Mateusz Kusznierewicz: Cała prawda o mistrzostwach świata
Wiele lat temu poznałem Marka Turnera, człowieka wyjątkowego. Był wtedy menedżerem Ellen MacArthur, której sukcesem żył cały świat. Kiedy miałem przyjemność z nim rozmawiać, zapamiętałem na całe życie jedno zdanie, które wypowiedział: jeśli chcesz osiągnąć długotrwały sukces wizerunkowy i zyskać sympatię kibiców, musisz zawsze mówić prawdę. Niezależnie od tego, czy poszło dobrze, czy źle...
Mistrzostwa świata we Francji miały być dla nas sprawdzianem, czy jesteśmy już gotowi do walki o medal w Londynie. Miało być dobrze, a wyszło słabo. Zajęliśmy dziesiąte miejsce. Dlaczego tak się stało? Nie lubię zwalać winy na czynniki zewnętrzne, ale tym razem w ostatnich dwóch wyścigach wiatr nie był dla nas łaskawy.
Początek regat mieliśmy udany. Piąte miejsce w pierwszym wyścigu po niezbyt dobrym starcie przyjęliśmy z zadowoleniem. Przed nami finiszowali groźni Francuzi i Szwedzi, ale np. Brazylijczycy, Anglicy czy Kanadyjczycy byli za nami.
W drugim wyścigu po raz pierwszy w tych regatach poczuliśmy na własnej skórze, jak to jest, gdy wiatr wypełnia tylko jedną stronę trasy, a drugiej już nie. To dziwne i rzadko spotykane zjawisko. Ten akwen we Francji jest, delikatnie mówiąc, „specyficzny” i w przypadku słabowiatrowych prognoz mało sprawiedliwy. Po starcie stanęliśmy w miejscu na pięć minut z dwudziestoma innymi łódkami, kiedy inni balastowali już w najlepsze. Po pierwszym okrążeniu byliśmy na 47. pozycji. Dzięki znakomitej prędkości i dobrym decyzjom taktycznym zdołaliśmy się przebić jeszcze na 20. miejsce na mecie.
W drugim i trzecim wyścigu warunki były już normalne. Oba wyścigi wygrali Anglicy (aktualni mistrzowie olimpijscy), a my dwukrotnie byliśmy drudzy. Reszta stawki mocno się za nami tasowała, więc sytuacja w klasyfikacji generalnej mistrzostw wyglądała dla nas naprawdę bardzo dobrze. Mieliśmy realną szansę je wygrać. Potrzebowaliśmy tylko dwóch dobrych wyników
w kolejnych startach.
Do piątego wyścigu podeszliśmy bardzo zmotywowani i skupieni. Świetny start, dobra, bezpieczna taktyka i czwarte miejsce na pierwszym znaku. Po fordewindzie byliśmy już trzeci. Prowadzili Nowozelandczycy, pomiędzy nami płynęli Szwedzi. Brazylijczycy i Anglicy nieco z tyłu. Sytuacja wyglądała znakomicie! Drugie okrążenie zaczęliśmy po prawej stronie. Tej, która była lepsza wcześniej. Wiatr zaczął zanikać. Łódki stanęły prawie w miejscu. Zaczęło się robić nerwowo. Po chwili wiatr zaczął się pojawiać, ale po lewej stronie. Nie zareagowaliśmy na czas i większość łódek nas wyprzedziła. Rezultat to 59. miejsce, 25 minut za pierwszymi. Abstrakcja!
Ostatni wyścig tych mistrzostw też nie był normalny. Od rana flauta. Czekaliśmy na start ponad cztery godziny. Kiedy wystartowaliśmy, widać było, że wiatr gradientowy przepycha się z bryzowym. Więcej szkwałów było po prawej stronie. Tak jak przewidywałem, i tak jak popłynęliśmy. Zrobiliśmy zwrot pierwsi. Żeby nie ryzykować konieczności płynięcia w sam róg trasy. Przez chwilę nasza sytuacja była bardzo dobra. Mieliśmy medal, w tamtej chwili złoty! Niestety, po kilku minutach znaleźliśmy się w tarapatach. Pośrodku walczących ze sobą wiatrów. Ci, którzy popłynęli ekstremalnie w prawo, byli już przed nami. Na drugim okrążeniu zaatakowaliśmy lewą stroną. Powiedzieliśmy sobie, że interesuje nas tylko medal. Albo się uda, albo nie. Niestety, plan nie wypalił i regaty zakończyliśmy na 10. miejscu. Na pewno zabrakło nam szczęścia. I to wcale nie tego, które miałoby nam pomóc w wyborze odpowiedniego kursu po starcie. Wystarczyło, żeby warunki były po prostu normalne. Jesteśmy bardzo szybcy, dobrze startujemy, manewry wykonujemy idealnie, czujemy wiatr i wodę. Nic, tylko nie przeszkadzać!
Mam nadzieję, że to były już ostatnie takie regaty w tym sezonie. Dwa miesiące przed igrzyskami w Londynie przenosimy się na akwen olimpijski do Anglii. Lubimy tamten akwen. Mam nadzieję, że będzie dla nas szczęśliwy.