuceniem na zakręcie na brzeg nieuważnego sternika razem z jego łodzią. To tylko tu tego samego wędkarza czy ten sam dom stojący przy brzegu można oglądać przez niemal godzinę i to ze wszystkich możliwych stron zza kolejnych zakrętów. To chyba jedna z niewielu takich, wciąż żeglownych rzek w Polsce. A gdy nastanie wieczór, na nocnym biwaku zapadniemy się w absolutną ciemność i głęboką ciszę, lekko mąconą pluskiem wody obmywającej kadłub zacumowanego jachtu. Bo woda wciąż płynie…

Wrażenia z tamtego rejsu były na tyle mocne, że rok później, wiosną 2015 r., w tym samym trzyosobowym składzie, znów wyruszyliśmy w męski rejs na Mazury. Tym razem moim „Szamanem3” i nie tylko Narwią i Pisą, ale również Wisłą, bo popłynęliśmy z Warszawy. Znów mogliśmy patrzeć na budzącą się wiosenną przyrodę, podziwiać wyniosłe, dumne czaple nieustannie obserwujące wodę.

Płynęliśmy mozolnie pod prąd, nie spiesząc się. Bo i po co? Silnik już nie hurgotał, ale mruczał i tylko napotkane łabędzie nieustannie chciały podejmować wyścig z nami. Nie dawaliśmy się zwieść, bo wynik od samego początku był przesądzony. Jak nie dawały rady łapami, to bez wahania używały skrzydeł. Ale tylko na chwilę, pewnie po to, abyśmy mogli spotkać się za kolejnym zakolem. Niezapomniane rozpoczęcie sezonu…

Jeśli zdecydujecie się na takie wiosenne obcowanie z rzekami, warto iść na całość, poczuć dzikość przyrody, uciec od cywilizacji. Noc „na dziko” zupełnie inaczej tam smakuje. A w dzień będziecie śródlądowymi Kolumbami odkrywającymi nowy świat i to już za najbliższym zakrętem.

Wiosną znów tamtędy popłyniemy…

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

OBSERWUJ NAS NA TWITTERZE

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.