Wyprawa SELMY: "Kolejny dzień, kolejna zatoka. Ląd męczy..."

2016-10-28 13:08 Selma Expeditions

W poniedziałek 24 października załoga znowu stałą się jednością. Późnym popołudniem na "Selmę" dotarli uczestnicy trawersu przez Południowa Georgię "Śladami Shackletona". Wyspę przeszli w poprzek, ale na skutek załamania pogody, po sześciu dniach dotarli do zapasowego miejsca spotkania w Possession Bay. Awaryjne podjecie trzech "górali" z kamienistej plaży odbywało się przy wietrze powyżej 80 km/h, łatwo nie było. Po kilku godzinach udało się: wszyscy zmęczeni, mokrzy, ale szczęśliwi. Cała dwunastoosobowa załoga "Selmy" razem. Zjadamy potężny obiad - ryż z wielką porcją gulaszu. Najbardziej smakuje "wyspiarzom". Po kilku godzinach, juz o zmierzchu, podnosimy kotwicę i ruszamy w kierunku Grytviken.

Silne szkwały utrudniają żeglugę, a noc prawie ją uniemożliwia. Dla dodatkowej atrakcji pojawia się lód. Ale żeglujemy bez przerwy. Ciężka praca na oku pozwala na pokonywanie kolejnych mil. Wiatr wyje w wantach popycha "Selmę" naprzód, nawet bez żagli. Księżyc nie współpracuje. Ciemno, wyje wiatr i tylko gwiazdy, gdzieś wysoko lekko doświetlają drogę. Po siedmiu godzinach żeglugi non stop wchodzimy do zatoki na przeciwko Grytviken. Kotwicę rzucamy o godz. 02:17, to już wtorek, 25 października. Jesteśmy w historycznym i opiewanym w szantach miejscu. Zwiedzanie jutro. Na pokładzie zostaje wachta kotwiczna - reszta spać!

Wtorek mija pod hasłem: Grytviken. Rano dopływamy do kei. Na początek - wizyta urzędnika emigracyjnego Georgii Południowej. Mamy wszystkie pozwolenia, wiedzieli o naszej wizycie i trawersie, więc wszystko odbywa się bardzo sprawnie: odprawa paszportowa, ponowne omówienie zasad poruszania się w strefach siedlisk zwierzyny, oraz szczegółowe informacje o przywiezionych tutaj przez mieszkańców wyspy tutaj szczurach i reniferach. Szczególne szczury stały się głównym zagrożeniem dla lokalnej fauny. Wydano im bezwzględną i częściowo skuteczną walkę. Jedna trzecia wyspy jest odszczurzona. Dziwne jak dobrze sobie radzą w tym przecież tak niegościnnym miejscu... Po odprawie - przegląd odzieży, by upewnić się czy, nawet przypadkiem nie wniesiemy na wyspę nasion obcych roślin, co może być groźne dla lokalnego ekosystemu.

Zwiedzanie legendarnej osady wielorybniczej rozpoczynamy od starego kościoła, a potem cmentarza (z grobem Shackletona) i dwóch muzeów. W kościele znajdujemy dwie tablice pamiątkowe zostawione w 1977 roku przez polskie statki: M/T TAZAR oraz M/T GEMINI - obie noszące zapis: "w hołdzie Sir Ernestowi Shackletonowi".

Poznajemy historię osady, jej rozwój i upadek. Jednocześnie widać wyraźne ślady wojny z Argentyną.

Opodal osady ludzkiej jest niewielka kolonia słoni morskich. Wyraźnie pokazują, że to one są u siebie. Niektóre reagują agresywnie nawet na przejeżdżające, nieliczne, pojazdy - quady i i samochody terenowe. Wieczorem załoga stwierdza, że wszyscy są bardziej zmęczeni niż na morzu. Ląd męczy...

Plany zakładały krótki sen i po północy kontynuowanie rejsu, ale silne uderzenia wiatru złagodniały dopiero nad ranem. W środę o godz. 04:30 rzucamy cumy i kierujemy się do następnej zatoki - Ocean Harbour, gdzie docieramy juz po czterech godzinach. W zatoce stoi wielki stary wrak statku (widoczny nawet na mapach Google Earth). Ale to nie wrak jest tutaj główną atrakcją. To teren ogromnych kolonii słoni morskich, pingwinów królewskich oraz ptactwa wszelkiej maści. Tym razem - pogoda dopisuje. Robi się wręcz ciepło. Wygrzewamy sie wszyscy: my i zwierzęta. Obserwujemy uchatki i słonie morskie. W wodzie aż się kotłuje. Samce słoni toczą batalię za batalią. Podchodzą się, zaczepiają, uciekają i gonią jednocześnie.  Więcej pozorowanych ruchów niż prawdziwej chęci walki. Uchatki tymczasem zażywają słonecznych kąpieli i żadne walki im nie w głowie. Jedynie na ludzi reagują ostrzegawczym szczekaniem, powarkiwaniem i pokazywaniem zębów.

Młode obydwu tych gatunków mają jeden cel - jeść! Wyglądają jak wielkie kulki. Uchatki z krótszą, a słonie ze zmierzwioną, dłuższą czarną sierścią.  W powietrzu mnóstwo ptactwa - nie ustają w poszukiwaniu pożywienia. Skuły czatują na młode uchatki i słonie, każda padnięta sztuka jest karmą dla ptactwa. Na plaży sporo kości oczyszczonych z mięsa. Nic się nie marnuje...

Zwiedzamy kolejną bazę wielorybniczą, stara lokomotywa, budynek mieszkalny, kadzie do wytopu tranu i inne urządzenia. Wszystko porzucone, ale kiedyś używane przez setki robotników. Puste ruiny wchłaniane przez bezlitosną przyrodę. Rozpadają się potężne, żeliwne płyty, fundamenty budynków, po których ślad zacierają trawy i mchy. Człowiek tutaj był tylko przez chwilę, był gościem, ale przede wszystkim - niszczycielem. Ogrom zniszczeń zadany wielorybom przez pracujących tu ludzi - jest nie do oszacowania. Prawdopodobnie niektóre gatunki tych morskich ssaków wybito w ponad 90 procentach i praktycznie skazano na wymarcie. Pozostała zbyt uboga pula genowa do podtrzymania gatunku. Chcemy wierzyć, że może jednak przyroda upora się z tym problemem, tak jak z pozostałościami niedawnej ludzkiej aktywności przemysłowej na wyspie.

Kolejna zatoka to Andrus Bay. Rzucamy kotwicę na głębokości 8,5 metra i dajemy 50 metrów łańcucha. W planach zwiedzanie kolejnych, podobno największych kolonii pingwinów i słoni morskich na wyspie. Ale nagle pogoda zmienia się diametralnie. Zrywa się wiatr, osiągając w porywach 95 węzłów (ponad 175 km/h).

O jakimkolwiek pływaniu pontonem nie ma mowy. Życie załogi przenosi się pod pokład. Kapitan zarządza - obiadokolacje i wcześniejszą ciszę nocną. Zostaje wachta kotwiczna w kabinie nawigacyjnej. Po kilku godzinach groźne szkwały ustają. Jutro ruszamy dalej, ale najpierw odwiedzimy pingwiny...  Jeśli pogoda pozwoli...

Z sennej "Selmy" kołysanej falami Południowego Atlantyku - wszystkich czytelników pozdrawia - cała załoga.

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

DOŁĄCZ DO NEWSLETTERA - NAJCIEKAWSZE INFORMACJE DOSTANIESZ OD NAS MAILOWO

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.